Страница 81 из 84
Kiedy ucichł chrapliwy głos oszołomionego mineraloga, w ładowni „Titanica" zapadło milczenie. Oniemiały Pitt wbił tępy wzrok w podłogę. Wszyscy wpatrywali się w żwir i rozbite skrzynki, starając się pojąć straszliwą rzeczywistość, porażającą prawdę, że dosłownie wszystko – wydobycie statku, praca ponad siły, astronomiczna suma pieniędzy, śmierć Munka i Woodsona – całkowicie poszło na marne. Nigdy nie było bizanium na „Titanicu". Stali się ofiarami jakiegoś potwornie okrutnego żartu sprzed siedemdziesięciu sześciu lat.
Osobą, która wreszcie przerwała ciszę, był Seagram. W przypływie szaleństwa szeroko uśmiechnął się do siebie w półmroku, a potem nagle wybuchnął upiornym rechotem, który odbijał się echem od stalowych ścian ładowni. Wskoczył do wnętrza skarbca, złapał jakiś kamień i uderzył nim w skroń Lusky'ego. Na żółte drewno skrzynek po rudzie trysnęła krew.
Nie przerywając histerycznego śmiechu, dopadł rozkładających się szczątków Joshui Haysa Brewstera, oburącz chwycił zmumifikowaną głowę i zaczął nią bić o ścianę skarbca, aż czaszka oderwała się od szyi i pozostała mu w rękach.
Trzymał ją przed sobą, upiorną i odrażającą. Wskutek pomieszania zmysłów wydało mu się, że jej wargi układają się nagle w szkaradny uśmiech. Wtedy całkowicie się załamał. Z zamierzchłych czasów dosięgło go szaleństwo Joshui Haysa Brewstera, na zawsze pogrążając fizyka w obłędzie.
79.
W sześć dni później Do
– Słyszałeś wiadomość z ostatniej chwili?
Sandecker zrobił przerwę między dwoma kęsami omletu.
– Jeżeli jest zła, to zachowaj ją dla siebie.
– Dopadli mnie, kiedy dziś rano wychodziłem z domu. – Do
Sandecker wbił widelec w następny kawałek omletu, nawet nie spojrzawszy na kartkę.
– Moje gratulacje.
– Tobie grozi to samo, admirale. Mogę się założyć, że urzędnik federalny czai się w tej chwili pod drzwiami twojego gabinetu i tylko czeka, żeby ci wręczyć podobne wezwanie.
– Kto się tym zajmuje?
– Jakiś pieprzony senator z Wyoming, który jest nowicjuszem i stara się wyrobić sobie nazwisko przed czterdziestką – odpowiedział Do
– Będę musiał się tym zająć – stwierdził Sandecker. Odsunął talerz i odchylił się do tyłu. – Co z Seagramem?
– To chyba się nazywa psychoza maniakalno-depresyjna. – A jak tam Lucky?
– Dwanaście szwów i paskudny wstrząs mózgu. Za tydzień powinien wyjść ze szpitala.
Sandecker pokręcił głową.
– Mam nadzieję, że już nigdy nie przytrafi mu się nic podobnego – rzekł i wypił łyk kawy. – Jak to rozegramy?
– Wczoraj wieczorem z Białego Domu osobiście dzwonił do mnie prezydent. Powiedział, żeby rozegrać to uczciwie. Nie chce być zamieszany w sprawę, w której świadkowie będą plątali się w sprzecznych, kłamliwych zeznaniach.
– A co z „Planem Sycylijskim"?
– Zmarł nagłą śmiercią, kiedy otworzyliśmy skarbiec „Titanica" – odparł Do
– Po co prać brudy publicznie? Co to da?
– Niestety, mamy demokrację – rzekł zrezygnowany Do
Sandecker ukrył twarz w dłoniach i westchnął.
– No cóż, chyba przyjdzie mi rozejrzeć się za jakąś nową robotą.
– Niekoniecznie. Prezydent obiecał złożyć oświadczenie, w którym weźmie na siebie całkowitą odpowiedzialność za niepowodzenie planu.
Sandecker pokręcił głową.
– Niedobrze. Mam kilku wrogów w Kongresie. Oni tylko czekają na dogodny moment, by doprowadzić do mojej rezygnacji ze stanowiska szefa NUMA.
– Może do tego nie dojdzie.
– Od piętnastu lat, to znaczy od czasu, gdy awansowano mnie na admirała, musiałem prowadzić z politykami podwójną grę. Możesz mi wierzyć na słowo, to brudny interes. Zanim ta sprawa się skończy, wszyscy ludzie, nawet luźno związani z „Planem Sycylijskim" i wydobyciem „Titanica", będą mogli uważać się za szczęściarzy, jeżeli zdołają znaleźć pracę przy czyszczeniu stajni.
– Szczerze żałuję, że to musiało się tak skończyć, admirale.
– Wierz mi, ja również – odparł Sandecker. Skończył kawę i wytarł sobie usta serwetką. – Powiedz mi, Do
– O ile się orientuję, on chce zacząć od wydobycia „Titanica", potem rozpracuje Sekcję Meta, a na koniec prezydenta – rzekł Do
Sandecker podniósł wzrok.
– Pitt, powiadasz?
– Zgadza się.
– Interesujące – stwierdził Sandecker półgłosem. – Bardzo interesujące.
– Nie rozumiem.
Sandecker poskładał serwetkę i położył ją na stoliku.
– Nie wiesz, Do
Do
– Z pewnością wiesz, gdzie on jest. U znajomych? U Giordina?
– Uważasz, że nie próbowaliśmy go odnaleźć? – mruknął Sandecker. – Nie ma go. Znikł. Zupełnie jakby go pochłonęła ziemia.
– Przecież musiał zostawić jakąś informację.
– Rzeczywiście coś powiedział, ale całkiem bez sensu.
– A co takiego?
– Że idzie szukać Southby.
– Kto u licha jest ten Southby?
– Nie mam zielonego pojęcia – odparł Sandecker. – Niech mnie szlag trafi, jeśli wiem.
80.
Pitt ostrożnie prowadził wynajętego rovera sedana wąską, śliską od deszczu drogą. Wysokie buki po obu jej stronach zdawały się zbliżać i atakować jadący samochód ciężkimi od liści gałęziami, które bębniły w dach.
Był zmęczony, śmiertelnie wyczerpany. Rozpoczął swoją odyseję nie mając pewności, czy w ogóle coś znajdzie. Wyruszył śladami Joshui Haysa Brewstera i jego ludzi z portu Aberdeen w Szkocji trasą znaczoną śmiercią górników i wiodącą przez Wielką Brytanię do dawnego nabrzeża oceanicznego w Southampton, skąd „Titanic" wypłynął w swój dziewiczy rejs.
Oderwał wzrok od stukających wycieraczek przedniej szyby i spojrzał na niebieski notatnik leżący na siedzeniu pasażera. Pełno było w nim pośpiesznie zebranych po drodze informacji, dat i nazw miejscowości oraz wydartych z gazet artykułów. Pittowi niewiele powiedziały zalatujące stęchlizną archiwa akt dawnych.
ZNALEZIONO DWÓCH ZABITYCH AMERYKANÓW – odnotowały na ostatnich stronach gazety w Glasgow 7 kwietnia 1912 roku. Pozbawione szczegółów artykuły były zakopane tak głęboko, jak ciała dwóch górników z Kolorado, Johna Caldwella i Thomasa Price'a, na jednym z miejscowych cmentarzy.
Ich groby na małym przykościelnym cmentarzyku nie dały Pittowi nic poza nazwiskami i datą śmierci. To samo z grobami Charlesa Widneya, Waltera Schmidta i wamera O'Deminga. Nie mógł znaleźć śladu Alvina Coultera.
Pittowi nie udało się też odszukać miejsca ostatniego spoczynku Vernona Halla. Gdzie zginął? Gdzieś na Nizinie Hampshire, czy może na bruku jakiejś bocznej uliczki w samym Southampton?
Kątem oka Pitt dostrzegł znak informujący, że do Southampton pozostało dwadzieścia kilometrów.
Machinalnie prowadził samochód. Droga skręciła i teraz biegła równolegle do malowniczego szemrzącego strumienia Itchen, który był znany w całej Anglii z bojowych pstrągów, ale Pitt ich nie zauważył. Daleko przed sobą, za szmaragdowozielonymi polami nadbrzeżnej równiny, dojrzał niewielkie miasteczko i postanowił zrobić tam postój na śniadanie.