Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 44 из 84

– Ten kompleks kwoki staje się coraz gorszy, im bliżej końca – przyznał Pitt. – Tylko dziesięć dni, Al. Jeżeli przez dziesięć dni utrzyma się dobra pogoda, będziemy mogli zwinąć cały ten interes.

– Wszystko zależy od naszej wyroczni – powiedział Giordino i zwrócił się do Farquara: – Co ty na to, wielki proroku meteorologicznej mądrości?

– Ode mnie możecie dostać prognozę najwyżej na dwanaście godzin – mruknął Farquar, nie podnosząc wzroku. – Tu jest północny Atlantyk, a to najbardziej nieobliczalny ocean. Co chwila się zmienia. Gdyby ten wasz ce

– Gadanie – odparł Giordino. – Założę się, że kiedy kochasz się z kobietą, to zanim się do niej dobierzesz, nie mówisz jej, że będzie miała tylko czterdzieści pięć procent przyjemności.

– Czterdzieści pięć procent to lepsze niż nic – obojętnie stwierdził Farquar.

Pitt zauważył, że operator sonaru podniósł rękę, więc podszedł do niego.

– Co jest?

– Jakiś dziwny dźwięk na wzmacniaczu – odparł operator. Miał bladą twarz i posturę goryla. – Od około dwóch miesięcy czasami go słyszę. To bardzo dziwny dźwięk, jakby ktoś coś nadawał.

– Rozszyfrowałeś to?

– Nie, szefie. Dałem posłuchać Curleyowi, ale on mówi, że to jakiś bełkot.

– Prawdopodobnie na wraku coś się obluzowało i prąd wody tym klekoce.

– Albo duchy – rzekł operator sonaru.

– Nie wierzysz w nie, ale się ich boisz, co?

– Razem z „Titanikiem" zatonęło półtora tysiąca ludzi – odparł operator. – Niewykluczone, że duch przynajmniej jednego z nich wrócił na statek, żeby straszyć.

– Mnie interesuje tylko jeden rodzaj spirytualizmu – rzucił Giordino od stołu z mapami. – Zaglądanie do butelki…

– Zgasł obraz z kamery w kabinie „Safony II" – odezwał się jasny blondyn siedzący przy monitorach.

Pitt natychmiast znalazł się koło niego i spojrzał na ciemny ekran.

– Może u nas coś nawaliło?

– Nie, szefie. Wszystkie obwody tutaj i w przekaźniku boi działają. Coś musiało nawalić na „Safonie II". Wygląda to, jakby na obiektywie kamery ktoś powiesił szmatę.

Pitt wziął do ręki grafik z rozkładem pracy załóg.

– Na tej zmianie „Safona II" jest pod komendą Omara Woodsona.

Curley nacisnął guzik i włączył nadajnik.

– „Safona II", halo, „Safona II", zgłoś się. – Pochylił się do przodu, rękami przyciskając słuchawki do uszu. – Słabo słychać, szefie. Mnóstwo zakłóceń. Słowa są bardzo porwane. Niczego nie mogę zrozumieć.

– Włącz głośnik – rozkazał Pitt.

W centrali operacyjnej zaskrzeczał jakiś głos, przytłumiony trzaskami.

– Coś blokuje przekaz – rzekł Curley. – Przekaźnik na boi powinien odbierać sygnał czysto i wyraźnie.

– Nastaw głośność do oporu. Może uda nam się coś zrozumieć z odpowiedzi Woodsona.

– „Safona II", prosimy o powtórzenie. Nie możemy cię zrozumieć. Odbiór.

W chwili gdy Curley przekręcił potencjometr, wszyscy aż podskoczyli, ogłuszeni wybuchem trzasków dobywających się z głośnika.

– …rożec. Mamy… po… biór.





Pitt chwycił mikrofon.

– Omar, tu Pitt. Wysiadła wam kamera telewizyjna. Możesz to naprawić? Czekamy na odpowiedź. Odbiór.

Wszyscy wpatrywali się w głośnik, jakby był żywą istotą. Minęło pięć nie kończących się minut, pełnych niecierpliwego oczekiwania na meldunek Woodsona. I wtedy w głośniku znów odezwał się grzmot przerywanych słów:

– Hen… Munk… simy poz… na… wy… Zaintrygowanie wykrzywiło twarz Giordina.

– Chodzi o Munka. Reszta jest za bardzo zniekształcona, żeby cokolwiek zrozumieć.

– Jest obraz. – Okazało się, że nie wszyscy patrzyli na głośnik. Młody człowiek przy monitorach ani na chwilę nie oderwał wzroku od ekranu „Safony II". – Wygląda na to, że załoga zebrała się wokół kogoś, kto leży na podłodze.

Wszyscy jednocześnie odwrócili głowy w stronę monitora telewizyjnego, jak widzowie na meczu tenisowym. Przed kamerą w różnych kierunkach poruszali się członkowie załogi, a w głębi trzej mężczyźni stali pochyleni nad ciałem rozciągniętym w dziwnej pozie na wąskiej podłodze kabiny batyskafu.

– Omar, słyszysz mnie?! – krzyknął Pitt do mikrofonu. – Nie rozumiemy, co mówisz. Już was widzimy. Napisz na kartce, co chciałeś nam powiedzieć, i potrzymaj ją przed kamerą. Odbiór.

Zobaczyli, że jedna z postaci odłącza się od reszty, pochyla nad stołem, przez kilka chwil pisze, a później podchodzi do kamery. To był Woodson. Trzymał przed sobą kartkę papieru, na której widniał napis wykonany nierównymi drukowanymi literami: HENRY MUNK NIE ŻYJE. PROSIMY O POZWOLENIE NA WYNURZENIE.

– O Boże! – Mina Giordina wyrażała absolutne zaskoczenie. – To nie może być prawda.

– Omar Woodson nie robi głupich kawałów – rzekł Pitt ponurym głosem. Znów zaczął mówić do mikrofonu: – Odmawiam pozwolenia, Omar. Nie możecie się wynurzyć. Tu, na powierzchni, wieje z prędkością trzydziestu pięciu węzłów. Morze jest wzburzone. Powtarzam, nie możecie się wynurzyć.

Woodson skinął głową na znak, że zrozumiał. Potem dopisał jeszcze coś, ukradkiem rozglądając się na boki.

Napis brzmiał: PODEJRZEWAM, ŻE MUNKA ZAMORDOWANO!

Pobladła nawet zazwyczaj nieodgadniona twarz Farquara.

– Teraz musisz im pozwolić, żeby się wynurzyli – szepnął.

– Zrobię to, co powinienem – odparł Pitt, zdecydowanie kręcąc głową. – Nie wolno mi kierować się emocjami. Na pokładzie „Safony II" jest jeszcze pięciu żywych ludzi. Nie mogę ryzykować i sprowadzić ich na powierzchnię tylko po to, żeby wszystkich stracić na dziesięciometrowej fali. Nie, panowie, będziemy musieli po prostu usiąść i zaczekać do wschodu słońca, żeby rozejrzeć się po wnętrzu „Safony II".

41.

Pitt skierował „Koziorożca" do boi, gdy tylko prędkość wiatru spadła do dwunastu węzłów. Załoga znów podłączyła przewód, którym pompowano powietrze ze statku do „Titanica", i czekała na wypłynięcie „Safony II". Kiedy zakończono ostatnie przygotowania do przyjęcia batyskafu, niebo na wschodzie zaczęło jaśnieć. Nurkowie szykowali się, by wskoczyć do wody, zająć stanowiska wokół „Safony II" i zabezpieczyć ją linami przed wywrotką na wysokiej fali; klarowano windy i liny, które wyciągną batyskaf z oceanu, a następnie przeniosą do otwartej rufy „Koziorożca"; w kambuzie kucharz zaczął robić kawę i obfite śniadanie na przyjęcie załogi batyskafu. Kiedy już wszystko przygotowano, naukowcy i technicy w milczeniu stali na pokładzie drżąc z zimna, ranek bowiem był chłodny, i rozmyślali o śmierci Henry'ego Munka.

O godzinie szóstej dziesięć batyskaf wynurzył się ze wzburzonych fal sto metrów od lewej burty „Koziorożca". Łodzią wywieziono linę i po dwudziestu minutach „Safonę II" wciągnięto na rufową pochylnię statku pomocniczego. Kiedy już znalazła się na swoim miejscu, bezpiecznie umocowana, otwarto luk, z którego pierwszy wyszedł Woodson, a za nim czterech pozostałych przy życiu członków załogi.

Woodson wspiął się na górny pokład, gdzie czekał na niego Pitt. Omar miał oczy zaczerwienione z niewyspania i poszarzałą twarz, pokrytą kilkudniowym zarostem, lecz uśmiechnął się blado, gdy Pitt podał mu kubek parującej kawy.

– Nie wiem, co mnie bardziej cieszy, twój widok czy kawa – powiedział.

– Zawiadomiłeś mnie o morderstwie – rzekł Pitt bez słowa powitania.

Woodson wypił parę łyków kawy i spojrzał na ludzi ostrożnie wydobywających ciało Munka z luku batyskafu.

– Nie tutaj – odezwał się cicho.

Pitt wskazał ręką drogę do swojej kabiny. Kiedy drzwi były już zamknięte, nie tracił czasu:

– Dobra, zaczynajmy.

Woodson ciężko usiadł na koi Pitta i przetarł sobie oczy.

– Niewiele mogę ci powiedzieć. Znajdowaliśmy się jakieś dwadzieścia metrów nad dnem morza, uszczelniając drzwi z prawej burty na pokładzie C, kiedy zawiadomiłeś mnie, że nawaliła kamera telewizyjna. Poszedłem na rufę, żeby to sprawdzić, i zobaczyłem Munka z wgniecioną lewą skronią, leżącego na podłodze.