Страница 34 из 63
Przecznicę dalej przyszło mu do głowy, że jeden z gliniarzy, a może nawet obaj byli młodsi od niego. Miał uczucie, że gdyby zdał sobie z tego sprawę wcześniej, byłoby jeszcze gorzej. Wstrząśnięty i wyprowadzony z równowagi, ruszył w stronę Yonge Street i anonimowego tłumu. W tym momencie Ciemność wydawała się lepsza od kolejnego zetknięcia z torontońską policją.
Czteroosobowy zespół wciąż ryczał swoją wersję rocka od północnej strony Centrę, lecz miał coraz mniej słuchaczy. Roland zobaczył kolejną grupę nastolatków, którzy odeszli i wtopili się w nieustający strumień ludzi idących na południe. Nikt nie szedł na północ.
Zdumiony tym, poszedł za tłumem.
Na otwartej przestrzeni, tuż przed dużymi, środkowymi drzwiami, panował ścisk. Niektórzy ludzie kołysali się, i
Roland przepychał się do przodu – używając futerału jako taranu, gdzie było to konieczne – aż znalazł się w odległości jednego rzędu od śpiewaka. Nie rozumiał, co ludzie w nim widzą. Ciemnowłosy mężczyzna mniej więcej w jego wieku brzdąkał na lśniącej, nowej, czarnej gitarze marki Ovation. Głos miał dość przyjemny, lecz nienadzwyczajny. Z pewnością nie dorównywał jakością instrumentowi. Gdy Roland zaspokoił już ciekawość, wsłuchał się dobrze w piosenkę.
Nie rozumiał słów, jeśli były w niej jakieś słowa, lecz bez trudu podchwycił emocje. Rozpacz. Rozczarowanie. Poczucie beznadziejności. Stwierdził, że kołysze się do rytmu, czując to samo. Po co to wszystko? Nikt i
Evan o to dba, skarcił go cichy głos w głowie.
To jego obowiązek, odparł na to, pragnąc, by głos zamilkł i pozwolił mu słuchać muzyki.
A Daru? – spytał głos.
Jej również, zauważył radośnie, po raz pierwszy w życiu wygrywając z tym cichym głosem.
A Rebecca?
Na to nie miał odpowiedzi. Rebecca dbała, ponieważ taka już była. Nie było żadnego i
Śpiewak podniósł wzrok i uśmiechnął się do niego.
Roland zaczął się szybko wycofywać, ignorując krzyki oburzonych ludzi, na których wpadał, i lekceważąc rzucane półgłosem liczne przekleństwa. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy przywarł plecami do słupa i gdy od Mroku dzielił go tłum ludzi. Serce waliło mu tak mocno, iż nie słyszał muzyki, lecz mimo to wiedział, iż nadal rozbrzmiewa.
I wiedział, że musi coś z tym zrobić.
Nie mogę. Znów przyjdzie policja i tym razem nie skończy się tylko na gadaniu.
Dyszał, jakby brał udział w wyścigach.
Nie mogę. Nie mogę sam walczyć z Ciemnością. Tu powinien być Evan!
Wokół niego mężczyźni i kobiety w różnym wieku kołysali się i kiwali głowami. Na ich twarzach malowała się coraz większa posępność.
Nie mogę.
Jednakże otwierał już futerał i wyjął Cierpliwość, zasłaniając się nią niczym tarczą.
Musiał, Mrok bowiem zabierał coś, co kochał, wypaczał to i oszpecał. Nie mógł dłużej na to pozwalać.
Nie było nikogo i
Co jednak podziała wystarczająco silnie, by rozproszyć rozpacz oblepiającą tłum jak czarny syrop? Co ma dość mocy, by przekroczyć bariery pomiędzy pokoleniami słuchaczy zauroczonych śpiewem Mroku? Wybrał i odrzucił wybór, wybrał i znów odrzucił. Wtedy zdał sobie sprawę, że ma tylko jedną szansę, ma tylko jedną piosenkę. Zagrał pierwszy akord i pomodlił się, by John Le
Przy czwartej zwrotce ludzie stojący najbliżej niego zaczęli odwracać głowy.
Przy szóstej zrzucili z siebie urok Ciemności i piosenka wywierała coraz większy wpływ.
Roland pozwolił, by przemawiała własnym głosem, skoncentrował się na melodii i słowach, całą resztę wyrzucił ze swego umysłu. Piosenka musiała dotrzeć wszędzie, nie zostawiając miejsca dla Mroku.
Kiedy skończył Imagine i natychmiast przeszedł do het It Be, dostrzegł łzy błyszczące na niejednym policzku. Podejrzewał, że jego własne też są mokre. Czuł, jak potęga śpiewu i muzyki spływa dzięki jego głosowi i palcom w serca ludzi, gdzie będzie rozkwitać. W to warto wierzyć, twierdziła owa potęga. Nadzieja. Zycie. Radość.
Zaczął Can’t Buy Me Love i zauważył, że ludzie przytupują do taktu. Dostrzegł uśmiechy i wiedział, że wygrywa.
Przestał śpiewać dopiero wtedy, kiedy zachrypł, i bez zdziwienia stwierdził, że trwało to nieco ponad dwie godziny. Roześmiany i rozgadany tłum zaczął się rozchodzić. Tu i ówdzie słychać było jeszcze gniewne pomruki, lecz przytłaczające poczucie rozpaczy zostało rozproszone.
Roland rozprostował zdrętwiałe palce i uśmiechnął się. Beatlesi – Ciemność, jeden do zera.
– Sądzę – rozległ się cichy głos – że powi
Roland uśmiechnął się szerzej. Po tym z łatwością poradzi sobie z gliniarzami. Odwrócił się i zamarł.
Mrok uśmiechnął się.
Rozdział dziewiąty
– Bardzo dobrze grasz. – Adept Mroku wskazał głową na Cierpliwość, którą Roland tulił w objęciach. – Byłbyś świetny, gdybyś miał lepszy instrument.
Roland ścisnął mocniej polerowane drewno.
– Jestem zadowolony z tego, co mam – oznajmił z urazą przebijającą się przez strach.
– Ależ, oczywiście. – Postawiwszy pionowo swą gitarę, Adept Mroku wsparł się na niej. – Gdybyś nie był zadowolony, nie byłbyś taki dobry. Zapewne jednak zastanawiałeś się, jak by to było zagrać na gitarze naprawdę wysokiej klasy. Takiej, która ma porządny rezonans i struny nie podwyższające tonu, gdy najmniej się tego spodziewasz.
Palce Rolanda z własnej woli odszukały strunę A. Rzeczywiście miała takie tendencje bez względu na to, ile razy zmieniał strunę ani jak stara
– Jestem zadowolony z tego, co mam – powtórzył tonem, który definitywnie kończył dyskusję. Schował ostrożnie Cierpliwość, pieszcząc ją delikatnie podczas układania na filcu futerału. Kiedy się wyprostował, trzymając mocno w dłoni znajomy uchwyt futerału, Adept Mroku zagrodził mu drogę.
– Przespaceruj się ze mną.
– Co mam zrobić?
– Przespaceruj się. Teraz nie musisz się obawiać niczego z mojej strony. Pokonałeś mnie. Możesz pozwolić sobie na wspaniałomyślność.
To mowa o spacerze przez puszczę. Roland wbił wzrok w punkt ponad ramieniem ubranego w bawełnę mężczyzny i starał się uporządkować myśli. Nie miał zamiaru iść na spacer z tym pozornie przyjaznym młodzieńcem i kropka, lecz Evan potrzebował informacji, gdzie kryje się Mrok i gdzie będzie brama, a to może być najlepsza i prawdopodobnie jedyna szansa, żeby się tego dowiedzieć. Oczywiście, będzie się z tym łączyło pewne ryzyko, lecz czyż nie warto? Wciąż czuł ogrzewające go resztki mocy, jaką włożył w swoją muzykę. Poza tym, z bliska Mrok nie wydawał się aż tak przerażający. Pokonał go raz i może to zrobić ponownie.
Dwie duże, ubrane na niebiesko postaci, które nadchodziły z południa, podjęły za niego decyzję.
– Dokąd pójdziemy? – spytał, ruszając na północ.
Adept Mroku dołączył do niego.
– Och, tak się przejdziemy.
Szli w milczeniu, dopóki nie skręcili w lewo w Dundas. Wtedy Adept rzekł:
– Chciałbym zawrzeć z tobą umowę.
Zdumiony Roland obejrzał się z przestrachem.
– Umowę? Jakiego rodzaju?
– W zamian za to, czego najbardziej pragniesz, przestaniesz pomagać Światłości.
Zabrzmiało to tak lekko, że Roland mógł powiedzieć tylko jedno:
– Kusisz mnie?
Adept uśmiechnął się z odrobiną zakłopotania.