Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 120

Analiza Hagena okazała się trafna. Woltz kazał mu czekać pół godziny po oznaczonym czasie. Hagenowi to nie przeszkadzało. Pokój recepcyjny był bardzo zbytkowny, bardzo komfortowy, a na śliwkowej kanapie naprzeciw siedziało najpiękniejsze dziecko, jakie Hagen kiedykolwiek widział. Dziewczynka ta miała nie więcej niż jedenaście czy dwanaście lat, była ubrana bardzo kosztownie, ale prosto, jak dorosła kobieta. Miała niewiarygodnie złote włosy, ogromne, niebieskie jak morze oczy i świeże malinowe usta. Towarzyszyła jej kobieta będąca najwyraźniej jej matką, która starała się zmusić Hagena wzrokiem do opuszczenia oczu, z zimną arogancją, która budziła w nim chęć trzepnięcia jej po twarzy. Anielskie dziecko i matka-smok – myślał Hagen odwzajemniając spojrzenie matki.

W końcu ukazała się świetnie ubrana, lecz tęga kobieta w średnim wieku, która poprowadziła go przez szereg pokoi biurowych do gabinetu-apartamentu producenta filmowego. Na Hagenie zrobiła wrażenie piękność tych pokoi oraz kobiet, które w nich pracowały. Uśmiechnął się. Były to wszystko spryciarki, które usiłowały wkręcić się do filmu biorąc biurowe posady, a większość miała pracować w tym biurze przez resztę życia albo do chwili, gdy pogodzą się z porażką i wrócą do rodzi

Jack Woltz był wysokim, silnie zbudowanym mężczyzną z wydatnym brzuchem, nieomal przesłoniętym przez doskonale skrojony garnitur. Hagen znał historię Woltza. W wieku dziesięciu lat turlał na East Side puste beczki po piwie i ręczne wózki. Mając lat dwadzieścia pomagał ojcu dozorować robotników odzieżowych. Mając trzydziestkę wyjechał z Nowego Jorku na Zachód, zainwestował pieniądze w pięciocentowy kinoteatr i stał się pionierem filmu. W czterdziestym ósmym roku życia był najpotężniejszym magnatem filmowym w Hollywood, nadal prostackim w mowie, zachła

Jego najnowszą pasją, jak skwapliwie donosili wszyscy komentatorzy filmowi w Ameryce, była stajnia wyścigowa, na którą w ciągu ubiegłego roku wydał dziesięć milionów dolarów. Stał się sensacją prasową, kupując sły

Przyjął Hagena uprzejmie; miał pięknie, równo opaloną, stara

Hagen przystąpił od razu do rzeczy. Powiedział, że jest wysła

Zeszyta twarz był nieporuszona, grzeczna.

– A jakie uprzejmości może wyświadczyć mi pański przyjaciel? – zapytał Woltz. W jego głosie był ledwie ślad protekcjonalności.

Hagen ją zignorował. Wyjaśnił:

– Szykują się dla pana pewne kłopoty ze związkami zawodowymi. Mój przyjaciel może absolutnie zagwarantować, że te kłopoty znikną. Ma pan wybitnego gwiazdora, który przynosi pańskiej wytwórni masę pieniędzy, ale właśnie przerzucił się z marihuany na heroinę. Mój przyjaciel zagwarantuje, że pański gwiazdor nie będzie mógł już więcej dostać heroiny. A gdyby z biegiem lat wypłynęły jakieś i

Jack Woltz słuchał tego jak przechwałek dziecka. Wreszcie powiedział szorstko, rozmyślnie z akcentem z East Side’u:





– Pan chcesz ze mną na siłę?

Hagen odrzekł chłodno:

– Absolutnie nie. Przyszedłem prosić o przysługę dla przyjaciela. Starałem się wyjaśnić, że pan nic na tym nie straci.

Twarz Woltza stężała z gniewu. Usta mu się wykrzywiły, gęste, ufarbowane na czarno brwi ściągnęły się, tworząc grubą krechę nad błyszczącymi oczami. Pochylił się nad biurkiem ku Hagenowi.

– W porządku, ty wymuskany draniu, wyłożę kawę na ławę tobie i twojemu szefowi, kimkolwiek on jest. Joh

Hagen słuchał cierpliwie. Spodziewał się czegoś lepszego po człowieku formatu Woltza. Czy to możliwe, żeby ktoś postępujący tak głupio mógł wznieść się na szczyt przedsiębiorstwa wartego setki milionów? Nad tym należało się zastanowić, ponieważ don rozglądał się za nowymi rzeczami, w które mógłby włożyć pieniądze, a jeśli naczelne mózgi tego przemysłu były tak tępe, film mógł być właśnie tym, czego szukał. Wymysłami Hagen wcale się nie przejmował. Nauczył się sztuki negocjowania od samego dona. „Nigdy nie wpadaj w gniew – pouczał go. – Nigdy nie stosuj groźby. Przekonuj ludzi”. Słowo „przekonywać” brzmiało o tyle lepiej po włosku, rajunah, gdyż znaczyło połączyć. Sztuka ta polegała na ignorowaniu wszelkich zniewag, nadstawianiu drugiego policzka. Hagen widział dona siedzącego przy stole negocjacyjnym przez osiem godzin, połykającego zniewagi, usiłującego wyperswadować znanemu megalomańskiemu zwole

Toteż Hagen zaczął znowu, mówiąc najzwyczajniejszym głosem.

– Niech pan rzuci okiem na mój bilet wizytowy. Jestem adwokatem. Czyż nadstawiałbym karku? Czy wypowiedziałem jedno słowo groźby? Powiem jedynie, że jestem gotów przyjąć wszelkie pańskie warunki, byleby Joh

Woltz gryzmolił coś ogromnym czerwonym piórem. Wzmianka o pieniądzach pobudziła jego zainteresowanie, więc przestał robić gryzmoły. Powiedział protekcjonalnie: