Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 89 из 90

– Powiedz mu, żeby kazał się reszcie nie ruszać.

Jane powtórzyła jego polecenie Anatolijowi i ten wydał krzykiem rozkaz. Ellis rozejrzał się wokoło. W pobliżu stali pilot, strzelec i żołnierz. Tuż za nimi siedział na ziemi Jean-Pierre trzymający się za kostkę; musiał szczęśliwie spaść, pomyślał Ellis – nic takiego mu się nie stało. Dalej stali pozostali trzej żołnierze, kapitan, koń i Halam.

– Powiedz Anatolijowi, żeby rozpiął płaszcz, wyjął powoli swój pistolet i podał go tobie – polecił Ellis Jane.

Jane przetłumaczyła. Gdy Anatolij wyciągał pistolet z kabury i podawał go za siebie, Ellis wcisnął silniej lufę karabinu w jego kark. Jane odebrała od Rosjanina pistolet.

– To makarow? – spytał Ellis. – Tak. Po lewej stronie znajdziesz bezpiecznik. Przesuń go tak, żeby zasłonił czerwoną kropkę. Żeby wystrzelić, musisz najpierw odciągnąć do tyłu suwadło nad rękojeścią, a potem nacisnąć spust. Zrozumiałaś?

– Zrozumiałam – odparła. Pobladła i drżała, ale usta jej były zaciśnięte w linię zdecydowania.

– Powiedz mu, żeby kazał żołnierzom podchodzić tu pojedynczo z bronią i wrzucać ją do helikoptera – powiedział Ellis.

Jane przetłumaczyła to i Anatolij wydał rozkaz.

– Celuj do nich z pistoletu, kiedy będą się zbliżać – dorzucił Ellis.

Żołnierze zaczęli podchodzić kolejno i zdawać broń.

– Pięciu młodych mężczyzn – mruknęła Jane.

– Co mówisz?

– Był kapitan, Halam i pięciu młodych mężczyzn. Teraz widzę tylko czterech.

– Powiedz Anatolijowi, że jeśli chce żyć, ma znaleźć tego piątego.

Jane krzyknęła do Anatolija i Ellisa zaskoczyła siła jej głosu. Wykrzykując rozkaz, Anatolij sprawiał wrażenie przestraszonego. W chwilę później zza ogona helikoptera wyszedł piąty żołnierz i tak jak pozostali oddał swój karabin.

– Dobra robota – powiedział Ellis do Jane. – Mógłby wszystko zepsuć. Teraz każ im się położyć.

Po minucie leżeli już wszyscy twarzami do ziemi.

– Musisz mi teraz przestrzelić kajdanki – zwrócił się Ellis do Jane. Odłożył karabin i stanął z rękami wyciągniętymi w kierunku drzwi.

Jane odciągnęła suwadło pistoletu i przyłożyła lufę do łańcuszka. Ustawili się tak, by wystrzelony pocisk wyleciał przez drzwi.

– Mam nadzieję, że nie popękają mi te cholerne przeguby – mruknął Ellis. Jane zamknęła oczy i pociągnęła za spust.

– O kurwa! – ryknął Ellis. W pierwszej chwili ból w nadgarstkach był straszny. Po chwili uświadomił sobie, że jednak, w odróżnieniu od łańcuszka, nie popękały.

Podniósł z podłogi karabin.

– Teraz niech mi oddadzą radio – polecił.

Na rozkaz Anatolija kapitan zaczął odpinać wielkie pudło przytroczone do grzbietu konia.

Ellis zastanawiał się tymczasem, czy helikopter może jeszcze latać. Zniszczone ma pewnie podwozie i kto wie co jeszcze pod brzuchem; ale silnik i główne instalacje znajdują się na górze. Przypomniał sobie, że podczas bitwy pod Darg widział, jak taki sam Hind wali się na ziemię z wysokości dwudziestu paru stóp, a potem znowu wznosi w powietrze.

Jeśli tamten mógł to zrobić, to i to draństwo nie powi

Gdyby jednak…

Nie wiedział, co zrobi, gdyby okazało się, że jest inaczej.

Kapitan przydźwigał radio, wstawił je do helikoptera i odszedł.

Ellis pozwolił sobie na chwilę odprężenia. Dopóki ma radio, Rosjanie nie są w stanie skontaktować się ze swoją bazą, a co za tym idzie, nie mogą wezwać posiłków ani powiadomić nikogo o tym, co zaszło. Gdyby Ellisowi udało się poderwać maszynę w powietrze, mógłby się nie obawiać pościgu.

– Trzymaj Anatolija na muszce – powiedział do Jane. – Ja idę sprawdzić, czy to pudło poleci.

Jane była zaskoczona ciężarem pistoletu. Celując do Anatolija przez chwilę trzymała rękę wyciągniętą, ale szybko musiała ją opuścić, żeby odpoczęła. Lewą ręką gładziła Chantal po pleckach. Przez ostatnie kilka minut Chantal to płakała, to się uspokajała, ale w tej chwili była spokojna.

Silnik helikoptera zaskoczył, zakrztusił się i zawahał. Proszę cię, wystartuj, modliła się: błagam, leć.





Silnik obudził się z rykiem do życia i zobaczyła, że łopatki wirnika zaczynają się obracać.

Jean-Pierre spojrzał w górę.

Nie waż się, pomyślała. Nie ruszaj się!

Jean-Pierre usiadł prosto, spojrzał na nią i z grymasem bólu na twarzy podźwignął się na nogi.

Jane wymierzyła do niego z pistoletu. Ruszył w jej kierunku.

– Nie zmuszaj mnie, żebym cię zastrzeliła! – krzyknęła, ale jej głos utonął w narastającym ryku helikoptera.

Anatolij musiał widzieć Jean-Pierre’a, bo przekręcił się na plecy i usiadł. Jane skierowała na niego pistolet. Podniósł ręce w geście poddającego się. Jane przesunęła lufę pistoletu z powrotem w kierunku Jean-Pierre’a. Jean-Pierre nadal się zbliżał.

Jane poczuła, że helikopter zadygotał i próbuje się oderwać od ziemi.

Jean-Pierre był już blisko. Widziała wyraźnie jego twarz. Rozrzucił szeroko ręce w błagalnym geście, ale w jego oczach płonęło szaleństwo. Zwariował, pomyślała; ale może stało się to już dawno.

– Zrobię to! – krzyknęła, chociaż wiedziała, że jej nie słyszy. – Zastrzelę cię!

Helikopter oderwał się od ziemi. Jean-Pierre puścił się biegiem.

Podskoczył do unoszącej się maszyny i wylądował na pokładzie. Jane miała jeszcze nadzieję, że znowu wypadnie, ale utrzymał równowagę. Spojrzał na nią pałającymi nienawiścią oczyma i zebrał się do skoku.

Zamknęła oczy i pociągnęła za spust.

Rozległ się huk i pistolet podskoczył jej w dłoni.

Otworzyła oczy. Jean-Pierre nadal stał prosto z wyrazem zdziwienia na twarzy. Na przodzie jego płaszcza powiększała się ciemna plama. Ogarnięta paniką Jane pociągnęła za spust jeszcze raz i jeszcze, i po raz trzeci. Pierwsze dwa strzały chybiły, ale trzeci trafił go chyba w ramię. Obrócił się wokół własnej osi i wypadł twarzą naprzód przez otwarte drzwi.

I już go nie było. Zabiłam go, pomyślała.

W pierwszej chwili poczuła coś w rodzaju euforii. Usiłował ją złapać, uwięzić i uczynić swoją niewolnicą. Tropił ją jak zwierzę. Zdradził ją i pobił. Teraz go zabiła.

Potem spłynął na nią smutek. Usiadła na pokładzie i rozpłakała się. Chantal też uderzyła w płacz. Jane zaczęła ją kołysać i teraz płakały już obie.

Nie miała pojęcia, jak długo tak siedziała. W końcu podniosła się z podłogi, przeszła na przód i stanęła obok fotela pilota.

– Nic ci nie jest? – krzyknął do niej Ellis. Pokręciła głową i zdobyła się na blady uśmiech.

Ellis też się uśmiechnął, pokazał na paliwomierz i wrzasnął:

– Spójrz – pełne zbiorniki!

Pocałowała go w policzek. Pewnego dnia wyzna mu, że zastrzeliła Jean-Pierre’a; ale jeszcze nie teraz.

– Jak daleko do granicy? – spytała.

– Niecała godzinę. I nie wyślą za nami nikogo, bo mamy ich radio.

Jane popatrzyła przez przednią szybę. Na wprost widziała góry o ośnieżonych szczytach, na które musiałaby się wspinać. Wątpię, czy dałabym radę, przyznała w duchu. Podejrzewam, że padłabym w śnieg i umarła. Na twarzy Ellisa malował się wyraz zadumy.

– O czym myślisz? – spytała.

– Myślałem właśnie, że mam wielką ochotę na kanapkę z rostbefem, sałatą, pomidorem i majonezem, a wszystko to na białym chlebku – powiedział i Jane uśmiechnęła się.

Chantal poruszyła się i zapłakała. Ellis oderwał rękę od sterów i dotknął jej różowego policzka.

– Jest głodna – stwierdził.

– Pójdę na tył i zajmę się nią – powiedziała Jane. Wróciła do kabiny pasażerskiej i usiadła na ławeczce. Helikopter leciał we wschodzące słońce, a ona rozpięła płaszcz i koszulę i zaczęła karmić małą.