Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 67 из 90

Przez całą długość wąwozu wysoko ponad rzeką ciągnął się urwiskiem kanał irygacyjny. Jego zadaniem było powiększenie obszaru równiny zdatnego pod uprawy. Jane zastanawiało, kiedy w historii Doliny mógł być taki okres, w którym dostatecznie długo panował pokój i dysponowano wystarczającą liczbą ludzi, by zrealizować tak skomplikowany i pełen rozmachu projekt. Prawdopodobnie od tamtej chwili minęły setki lat.

Wąwóz się zwęził i w rzece płynącej jego dnem pojawiało się coraz więcej granitowych głazów. W wapie

Wreszcie wąwóz przeszedł w kolejną równinę. Daleko na wschodzie Jane zobaczyła pasmo wzgórz, a ponad nimi ośnieżone szczyty Nurystanu. O mój Boże, pomyślała, to tam idziemy. Ogarnął ją strach.

Na równinie wyrastało małe skupisko nędznych chat.

– To chyba tu – powiedział Ellis. – Jesteśmy w Saniz.

Wkroczyli na równinę rozglądając się za meczetem lub kamie

Ellis dał jej trochę czasu na zebranie myśli pytając Mohammeda w dari:

– Co ty tu robisz?

– Masud tu jest – odparł Mohammed. Jane zorientowała się, że musi się tu znajdować kryjówka partyzantów. – Ale co wy tu robicie? – spytał zaraz.

– Idziemy do Pakistanu.

– Tędy? – jego twarz spoważniała. – Co się stało?

Jane wiedziała, że to ona musi mu powiedzieć, znają się przecież dłużej.

– Przynosimy złe wieści, przyjacielu Mohammedzie. Do Bandy przyszli Rosjanie. Zabili siedmiu mężczyzn… i dziecko… – Domyślił się, co chciała mu powiedzieć. Widząc ból malujący się na jego twarzy, omal się nie rozpłakała. – Tym dzieckiem był Mousa – dokończyła.

Mohammed usiłował nie dać poznać po sobie, jakim wstrząsem była dla niego ta wiadomość.

– Jak umarł mój syn? – spytał.

– Ellis go znalazł – powiedziała Jane.

Ellis poszukał w pamięci potrzebnych mu słów narzecza dari i powiedział:

– Zginął… z nożem w ręku, krew na nożu. Oczy Mohammeda rozszerzyły się.

– Opowiedzcie mi wszystko.

Ponieważ Jane lepiej znała język, wzięła to na siebie.

– Rosjanie przylecieli o świcie – zaczęła. – Szukali mnie i Ellisa. Byliśmy na zboczu, wiec nas nie znaleźli. Pobili Alishana, Shahaziego i Abdullaha, ale ich nie zabili. Potem znaleźli jaskinię. Było tam siedmiu ra

– Jak? – przerwał jej Mohammed. – Jak go zabito? Jane popatrzyła na Ellisa.

– Z kałasznikowa – powiedział Ellis używając słowa, które nie wymagało tłumaczenia i wskazując na serce, by pokazać, gdzie trafił pocisk.

– Próbował pewnie bronić ra

Mohammed aż pokraśniał z dumy, mimo iż w oczach kręciły mu się łzy.

– Zaatakował ich – dorosłych mężczyzn uzbrojonych w karabiny – rzucił się na nich z nożem! Z nożem, który mu podarował ojciec! Jednoręki chłopiec jest teraz na pewno w niebie wojowników.

Śmierć poniesiona w świętej wojnie była dla muzułmanina największym z możliwych zaszczytów, przypomniało się Jane. Mały Mousa stanie się pewno jakimś pomniejszym świętym. Rada była, że chociaż to będzie pociechą dla Mohammeda, ale jednocześnie nie mogła uwolnić się od gorzkiej refleksji, że tak właśnie ludzie prowadzący wojny uspokajają swoje sumienia – głosząc chwałę poległych.

Ellis, nic nie mówiąc, uściskał uroczyście Mohammeda.





Jane przypomniała sobie nagle o fotografiach. Miała kilka zdjęć Mousy. Afgańczycy uwielbiali fotografie. Mohammed będzie na pewno uradowany mając zdjęcie syna. Otworzyła torbę przytroczoną do grzbietu Maggie, pogrzebała wśród lekarstw i znalazła kartonowe pudło z polaroidowskimi fotografiami. Wyjęła jedno ze zdjęć przedstawiających Mousę i zapięła torbę z powrotem. Wręczyła zdjęcie Mohammedowi.

Nigdy nie widziała tak poruszonego Afgańczyka. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Przez moment wyglądało na to, że się rozpłacze. Odwrócił się, próbując zapanować nad sobą. Kiedy znowu na nich spojrzał, twarz miał już spokojną, ale mokrą od łez.

– Chodźcie ze mną – powiedział.

Poprowadził ich przez wioskę aż na brzeg rzeki, gdzie przy ognisku siedziało w kucki kilkunastu partyzantów. Mohammed wszedł dumnym krokiem pomiędzy nich i bez wstępów zaczął opowiadać historię śmierci Mousy, gestykulując przy tym i płacząc.

Jane odwróciła się. Zbyt wiele widziała już żałoby.

Rozejrzała się niespokojnie. Gdzie można by uciekać w razie pojawienia się

Rosjan? Były tu tylko pole, rzeka i kilka chat. Ale Masud zdawał się uważać to miejsce za bezpieczne. Może wychodził z założenia, że wioska jest zbyt mała, by przyciągnąć uwagę wojska.

Nie miała siły dłużej się tym gryźć. Siadła na ziemi opierając się plecami o drzewo i z rozkoszą dając wytchnienie nogom przystawiła Chantal do piersi. Ellis spętał Maggie i zdjął z niej torby. Koń zaczął się paść na porośniętej bujną trawą nadrzecznej łące. To był długi, okropny dzień, pomyślała Jane. I tak mało spałam zeszłej nocy. Uśmiechnęła się lekko na jej wspomnienie.

Ellis wyjął mapy Jean-Pierre’a i usiadł obok Jane, by je przejrzeć w szybko zapadającym zmroku. Zajrzała mu przez ramię. Zaplanowana przez nich trasa biegła dalej Doliną aż do wioski Comar, gdzie powi

– Piętnaście tysięcy stóp – powiedział Ellis wskazując na mapę. – Tu się robi zimno.

Jane wzdrygnęła się.

Kiedy Chantal napiła się do syta, Jane zmieniła jej pieluszkę, a brudną poszła wypłukać do rzeki. Gdy wróciła, Ellis był pogrążony w rozmowie z Masudem. Kucnęła obok nich.

– Podjąłeś dobrą decyzję – mówił Masud. – Musisz wydostać się z Afganistanu z naszym traktatem w kieszeni. Jeśli Rosjanie cię złapią, wszystko stracone. Ellis przyznał mu rację, a Jane pomyślała: nigdy go takim nie widziałam; traktuje Masuda z takim szacunkiem.

– Podróż ta jest jednak niezwykle trudna – kontynuował Masud. – Na dużej przestrzeni szlak biegnie powyżej linii wiecznych lodów. Czasem w śniegu trudno jest znaleźć właściwą drogę, a jeśli się zgubisz – zginiesz.

Zastanawiała się, do czego to wszystko zmierza. Odnosiła wrażenie, że Masud zwraca się wyłącznie do Ellisa, nie do niej.

– Mogę ci pomóc, ale tak jak ty, chcę ubić interes – mówił dalej Masud.

– Mów, o co chodzi – powiedział Ellis.

– Dam ci Mohammeda za przewodnika, a on przeprowadzi cię przez Nurystan do Pakistanu.

Serce Jane zabiło mocniej. Mohammed jako przewodnik! To mogło całkowicie zmienić przebieg podróży.

– Na czym polega moja rola w tym interesie? – spytał Ellis.

– Pójdziesz sam. Żona doktora i dziecko zostaną tutaj.

Dla Jane stało się jasne, że musi się zgodzić. Szaleństwem było iść tam we dwójkę, do tego bez przewodnika. Prawdopodobnie zginęliby oboje. A tak mogłaby przynajmniej uratować Ellisowi życie.

– Musisz się zgodzić – odezwała się do niego.

Ellis spojrzał na nią z uśmiechem i zwrócił się do Masuda.

– To nie wchodzi w rachubę – powiedział.

Masud wstał wyraźnie urażony i wrócił do swoich ludzi.

– Och, Ellis, czy to było rozsądne? – spytała Jane.

– Nie – odpowiedział. Wziął ją za rękę. – Ale nie pozwolę ci tak łatwo odejść.