Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 56 из 90

To właśnie od roku nie dawało Jane spokoju.

– Na czym dokładnie polegała twoja misja w Paryżu?

– Kiedy szpiegowałem wszystkich naszych znajomych? – uśmiechnął się blado. – Jean-Pierre ci nie powiedział?

– Mówił, że właściwie to nie wie.

– Może i nie wiedział. Tropiłem terrorystów.

– W kręgu naszych znajomych?

– Tam się ich zwykle znajduje – wśród dysydentów, anarchistów i kryminalistów.

– Czy Rahmi Coskun był terrorystą? – Jean-Pierre powiedział wtedy, że przez Ellisa aresztowano Rahmiego Coskuna.

– Tak. Miał na sumieniu zamach bombowy na Turkish Airlines na Avenue

Felix Faure.

– Rahmi? Skąd to wiesz?

– Sam mi powiedział. A kiedy go aresztowałem, nosił się z zamiarem dokonania kolejnego zamachu bombowego.

– To też ci powiedział?

– Prosił mnie, żebym mu pomógł przy bombie.

– Mój Boże. – Przystojny Rahmi o płonących oczach, z całego serca nienawidzący rządu swojego nieszczęsnego kraju…

Ellis jeszcze nie skończył.

– Pamiętasz Pepe Gozziego? Jane zmarszczyła czoło.

– Chodzi ci o tego zabawnego małego Korsykanina, który jeździł rolls-royce’em?

– Tak. Dostarczał broń i materiały wybuchowe wszystkim paryskim świrusom. Handlował z każdym, kto godził się na jego ceny, ale specjalizował się w dostawach dla klientów „politycznych”.

Jane zaniemówiła. Zawsze miała Pepe za osobnika z racji jego zamożności i korsykańskiego pochodzenia trochę podejrzanego, ale przypuszczała, że w najgorszym razie zamieszany jest w jakieś pospolite machinacje w rodzaju przemytu albo handlu narkotykami. Pomyśleć, że sprzedawał broń mordercom! Rodziło się w niej wrażenie, że żyła wówczas jak we śnie, podczas gdy realny świat wokoło rządził się przemocą i intrygą. Czyż jestem tak naiwna? – pomyślała.

– Namierzyłem również Rosjanina, który finansował wiele zabójstw i porwań – ciągnął Ellis. – Potem, podczas przesłuchania, Pepe puścił farbę i wydał połowę terrorystów Europy.

– To tym się zajmowałeś przez cały ten czas, kiedy byliśmy kochankami?

– spytała se

– To był wielki tryumf, jeśli chcesz wiedzieć.

– Zdaje się, że nie powinieneś mi tego mówić.





– Nie powinienem. Ale tego okłamywania cię w przeszłości gorzko potem pożałowałem – delikatnie mówiąc.

Jane poczuła się zażenowana i nie wiedziała, co powiedzieć. Przełożyła Chantal do lewej piersi i, przechwytując spojrzenie Ellisa, okryła prawą koszulą. Rozmowa stawała się krępująco osobista, ale bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej. Chociaż nie zgadzała się z jego sposobem rozumowania, pojmowała teraz argumentację, jaką przytoczył na swoje usprawiedliwienie, nadal jednak nie znała motywów, jakimi się kierował. Jeśli nie poznam ich teraz, pomyślała, taka okazja może się już nie powtórzyć.

– Nie rozumiem, co skłania człowieka do poświęcania życia na zajmowanie się takimi rzeczami – powiedziała.

Odwrócił wzrok.

– Jestem w tym dobry, a praca jest pożyteczna i doskonale płatna.

– A ja myślałam, że zadowala cię stała pensyjka i posiłki w stołówce. W porządku – jeśli nie chcesz, nie musisz się przede mną wywnętrzać.

Spojrzał na nią surowo, jakby chciał odczytać jej myśli.

– Nie mam przed tobą żadnych tajemnic – powiedział. – Jesteś pewna, że chcesz to usłyszeć?

– Tak. Chcę.

– Wiąże się to z wojną – zaczął i Jane wiedziała, że zaraz powie coś, czego nie mówił dotąd nikomu. – Jedną ze strasznych rzeczy, w jakie obfitowało latanie w Wietnamie, była ogromna trudność w odróżnieniu partyzantów z Vietcongu od cywilów. Kiedy wspieraliśmy z powietrza akcje piechoty, minowaliśmy szlaki przez dżunglę albo prowadziliśmy prewencyjny ostrzał jakiejś strefy, wiedzieliśmy z góry, że zabijemy więcej kobiet, dzieci i starców niż partyzantów. Twierdziliśmy, że osłaniają wroga, ale kto to mógł wiedzieć. I co to miało do rzeczy? My ich zabijaliśmy. Byliśmy wtedy terrorystami. Nie mówię tu o odosobnionych przypadkach – chociaż widziałem również czyny nieludzkie – mam na myśli regularną, powszechną praktykę. A nie było dla niej żadnego usprawiedliwienia

– to był bandytyzm. Popełnialiśmy wszystkie te okropieństwa w sprawie, u której podstaw, jak się potem okazało, leżały same kłamstwa, korupcja i oszukiwanie samych siebie. Walczyliśmy po niewłaściwej stronie barykady – twarz mu się ściągnęła, jakby męczył go ból jakiejś nie zagojonej, wewnętrznej rany. W migotliwym świetle lampy skóra jego poszarzała i przybrała ziemista barwę. – Nie ma tu żadnego usprawiedliwienia, nie ma wybaczenia.

– To dlaczego zostałeś? – Jane zachęcała go delikatnie do dalszych zwierzeń. – Dlaczego zgłosiłeś się na ochotnika na drugi turnus?

– Bo wtedy jeszcze nie widziałem tego tak wyraźnie; bo walczyłem dla mojego kraju, a z wojny nie można sobie tak po prostu odejść; bo byłem dobrym oficerem i gdybym wrócił do domu na moje miejsce mógłby przyjść jakiś głąb, który wytraciłby wszystkich moich ludzi. Żaden z tych powodów nie jest oczywiście wystarczający, tak więc w pewnym momencie zadałem sobie pytanie o to, co zamierzam z tym zrobić. Chciałem… nie zdawałem sobie jeszcze wówczas z tego sprawy, ale chciałem zrobić coś dla odkupienia moich win. W latach sześćdziesiątych nazywaliśmy to drogą pokuty.

– Tak, ale… – Sprawiał wrażenie tak niepewnego i bezbro

– Pod koniec służyłem w wywiadzie i po przejściu do cywila zaproponowano mi kontynuowanie tego samego rodzaju działalności poza wojskiem. Powiedziano mi, że ponieważ znam środowisko, mógłbym pracować jako tajny agent. Wiedzieli o mojej radykalnej przeszłości. Pomyślałem sobie, że ścigając terrorystów być może zrekompensuję część zła, które wyrządziłem. I tak zostałem ekspertem od antyterroryzmu. Brzmi to w moich ustach trochę naiwnie – ale powiodło mi się. Agencja za mną nie przepada, gdyż czasami odmawiam podjęcia się jakiejś misji, tak jak wtedy, kiedy zabili prezydenta Chile, a agent nie powinien tego robić, ale przyczyniłem się do wpakowania za kratki kilku bardzo nieprzyjemnych typków i jestem z siebie dumny.

Chantal zasnęła. Jane włożyła ją do pudła pełniącego rolę kołyski.

– Zdaje się, że powi

Uśmiechnął się.

– No, dzięki Bogu.

Przez chwilę, kiedy pomyślała o tym okresie – czyżby to było przed półtora rokiem? – gdy ona i Ellis byli szczęśliwi i nic jeszcze nie zmąciło ich szczęścia

– żadne CIA, żaden Jean-Pierre, żaden Afganistan – poczuła ogarniającą ją nostalgię.

– Ale nie można już tego wymazać, prawda? – spytała. – Tego wszystkiego, co się stało – twoich kłamstw, mojego gniewu?

– Nie. – Siedział na stołku i uniósłszy głowę wpatrywał się z napięciem w stojącą przed nim Jane. Wyciągnął ręce, zawahał się, po czym położył dłonie na jej biodrach w geście, który można by uznać za braterską afektację, a może i za coś więcej. I wtedy Chantal zagaworzyła:

– Mumumumummmm…

Jane odwróciła się i spojrzała na małą, a Ellis zdjął dłonie z jej bioder. Chantal leżała zupełnie rozbudzona przebierając w powietrzu rączkami i nóżkami. Jane wzięła ją na ręce i dziecku od razu się odbiło.