Страница 48 из 90
– Nie wiem, czy wiedzie tam jakiś szlak – powiedział Ellis. – Może nie da się tamtędy przejść. Musiałabyś spytać partyzantów. Ale trzeba pamiętać, że informacje Masuda pochodzą sprzed co najmniej jednego albo dwóch dni, a Rosjanie wciąż nacierają. Jakaś dolina albo przełęcz może być jednego dnia otwarta, a drugiego już zamknięta.
– Cholera! – Nie zamierzała się tak łatwo poddać. Pochyliła się nad mapą i przyjrzała z bliska strefie granicznej. – Spójrz, przełęcz Khyber nie jest jedyną drogą przez granicę.
– Wzdłuż całej granicy ciągnie się dolina, której dnem płynie rzeka. Góry znajdują się po stronie afgańskiej. Być może do tych i
– Takie spekulacje nie mają sensu – podsumowała Jane. Złożyła mapy i zwinęła je z powrotem w rulon. – Ktoś musi to wiedzieć.
– Chyba tak. Wstała.
– Z tego cholernego kraju musi prowadzić więcej niż jedna droga – powiedziała. Wepchnęła sobie mapy pod pachę i wyszła, pozostawiając Ellisa klęczącego na kobiercu.
Kobiety wróciły już z dziećmi z jaskiń i wioska budziła się do życia. Nad murami podwórek dryfowały dymy z palenisk. Przed meczetem siedziała w kółku piątka dzieci bawiąc się w grę zwaną nie wiadomo dlaczego melonem. Polegała na opowiadaniu historyjek, przy czym opowiadający przerywał przed końcem i narrację musiało podjąć następne w kolejności dziecko. Jane dostrzegła w kółku Mousę, syna Mohammeda. Zza paska sterczał mu jakoś złowieszczo wyglądający nóż, który dostał od ojca po wypadku z miną. Mousa akurat ciągnął opowieść.
– … i niedźwiedź próbował odgryźć chłopcu rękę – usłyszała Jane – ale chłopiec wyciągnął nóż…
Kierowała się do chaty Mohammeda. Samego Mohammeda może nie ma w domu – dawno go już nie widziała – ale mieszkał z braćmi w normalnej u Afgańczyków licznej rodzinie, a oni również byli partyzantami – byli nimi wszyscy młodzi mężczyźni zdolni do noszenia broni – jeśli więc ich zastanie, będą może w stanie udzielić jej niezbędnych informacji.
Przystanęła niezdecydowanie przed chatą. Zwyczaj nakazywał, by zatrzymała się na podwórku i porozmawiała z kobietami, które przygotowują tam wieczorny posiłek; a potem, po wymianie uprzejmości, najstarsza z kobiet wejdzie może do domu i zapyta, czy mężczyźni raczą porozmawiać z Jane. Usłyszała głos swej matki: „Nie rób z siebie widowiska!”
– Idź do diabła, mamo – powiedziała głośno, wkroczyła zdecydowanym krokiem na podwórko i ignorując znajdujące się tam kobiety pomaszerowała prosto ku frontowym drzwiom chaty – salonu mężczyzn.
W środku zastała ich trzech: osiemnastoletniego brata Mohammeda, Kahmira Khana o przystojnej twarzy i rzadkiej brodzie; jego szwagra Matullaha i samego Mohammeda. Nie było rzeczą zwyczajną, by tak wielu partyzantów naraz przebywało w domu. Spojrzeli na nią zaskoczeni.
– Niech Bóg będzie z tobą, Mohammedzie Khan – powiedziała Jane. Nie czekając na odpowiedź ciągnęła: – Kiedy wróciłeś?
– Dzisiaj – odparł automatycznie.
Przykucnęła podobnie jak oni. Zdumienie odebrało im mowę. Rozpostarła na podłodze przyniesione mapy. Trzej mężczyźni pochylili się nad nimi odruchowo
– zapomnieli już o naruszeniu przez Jane zasad etykiety.
– Spójrzcie – powiedziała. – Rosjanie przesunęli się dotąd, prawda? – nakreśliła palcem linię frontu, którą pokazywał jej Ellis.
Mohammed pokiwał potakująco głową.
– Tak więc regularny szlak konwojów został odcięty. Mohammed znowu pokiwał głową.
– Jaka jest teraz najlepsza droga przez granicę?
Spojrzeli na nią niepewnie i potrząsnęli głowami. Było to normalne – rozmawiając o trudnościach, lubili robić z tego wielką ceremonię. Jane domyślała się, że wynika to z faktu, iż ich znajomość okolic stanowiła jedyną przewagę, jaką posiadali nad takimi jak ona cudzoziemcami. Zwykle podchodziła do tego tolerancyjnie, ale dzisiaj nie miała cierpliwości.
– Dlaczego nie tędy? – spytała stanowczo, wykreślając linię równoległą do frontu.
– Za blisko Rosjan – powiedział Mohammed.
– No to tędy. – Przeciągnęła palcem po mapie, wyznaczając bardziej bezpieczną trasę, biegnącą wzdłuż konturów ukształtowania terenu.
– Nie – odparł znowu.
– Dlaczego nie?
– Tutaj… – Wskazał na mapie miejsce pomiędzy czołami dwóch dolin, gdzie Jane beztrosko przejechała palcem przez górskie pasmo. -… tutaj nie ma żadnego siodła. – Siodło oznaczało u niego przełęcz.
– A tędy? – Jane nakreśliła trasę biegnącą bardziej na północ.
– Jeszcze gorzej.
– Musi istnieć jakaś droga na tamtą stronę! – krzyknęła Jane. Odnosiła wrażenie, że bawi ich jej frustracja. Postanowiła powiedzieć coś lekko obraźliwego, żeby ich trochę ożywić. – Czy ten kraj to dom o jednych drzwiach, odcięty od reszty świata tylko dlatego, że nie możecie dotrzeć do przełęczy Khyber? – określenie dom o jednych drzwiach było eufemizmem dla wtajemniczonych.
– Oczywiście, że nie – odparł wyniośle Mohammed. – W lecie jest jeszcze
Szlak Maślany.
– Pokaż mi go.
Palec Mohammeda wykreślił skomplikowaną trasę, biorącą swój początek od wschodniego krańca Doliny i biegnącą poprzez szereg wysokogórskich przełęczy i koryt wyschniętych rzek, a potem skręcającą na północ w Himalaje i przecinającą wreszcie granicę w pobliżu wejścia do nie zamieszkanego Korytarza Waikhańskiego, by następnie podążyć zakosami na południowy wschód ku pakistańskiemu miastu Chitral.
– Tędy ludzie z Nurystanu noszą masło, jogurt i ser na jarmark do Pakistanu.
– Uśmiechnął się i dotknął swojej okrągłej czapki. – Stamtąd mamy te nakrycia głowy. – Jane przypomniało się, że nazywają je czapkami chitrali.
– O to mi chodziło – powiedziała Jane. – Tędy wrócimy do domu. Mohammed potrząsnął głową.
– Nie możecie.
– A dlaczego nie?
Kahmir i Matullah uśmiechnęli się porozumiewawczo. Jane zignorowała ich. Po chwili milczenia Mohammed powiedział:
– Pierwszym problemem jest wysokość. Te trasy prowadzą ponad granicą wiecznych lodów. Oznacza to, że śnieg nigdy tam nie topnieje i nawet w lecie nie płynie tam woda. Drugim jest ukształtowanie terenu. Wzgórza są bardzo stronie, a ścieżki wąskie i zdradliwe. Trudno jest znaleźć drogę – gubią się tam nawet miejscowi przewodnicy. Ale najpoważniejszy problem stanowią tubylcy. Ten obszar nazywa się Nurystanem, ale kiedyś mówiono o nim Kafiristan, bo zamieszkujący go ludzie byli niewiernymi i pili wino. Nawrócili się już, ale wciąż oszukują, okradają, czasami nawet mordują podróżnych. Ten szlak jest trudny dla Europejczyków, a dla kobiet w ogóle nie do przebycia. Tylko najmłodsi i najsilniejsi mężczyźni mogą z niego korzystać – a i tak wielu wędrowców przypłaca to życiem.
– Będziecie wysyłali tamtędy konwoje?
– Nie. Poczekamy na otwarcie szlaku południowego.
Obserwowała jego przystojną twarz. Czytała z niej, że nie przesadza, że trzyma się suchych faktów. Wstała i zaczęła składać mapy. Była gorzko rozczarowana. Powrót do domu zostaje odłożony na czas nieokreślony. Napięcie związane z życiem w Dolinie wydało jej się nagle nie do zniesienia i zbierało się jej na płacz.
Zwinęła mapy w rulon i zmusiła się do uprzejmości.
– Długo cię nie było – zwróciła się do Mohammeda.
– Byłem w Faizabadzie.
– To długa podróż. – Faizabad był dużym miastem daleko na północy. Słynął z silnego ruchu oporu: tamtejsza armia zbuntowała się i Sowieci nigdy nie odzyskali kontroli nad miastem. – Nie jesteś zmęczony?
Było to pytanie formalne, typu angielskiego Jak się masz? i Mohammed udzielił formalnej odpowiedzi:
– Jakoś żyję!
Upchnęła rulon map pod pachą i wyszła.
Gdy mijała kobiety krzątające się po podwórku, popatrzyły na nią z przestrachem. Skinęła głową Halimie, ciemnookiej żonie Mohammeda, która odwzajemniła jej się nerwowym półuśmiechem.
Partyzanci wiele ostatnio podróżowali. Mohammed był w Faizabadzie, brat Fary poszedł do Dżalalabadu… Jane przypomniała sobie, jak jedna z pacjentek lazaretu, kobieta z Dash-i-Rewat, mówiła, że jej męża wysłano do Pagman, niedaleko Kabulu. A szwagier Zahary, Yussuf Gul, brat jej zmarłego męża, udał się do leżącej za Kabulem doliny Logar. Wszystkie cztery miejsca były warowniami rebelii.