Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 4 из 90

Zjednoczone finansowały porwania i morderstwa w Ameryce Środkowej i Ellis nie potrafił sobie wyobrazić, by Związek Radziecki miał większe skrupuły niż jego ojczysty kraj. A ponieważ przy tego typu działalności pieniędzy nie trzyma się na kontach bankowych ani nie przysyła telegraficznie, ktoś musi przekazywać banknoty z ręki do ręki; wynikało stąd, że Borys istnieje.

Ellis cholernie chciał go poznać.

Rahmi przeszedł obok niego dokładnie o dziesiątej trzydzieści; ubrany był w różową koszulę od Lacosta, nieskazitelnie odprasowane brązowe spodnie i wyglądał na zdenerwowanego. Rzucił Ellisowi rozpłomienione spojrzenie i odwrócił głowę.

Ellis ruszył jego śladem trzymając się, tak jak wcześniej uzgodnili, dziesięć do piętnastu jardów za nim.

W ogródku następnej kawiarni rozpierała się muskularna, otyła postać Pepe

Gozziego odzianego w czarny, jedwabny garnitur, jakby Pepe zawitał tu prosto z mszy – co zresztą nie było wykluczone. Na kolanach trzymał duży neseser. Wstał i dołączył do Ellisa, niemal się z nim zrównując, w taki jednak sposób, że postro

Rahmi kierował się pod górę, w stronę Łuku Tryumfalnego.

Ellis obserwował Pepe kątem oka. Korsykanin odznaczał się zwierzęcym instynktem samozachowawczym: sprawdzał dyskretnie, czy nikt go nie śledzi – raz, kiedy przechodzili na drugą stronę ulicy i całkiem naturalnie mógł obejrzeć się na bulwar, czekając na zmianę świateł, i potem znowu, kiedy mijali narożny sklep, w którego skośnej witrynie mógł dostrzec odbicia ludzi podążających za nim.

Ellis lubił Rahmiego, ale Pepe nie wzbudzał w nim sympatii. Rahmi był szczery i kierował się wzniosłymi zasadami, a ludzie, których zabił, przypuszczalnie zasłużyli sobie na śmierć. Pepe był zupełnie i

Trzy przecznice na wschód od Łuku Triumfalnego Rahmi skręcił w boczną uliczkę. Ellis i Pepe uczynili to samo. Przeszli za Rahmim na drugą stronę jezdni i weszli do hotelu Lancaster.

A więc tu byli umówieni. Ellis żywił nadzieję, że spotkanie odbędzie się w hotelowym barze albo w restauracji: w miejscu publicznym czułby się bezpieczniej. Wchodząc z rozgrzanej ulicy do wyłożonego marmurami holu odczuwało się przyjemny chłód. Ellis zadygotał. Portier w smokingu spojrzał z ukosa na jego dżinsy. Pepe wchodził już do maleńkiej windy w drugim końcu westybulu w kształcie litery L. A zatem będzie to hotelowy pokój. Trudno. Ellis wszedł za Rahmim do kabiny, a za nim wcisnął się Pepe. W czasie jazdy nerwy Ellisa były napięte jak postronki. Wysiedli na czwartym piętrze. Rahmi doprowadził ich pod pokój numer 41 i zapukał.

Ellis usiłował nadać swej twarzy wyraz spokoju i obojętności. Drzwi uchyliły się wolno.

To był Borys. Ellis pojął to natychmiast, gdy tylko jego oczy spoczęły na tym człowieku. Serce zabiło mu tryumfalnie, a jednocześnie przeszedł go zimny dreszcz strachu. Z całej postaci mężczyzny, od pospolitej fryzury po topornie praktyczne buty, zalatywało Moskwą, a z jego twardego, taksującego spojrzenia i brutalnego układu ust wyzierał niezaprzeczalnie styl KGB. Ten człowiek w niczym nie przypominał Rahmiego ani Pepe; nie był ani w gorącej wodzie kapanym idealistą, ani perfidnym mafioso. Był to profesjonalny terrorysta o kamie

Długo cię szukałem, pomyślał Ellis.

Uchyliwszy drzwi do połowy, tak by osłonić się nimi częściowo, Borys mierzył ich przez chwilę wzrokiem, po czym cofnął się o krok.

– Wchodźcie – powiedział po francusku.

Weszli do salonu hotelowego apartamentu. Był dosyć luksusowo urządzony, a jego umeblowanie stanowiły fotele, stoliczki do kawy i wyglądający na osiemnastowieczny antyk kredens. Na dosuniętym do samej ściany delikatnym stoliczku o kabłąkowatych nóżkach leżał karton papierosów marlboro i stała litrowa butelka wolnocłowej brandy. Na wpół uchylone drzwi w drugim rogu pokoju prowadziły do sypialni.

Rahmi przedstawił ich sobie z nerwową niedbałością:

– Pepe. Ellis. Mój przyjaciel.

Borys był barczystym mężczyzną ubranym w białą koszulę z podwiniętymi rękawami, odsłaniającymi mięsiste, owłosione przedramiona. Jego niebieskie serżowe spodnie były zbyt ciepłe jak na tę pogodę. Na oparciu krzesła wisiała marynarka w czarno-brązową kratę, zdecydowanie nie pasująca do niebieskich spodni.

Ellis położył plecak na dywanie i usiadł. Borys wskazał na butelkę brandy.

– Napijecie się czegoś?

Ellis nie miał ochoty na brandy o jedenastej rano.

– Tak – powiedział – poproszę o kawę. Borys rzucił mu twarde wrogie spojrzenie.





– No to wszyscy napijemy się kawy – burknął i podszedł do telefonu. Przywykł do tego, że wszyscy się go boją, pomyślał Ellis; nie podoba mu się, że traktuję go jak równego sobie.

Rahmi wyraźnie czuł przed Borysem respekt i siedział jak na szpilkach, zapinając i rozpinając górny guzik swej koszulki polo, podczas gdy Rosjanin zamawiał telefonicznie kawę.

– Cieszę się, że cię wreszcie poznałem – zwrócił się Borys do Pepe po francusku. – Wydaje mi się, że możemy pomóc sobie nawzajem.

Pepe skinął milcząco głową. Siedział na samym brzeżku obitego aksamitem fotela, a jego potężne cielsko opięte czarnym garniturem wyglądało na tym wykwintnym meblu dziwnie krucho, jakby lada chwila miało się rozpaść na kawałki. Pepe ma wiele wspólnego z Borysem, pomyślał Ellis. Obydwaj to silni, okrutni ludzie, nie znający uczucia przyzwoitości czy litości. Gdyby Pepe był Rosjaninem, pracowałby w KGB; a gdyby Borys był Francuzem, działałby w mafii.

– Pokażcie mi tę bombę – powiedział Borys.

Pepe otworzył neseser. Był wyładowany blokami żółtawej substancji wielkości pięć na pięć cali. Borys ukląkł na dywanie obok walizeczki i wskazującym palcem nacisnął jeden z bloków. Substancja ustąpiła pod nim jak kit. Borys powąchał ją.

– Zdaje się, że to C3 – powiedział do Pepe. Pepe skinął głową.

– Gdzie mechanizm?

– Ellis ma go w plecaku – pośpieszył z odpowiedzią Rahmi.

– Nie, nie mam – powiedział Ellis.

W pokoju na moment zrobiło się bardzo cicho. Przez przystojną, młodą twarz

Rahmiego przemknął cień paniki.

– Jak to? – wybąkał speszony. Jego przerażone oczy przesunęły się z Ellisa na Borysa i z powrotem. – Mówiłeś… powiedziałem mu, że przyniesiesz…

– Zamknij się – przerwał mu obcesowo Borys. Rahmi zamilkł. Borys patrzył wyczekująco na Ellisa.

– Obawiałem się, że to pułapka – powiedział Ellis z wystudiowaną obojętnością, do której było mu daleko – zostawiłem więc mechanizm w domu. Może tu być za parę minut. Muszę tylko zadzwonić do mojej dziewczyny.

Borys przyglądał mu się uważnie przez kilka sekund. Ellis robił co mógł, żeby wytrzymać jego wzrok.

– Dlaczego uważałeś, że to może być pułapka? – zapytał wreszcie Borys. Ellis pomyślał, że próba usprawiedliwiania się będzie wyglądała na przejście do defensywy. Nie dało się ukryć, że pytanie było zaskakujące. Spojrzał arogancko na Borysa, potem wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział.

Borys cały czas przyglądał mu się badawczo.

– Ja zatelefonuję – powiedział w końcu.

Ellis stłumił cisnący mu się na usta protest. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Trzymał się twardo swojej pozy „za-cholerę-nie-ustąpię”, a jednocześnie myślał gorączkowo. Jak Jane zareaguje na głos nieznajomego? A jeśli nie będzie jej przy telefonie, jeśli postanowiła nie wywiązać się ze swojej obietnicy? Żałował teraz, że zrobił z niej swego łącznika. Ale było już za późno.

– Ostrożny z ciebie facet – powiedział do Borysa.

– Z ciebie też. Jaki jest twój numer?

Ellis podał mu go. Borys zapisał numer sobie w leżącym przy aparacie notesie i zaczął wykręcać cyfry.