Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 54 из 88

– Doceniam twoją szczerość.

Doceniasz, pomyślał Rostow; jesteś nią zachwycony.

– Teraz jednak, kiedy cię we wszystko wprowadziłem, musimy się zastanowić, jak nie dopuścić, by twoje informacje przeciekły do Tel-Awiwu.

Hasan przytaknął.

– Co radzisz?

– No cóż. Będziesz, oczywiście, musiał powiedzieć o wszystkim, cośmy ustalili, lecz chciałbym, abyś nie wdawał się w szczegóły. Nie podawaj nazwisk, dat, miejsc. Jeśli cię przycisną, zacznij się na mnie uskarżać, powiedz, że taiłem przed tobą pewne informacje. Nie rozmawiaj z nikim prócz ludzi, którym masz obowiązek meldować. Nie mów nikomu o Savile Shipping, “Strombergu” czy “Coparellim”. A o tym, że umieściliśmy Tyrina na pokładzie “Coparellego”, po prostu spróbuj zapomnieć.

Hasan wydawał się zmartwiony.

– To co mi zostanie?

– Mnóstwo. Dickstein, Euratom, uran, spotkanie z Pierre’m i Borgiem… połowa prawdy zrobi z ciebie w Kairze bohatera.

Hasan nie wydawał się przekonany.

– Szczerość za szczerość. Jeśli postąpię według twoich wskazówek to mój raport wypadnie znacznie gorzej od twojego.

– A czy nie powi

– Powi

– Poza tym nikt prócz nas dwóch nie będzie wiedział, czym różnią się raporty. A twoje zasługi też kiedyś docenią.

– W porządku – powiedział Hasan. – Nie będę podawał szczegółów.

– Świetnie. – Rostow skinął na kelnera. – Masz jeszcze chwilkę wypijmy strzemie

– Masz jakieś plany?

– Spróbuję z Marią i chłopcami spędzić kilka dni nad morzem. Mamy daczę nad Zatoką Ryską.

– Nieźle.





– Przyjemne miejsce, choć – oczywiście – nie takie ciepłe jak twoje strony. Pojedziesz do Aleksandrii?

Po raz ostatni wezwano przez megafony pasażerów z lotu Hasana i Arab wstał.

– Niestety – powiedział. – Myślę, że przez cały czas będę tkwić w tym zapowietrzonym Kairze.

Rostow doznał osobliwego wrażenia, iż Jasif Hasan kłamie.

Życie Franza Albrechta Pedlera rozsypało się w gruzy, kiedy Niemcy przegrały wojnę. Pięćdziesięcioletni zawodowy oficer Wehrmachtu stał się nagle człowiekiem bezdomnym, bez pracy i grosza przy duszy. Wobec tego, jak miliony i

Został komiwojażerem u francuskiego producenta farb: niska prowizja, żadnej stałej pensji. W roku 1946 klientów było niewielu, lecz w 1951, gdy przemysł niemiecki zaczął stawać na nogi i wszystko powoli szło ku lepszemu, Pedler miał już mocną pozycję i mógł skorzystać z pojawiających się szans. Założył biuro w Wiesbaden; miasto było węzłem kolejowym na prawym brzegu Renu, co rokowało nadzieję, że rozwinie się w poważny ośrodek przemysłowy. Rosła oferta Pedlera i rosła liczba jego klientów; niebawem prócz farb zaczął handlować mydłem, zdołał również dotrzeć do baz amerykańskich, administrujących w owym czasie tą częścią okupowanych Niemiec. W najcięższych latach opanował sztukę chwytania okazji: jeśli kwatermistrz armii amerykańskiej żądał środka dezynfekcyjnego w półlitrowych butelkach, Pedler nabywał ów środek w pięćdziesięciolitrowych beczkach, a potem w wynajętej stodole rozlewał go do flaszek ze skupu, opatrywał naklejkami “Specjalny środek dezynfekcyjny A.F. Pedlera” i odsprzedawał z grubym zyskiem.

Od zakupów hurtowych i konfekcjonowania do kupna składników i produkcji był już tylko jeden krok. Pierwszą beczkę “Specjalnego środka czyszczącego A.F. Pedlera” – nigdy nie nazywanego po prostu mydłem – spreparowano w tej samej odnajętej stodole i sprzedano Siłom Powietrznym Stanów Zjednoczonych dla mechaników samolotów. Firma rozwinęła skrzydła.

Pod koniec lat pięćdziesiątych Pedler przeczytał książkę o wojnie chemicznej, w związku z czym wygrał poważmy przetarg na dostawy całego asortymentu płynów do neutralizacji rozmaitych chemicznych środków bojowych.

F.A. Pedler stał się zatem dostawcą wojskowym, nie na wielką skalę, lecz dobrze ustawionym i czerpiącym godziwe zyski. Wynajęta stodoła rozrosła się w mały kompleks parterowych budynków. Franz ponownie się ożenił – jego pierwsza żona zginęła podczas bombardowania w 1944 roku – i spłodził dziecko. Nadal lubił korzystać z nadarzających się okazji, więc kiedy usłyszał, że można kupić za grosze spory kopczyk rudy uranowej, zwęszył w tym zysk.

Uran należał do spółki belgijskiej o nazwie Société Générale de la Chimie. Była to jedna z korporacji trzęsących afrykańską kolonią Belgii, Kongiem Belgijskim, krajem obfitującym w materiały. Po wycofaniu się Belgów w 1960 roku spółka działała nadal. Ponieważ jednak było wiadomo, że ten, kto nie ustąpi z własnej woli, zostanie w końcu wyrzucony siłą, Chimie wszystkie swoje wysiłki skierowała na to, by jeszcze przed zatrzaśnięciem się wrót wywieźć tyle surowca, ile to tylko możliwe. Pomiędzy rokiem 1960 a 1965 w swojej rafinerii opodal granicy z Holandią zgromadziła znaczny zapas koncentratu rudy uranowej. Na nieszczęście spółki ratyfikowano tymczasem układ o zakazie prób z bronią jądrową i kiedy trzeba było ostatecznie wynosić się z Konga, reflektantów na uran było niewielu. Koncentrat leżał więc w silosie, zamrażając skąpe kapitały spółki.

W gruncie rzeczy F.A. Pedler nie używał do produkcji swych barwników wielkiej ilości uranu, lubił jednak swoisty hazard: cena była niska, zarobi parę groszy na oczyszczeniu towaru, a wreszcie, kiedy rynek materiałów rozszczepialnych znowu rozkwitnie – co, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, musiało nastąpić wcześniej czy później – zrobi doskonały interes. Odkupił więc od Chimie trochę uranu.

Nat Dickstein od razu polubił Pedlera. Niemiec był sprężystym siedemdziesięciotrzylatkiem z bujną czupryną i błyskiem w oku. Spotkali się w sobotę. Pedler, ubrany w krzykliwą kurtkę sportową i brunatne spodnie, dobrze władał amerykańskim angielskim; poczęstował Dicksteina kieliszkiem miejscowego szampana Sekt.

Początkowo byli wobec siebie ostrożni. W końcu podczas wojny, okrutnej dla nich obu, walczyli po przeciwnych stronach. Lecz Dickstein, który zawsze uważał, iż wrogiem nie były Niemcy, lecz faszyzm, przejmował się tylko ewentualnym zakłopotaniem Pedlera. I vice versa.

Dickstein uzgodnił spotkanie telefonicznie, dzwoniąc ze swojego hotelu w Wiesbaden. Telefonu tego wyczekiwano z niecierpliwością. Miejscowy konsul Izraela uprzedził Pedlera, że z wielką listą zakupów ma się niebawem zjawić pan Dickstein, wysoki stopniem oficer służb kwatermistrzowskich. Pedler zaproponował na sobotni poranek, kiedy nie będzie pracowników, krótkie zwiedzanie wytwórni, a potem lunch u siebie w domu.

Gdyby Dickstein naprawdę chciał kupić produkty firmy Pedlera, zwiedzanie powi

Przesiedziawszy pół nocy nad podręcznikiem technologii chemicznych, Dickstein przygotował sobie kilka inteligentnych pytań na temat mieszadeł, przeładunku materiałów, kontroli jakości i pakowania. Liczył, że wszystkie błędy, które popełni, będzie mógł złożyć na karb problemów językowych. Chyba przyjął dobrą taktykę.

Była to dziwna sytuacja. Dickstein miał grać rolę sceptycznego, niezdecydowanego nabywcy, zachęcanego ze wszystkich sił przez oferenta. W rzeczywistości pragnął wciągnąć Niemca w układ, którego ani nie mógłby, ani nie chciał zerwać. Potrzebował uranu Pedlera, lecz nie zamierzał o niego prosić. Chodziło mu raczej o to, aby postawić Pedlera w sytuacji, w której prosperity Niemca zależałaby od jego, Dicksteina, dobrej woli.

Po oględzinach wytwórni pojechali nowym mercedesem Pedlera do stojącego na zboczu wzgórza obszernego domu w wiejskim stylu. Siedzieli przy wielkim oknie, popijając szampana, a Frau Pedler – urodziwa, pogodna niewiasta po czterdziestce – krzątała się w kuchni. Zapraszanie potencjalnego klienta na domowy obiad to nieco żydowski sposób załatwiania interesów, dumał Dickstein; ciekawe, czy Pedler o tym pomyślał.