Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 41 из 88

– No to bierz się do roboty i dopracuj szczegóły.

– Ale przecież chcesz mnie zdjąć.

– Taa… – Borg niezdecydowanie pokręcił głową. – Jeśli zastąpię cię doświadczonym pracownikiem, mogą go również wyśledzić.

– Natomiast ktoś nie znany nie będzie miał doświadczenia.

– A poza tym naprawdę nie jestem pewien, czy ktokolwiek prócz ciebie, doświadczony czy nie, może wykręcić taki numer. No i jest jeszcze coś, o czym nie wiesz.

Zatrzymali się przed modelem reaktora atomowego.

– Dostaliśmy meldunek z Kattary. Pomagają im teraz Rosjanie. Musimy się śpieszyć, Dickstein. Nie mogę pozwolić sobie na zwłokę, a każda zmiana planu ją powoduje.

– Czy urządza cię koniec listopada?

– Ledwo, ledwo – odparł po namyśle Borg. Zdawało się, że już podjął decyzję. – No, dobra, zostajesz. Będziesz musiał rozpocząć działania dezorientujące.

Dickstein uśmiechnął się szeroko i poklepał Borga po plecach.

– Dobry z ciebie kumpel, Pierre. Nie truj się już, wykołuję ich na sto dwa.

– Właściwie co się z tobą dzieje? – zapytał zasępiony nagle Borg. – Bez przerwy się uśmiechasz.

– Cieszę się z naszego spotkania. Twoja twarz upaja jak szampan, a twoja pogoda ducha jest po prostu zaraźliwa. Kiedy się śmiejesz, Pierre, śmieje się wraz z tobą cały świat.

– Odbiło ci, kutasie.

Pierre Borg był wulgarny, gruboskórny, złośliwy i nudny, nie był jednak głupi. Może to skurwysyn – mawiano o nim – ale mądry skurwysyn.

Kiedy się rozstawali, Borg miał już całkowitą pewność, że w życiu Nata Dicksteina nastąpiła jakaś ważna zmiana. Rozmyślał o tym, wracając pieszo do ambasady izraelskiej przy Palace Green 2 przy Kensington. W ciągu dwudziestu lat, które upłynęły od ich pierwszego spotkania, Dickstein prawie się nie zmieniał. Rzadko ujawniał swą prawdziwą siłę; zawsze cichy i milczący, wyglądał jak wylany z pracy urzędnik bankowy i na ogół – z wyjątkiem nieczęstych przebłysków nader cynicznego poczucia humoru – był rozgoryczony. Aż do dziś.

Zrazu był taki jak zawsze – niemal obraźliwie lakoniczny. Pod koniec jednak rozpyskował się niczym londyński łobuziak z hollywoodzkiego filmu.

Borg musi się dowiedzieć dlaczego.

Jeśli chodzi o swoich agentów, skło

Widział już gmach ambasady. Postanowił poddać Dicksteina obserwacji, do czego będą potrzebne dwa wozy i trzy zespoły agentów, zmieniających się co osiem godzin. Szef londyńskiej placówki zacznie oczywiście zrzędzić. Do diabła z nim!

Konieczność ustalenia przyczyn zmiany nastroju Dicksteina była zaledwie pierwszym z powodów, dla których Borg uznał, że go nie wycofa. Drugi miał większą wagę. Dickstein opracował plan jedynie częściowo i może okazać się, że ktoś i





Major Piotr Aleksiejewicz Tyrin nie przepadał w gruncie rzeczy za Rostowem. Nie lubił żadnego ze swych przełożonych; jego zdaniem, tylko gnida mogła w KGB awansować powyżej majora. Mimo to żywił dla swego inteligentnego i życzliwego szefa rodzaj sympatii przemieszanej z podziwem. Tyrin odznaczał się sporymi umiejętnościami, szczególnie w dziedzinie elektroniki, nie potrafił jednak kierować ludźmi. Stopień majora zawdzięczał tylko przynależności do odnoszącej niebywałe sukcesy grupy Rostowa.

– Abba Allon. Wylot High Street. Pięćdziesiąt dwa czy dziewiątka? Gdzie jesteś, pięćdziesiąt dwa?

– Tu pięćdziesiąt dwa. Jesteśmy w pobliżu. Przejmujemy go. Jak wygląda?

– Płaszcz przeciwdeszczowy z plastiku, zielony kapelusz, wąsy.

Na przyjaciela Rostow nie bardzo się nadawał, trudno było sobie jednak wyobrazić gorszego przeciwnika. Przekonał się o tym pułkownik Pietrow z Londynu. Usiłował przystopować Rostowa, aż tu ku swemu olbrzymiemu zaskoczeniu w środku nocy odebrał telefon od samego przewodniczącego KGB, Jurija Andropowa. Według ludzi z ambasady, wyglądał po tej rozmowie jak upiór. Odtąd Rostow robił, co chciał: kiedy kichnął, pięciu agentów gnało co sił w nogach po chusteczki higieniczne.

– Dobra, to Ruth Davisson, idzie… w kierunku północnym.

– Tu dziewiętnastka, możemy ją przejąć…

– Spokojnie, dziewiętnastka. Fałszywy alarm. To tylko podobna do niej sekretarka.

Rostow zaanektował wszystkich najlepszych wywiadowców Pietrowa, prawdziwych artystów w swoim fachu, i większość jego samochodów. Teren wokół ambasady izraelskiej w Londynie zaroił się od agentów – ktoś nawet powiedział, że więcej tu czerwonych, niż w klinice na Kremlu – niełatwo ich było jednak zidentyfikować. Używali samochodów osobowych, furgonetek, taksówek, ciężarówek, a jeden z pojazdów przypominał do złudzenia nie oznakowany autobus stołecznej policji. I

Położenie ambasady idealnie sprzyjało podobnym akcjom. Budynek stał w małym dyplomatycznym getcie na skraju Kensingon Gardens. Tak wiele pięknych starych domów należało tu do przedstawicielstw zagranicznych, że cały teren znany był jako Zaułek Ambasad. Nie opodal, w Kensington Palace Gardens, miała także swoją siedzibę ambasada radziecka. Kilka ulic tworzyło obszar zamknięty i wszyscy przybysze z zewnątrz musieli opowiadać się policjantowi.

– Dziewiętnastka, tym razem to Ruth Davisson… słyszysz, dziewiętnastka?

– Tu dziewiętnastka, słyszę.

– Jesteście wciąż od strony północnej?

– Tak. I wiemy, jak wygląda Davisson.

W gruncie rzeczy tylko jeden człowiek z całej ekipy widział drzwi ambasady Izraela – był nim Rostow, który siedząc na dwudziestym piętrze hotelu, z odległości pól mili prowadził obserwację przez zamontowaną na trójnogu potężną zeissowską lornetę. Dobry widok na Zaułek Ambasad miało się z kilku wysokich budynków w West Endzie, jednak za wynajęcie pewnych apartamentów w niektórych hotelach żądano nieprzyzwoicie wysokich cen, jako że – wedle pogłosek – można z nich było zajrzeć na dziedziniec sąsiadującego z Zaułkiem pałacu, który zamieszkiwała księżniczka Małgorzata i któremu zawdzięczały nazwę Kensington Palace Gardens i Palace Green.

W jednym z takich apartamentów zainstalował się Rostow, wyposażony nie tylko w lornetę, lecz również w radiostację. Każda z jego lotnych brygad dysponowała walkie-talkie. Rostow porozumiewał się ze swoimi ludźmi po rosyjsku, mówił bardzo szybko i używał wielu mylących zakodowanych haseł, częstotliwość zaś, na której nadawał i odbierał, zmieniała się co pięć minut, zgodnie z programem komputerowym wbudowanym w każde z urządzeń. Mój system – pomyślał Tyrin, będący jego twórcą – działa doskonale, wyjąwszy fakt, iż raz w czasie całego cyklu wszyscy odbierali przez pięć minut pierwszy program BBC.

– Ósemka, przenieś się na stronę północną.

– Zrozumiałem.

Gdyby Izraelczycy rezydowali w Belgravii, dzielnicy bardziej zasiedziałych ambasad, zadanie Rostowa byłoby trudniejsze. Brakowało tam sklepów, kawiarni i budynków publicznych, w których mogliby zniknąć agenci; ponieważ zaś cały kwartał był spokojny, zamożny i naszpikowany ambasadorami, policja zwracała szczególną uwagę na wszelkie podejrzane działania. Każda ze standardowych sztuczek wywiadowczych – furgonetka monterów telefonicznych, ekipa drogowa z pasiastym namiotem – w ciągu kilku minut ściągnęłaby całą gromadę bobbies. Tu sprawy miały się zupełnie inaczej: małą oazę Zaułka Ambasad otaczał Kensington, wielka dzielnica handlowa z czterema muzeami i mnóstwem rozmaitych uczelni.