Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 106 из 112

„Musi mieć nerwy ze stali” – pomyślał Howell.

W miarę jak zachodziło słońce, na pewno ostro naciskano na Dadgara. Było już jasne, że Paula i Billa nie ma w samolocie. Gdyby trzeba było wysadzić z samolotu tysiąc osób i odeskortować z powrotem do ambasady, władze rewolucyjne musiałyby jutro jeszcze raz przechodzić przez te wszystkie nonsensy – i ktoś tam u nich z pewnością ostro się temu sprzeciwił.

Howell wiedział, że tak on, jak i reszta grupy „Czystych” byli teraz, w świetle tutejszego prawa, wi

Jeszcze raz przebiegł w myślach historyjkę, wymyśloną wcześniej przez wszystkich na wypadek aresztowania. Mieli powiedzieć, że wyjechali z Hyatta w poniedziałek rano i pojechali do domu Keane’a Taylora. (Howell chciał powiedzieć prawdę, że do domu Dvoranchików, ale i

Historyjka ta zresztą i tak by ich nie ochroniła. Howell wiedział aż za dobrze, że Dadgara nie obchodziło, czy jego zakładnicy są wi

– Panie i panowie – odezwał się o szóstej kapitan – mamy zezwolenie na start.

Zatrzaśnięto drzwi i po kilku sekundach samolot ruszył. Pasażerom, którzy nie mieli miejsc, stewardesy kazały usiąść na podłodze.

„Teraz już się na pewno nie zatrzymamy – pomyślał Howell, gdy kołowali.

– Nawet gdyby nam kazali…

Boeing nabrał prędkości i oderwał się od ziemi. Ciągle jednak byli w przestrzeni powietrznej Iranu – Irańczycy mogli wysłać przeciw nim myśliwce…

Po jakimś czasie kapitan odezwał się po raz kolejny.

– Panie i panowie, właśnie opuściliśmy przestrzeń powietrzną Iranu. Zmęczeni pasażerowie wydali z siebie słaby okrzyk radości.

„Udało się” – pomyślał Howell, biorąc do ręki swój „dreszczowiec”. Joe Poche wstał z miejsca i poszukał głównego stewarda.

– Czy istnieje jakaś możliwość przesłania wiadomości do Stanów? – spytał.

– Nie wiem – odparł steward. – Proszę napisać swoją wiadomość, a ja zapytani.

Poche wrócił na miejsce, wyjął kawałek papieru i pióro. „ Do Merva Stauffera, 7171 Forest Lane, Dallas, Teksas”.

Zastanawiał się przez chwilę, co napisać. Przypomniał sobie motto EDS: „Orły nie latają stadami, trzeba je wynajdywać po jednym”. Napisał: „ Orły wyleciały z gniazda”.

Ross Perot chciał przed powrotem do Stanów spotkać się z grupą „Czystych”. Aż palił się do tego, żeby zebrać wszystkich razem, żeby każdego mógł zobaczyć i dotknąć, upewnić się, że są bezpieczni, cali i zdrowi. W piątek w Istambule nie udało mu się jednak uzyskać potwierdzenia kierunku lotu ewakuacyjnego, którym mieli opuścić Teheran. Problem pomógł mu rozwiązać John Coburn, pilot wydzierżawionego Boeinga 707.

– Samoloty ewakuacyjne muszą przelatywać nad Istambułem – powiedział.

– Będziemy po prostu siedzieć na pasie startowym, aż nadlecą, wtedy zawołamy ich przez radio i zapytamy o kierunek.

W końcu obyło się bez tego, bo w sobotę rano zadzwonił Stauffer i powiedział, że jego ludzie polecą do Frankfurtu.

Perot z pozostałymi wymeldowali się w południe z hotelu Sheraton i pojechali na lotnisko, aby dołączyć do Boulware’a i Simonsa w samolocie. Wystartowali późnym popołudniem.

Gdy byli w powietrzu, Perot połączył się z Dallas – przy użyciu radia o modulacji jednowstęgowej było to równie łatwe, jak zatelefonowanie z Nowego Jorku. Odebrał Merv Stauffer.

– Co się dzieje z grupą „Czystych”? – spytał Perot.

– Dostałem wiadomość – odparł Stauffer. – Przyszła z kierownictwa PanAm na Europę. Mówi tylko: „Orły wyleciały z gniazda”.

Perot uśmiechnął się. Wszystko było w porządku.

Wrócił z kabiny załogi na pokład pasażerski. Jego bohaterowie byli bladzi i zmęczeni. Na lotnisku w Istambule, Perrot wysłał Taylora do sklepu wolnocłowego po papierosy, jakieś przekąski i wino. Taylor wydał ponad tysiąc dolarów. Wznieśli toast na cześć ucieczki grupy „Czystych”, ale nikt jakoś nie był w odpowiednim nastroju i dziesięć minut później siedzieli na pluszowej tapicerce, ciągle z pełnymi kieliszkami. Ktoś zaczął pokera, ale nic z tego nie wyszło.

W załodze Boeinga były dwie śliczne stewardesy. Perot namówił je, by objęły Taylora i zrobił zdjęcie. Zagroził, że pokaże je jego żonie Mary, gdyby Taylor kiedykolwiek mu podpadł.

Większość z nich była zbyt zmęczona, żeby spać, ale Gayden poszedł do luksusowej sypialni i położył się na łożu królewskich rozmiarów, co zirytowało nieco Perota: uważał, że to łóżko powinien zająć Simons, który był starszy i wyglądał na całkowicie wyczerpanego.





Simonsa jednak zaprzątała rozmowa z jedną ze stewardes, Anitą Melton. Była to pełna życia, dwudziestokilkuletnia Szwedka o blond włosach, błazeńskim poczuciu humoru, żywej wyobraźni i pewnej skło

Naprawdę wrócił do życia.

Ron Davis poczuł się se

Bill otworzył oczy.

– Davis? – bąknął z niedowierzaniem. – Co ty, do diabła, robisz ze mną w łóżku?

– Nie podniecaj się. Teraz będziesz mógł powiedzieć wszystkim swoim przyjaciołom, że spałeś z czarnuchem.

Zamknął oczy.

Gdy samolot zbliżał się do Frankfurtu, Simons przypomniał sobie, że wciąż jest odpowiedzialny za Paula i Billa. Jego umysł znowu zaczął pracować, przewidując możliwe posunięcia przeciwnika.

– Czy Niemcy mają układ o ekstradycji z Iranem? – zapytał Perota.

– Nie wiem – odparł Perot i widząc spojrzenie Simonsa dodał szybko: – Sprawdzę to.

Połączył się z Dallas i poprosił o prawnika Toma Luce’a.

– Tom, czy RFN ma układ o ekstradycji z Iranem?

– Jestem w 99%.

– Widywałem zabitych ludzi, bo byli w 99%.

– Upewnij się na 100%.

Wylądowali we Frankfurcie i zameldowali się w hotelu, położonym w obrębie lotniska. Niemiecki recepcjonista wyglądał na ciekawskiego. Zapisał dokładnie wszystkie numery paszportów, co jeszcze powiększyło niepokój Simonsa.

Zebrali się w pokoju Perota, który ponownie zadzwonił do Dallas. Tym razem rozmawiał z T. J. Marquezem.

– Zadzwoniłem do jednego prawnika w Waszyngtonie obeznanego z prawem międzynarodowym i on sądzi, że między Iranem a RFN jest układ o ekstradycji – oznajmił Marquez. – Powiedział też, że Niemcy są aż do przesady sumie

Perot powtórzył to wszystko Simonsowi.

– OK – rzucił Simons. – W tym punkcie gry nie będziemy ryzykować.

W podziemiach lotniska jest kino z trzema salami. Paul i Bill mogą się tam ukryć… A gdzie jest Bill?

– Poszedł kupić pastę do zębów – odezwał się ktoś.

– Jay, idź poszukaj go. Coburn wyszedł.

– Paul idzie do jednej sali kinowej z Jayem, Bill z Keanem do drugiej – mówił dalej Simons. – Pat Sculley pilnuje na zewnątrz. Ma bilet, więc może wejść i skontaktować się z resztą.

Perot pomyślał, że naprawdę miło patrzeć, jak wszystko zaczyna grać, gdy Simons przemienia się ze starego człowieka odpoczywającego w samolocie z powrotem w dowódcę grupy.

– W podziemiach, przy kinie, jest wyjście na stację metra – mówił Simons.

– Przy najmniejszej oznace zbliżającego się niebezpieczeństwa Sculley wyciąga naszą czwórkę z filmów i wszyscy kierują się do centrum miasta. Wynajmują samochód i jadą do Anglii. Jeśli natomiast nic nie będzie się działo, zabierzemy ich przed samym odlotem. Dobra, do roboty.