Страница 10 из 68
Zaległa pełna wahania cisza. Dopiero po dłuższej chwili podniósł się pułkownik Gordasz.
– Noszę ten mundur od wielu lat i wiem dobrze, czym jest dla żołnierza wystąpienie przeciw swym konstytucyjnym zwierzchnikom. W tej jednak sytuacji nie widzę i
Był to, mówiąc najkrócej, pić. Uzgodniony z Gordaszem już przed kilkoma dniami. Ale ani Horestel, ani Bros i Moth, którzy podnieśli się niemal jednocześnie, nic dotąd nie wiedzieli o planowanym usunięciu Ouentina. Nie wiedziało o tym dziewięciu spośród czternastu zebranych w sali oficerów. Teraz Warnoff słuchał, jak po kolei składają swoje deklaracje. Wszyscy zapewniali, iż będą wierni poleceniom sztabu centralnego.
Warnoff nieznacznie odwrócił się w stronę Czenga, który pokiwał kilkakrotnie głową i usiadł, jakby tych kilka chwil bardzo go zmęczyło.
Warnoff poczuł dumę. Od początku wiedział, że może na tych ludziach polegać. Wiedział też, że będzie umiał do nich dobrze przemówić.
– A zatem, panowie – powiedział, wziąwszy głęboki oddech. – Jesteśmy zgodni. Przejdźmy do szczegółowych zadań…
Rozdział 6
„W konkluzji więc mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, iż planowane udoskonalenia sprzętu psycholeksyjnego i urządzeń peryferyjnych są teoretycznie możliwe i biuro nasze jest w stanie w krótkim czasie opracować dokumentację do produkcji wzmacniaczy i tempaxów o wymaganych parametrach. Jednakże uruchomienie takiej produkcji jest obecnie niemożliwe ze względu na brak technologii wytwarzania elementów krystalicznych wzmacniacza o amplitudzie przepuszczalności dwukrotnie większej niż w elementach stosowanych obecnie”.
(Biuro Specjalne 7768/43 – raport F 798/47. ŚCISŁE TAJNE – do rąk własnych senatora Nilsa Bordena).
Przecież nie do tego miały służyć jego palce. Nie po to trenował je godzinami, aż do bólu. Gdy wyciągał lewą rękę, same układały mu się na gryfie gitary. Lecz teraz, zamiast pieszczoty cienkich jak anielskie włosy strun, czuł pod opuszkami idealnie wyprofilowaną kolbę. Prawa dłoń zamiast plektronu dotykała spustu. Ramię, zmrużenie oka – ekran rozjaśnił się na chwilę i pociemniał. Jeszcze chwila i złociste linie wyrysowały na nim od nowa obraz korytarza, oglądanego przez kratkę szybu wentylacyjnego. Wypchnąć ją, skok, trzecie drzwi po prawej. Zaznaczone na komputerowym symulatorze pomieszczenie zdawało się nie różnić od tysiąca i
Widziałeś ją w tym krótkim błysku, kiedy rozpanoszyła się przed tobą? Ją, śmierć? Chłodną panią? Widziałeś? Znasz ją, Kensicz. Czujesz ją, zawsze ją czułeś. Chodzi gdzieś za tobą, przed tobą, porywa nagle kogoś, z kim wypiło się morze piwa i przegadało dziesiątki wieczorów. Lub kogoś, kogo nawet nie zdążyłeś w życiu poznać. Ale to wcale nie znaczy, że mniej wtedy żałujesz. Może nawet bardziej, bo nie zdołałeś z facetem zamienić ani jednego słowa i wiesz, że już tego nie odrobisz. Czy potrafisz ją dostrzec tam, w tym wyrysowanym przed tobą przez trenażer gabinecie? Tę wariatkę z brzytwą w ręku, tę rozchichotaną idiotkę, która bawi się ścinaniem głów?
Ekrany znów się rozjarzają. To ona. Teraz komputer pokazuje przebieg zdarzenia z bocznej kamery. Wychodząc, nie zauważyłeś schowanego za zakrętem korytarza strażnika. Wlepił ci w plecy całą serię. Widzisz ją teraz?
Ona nie jest żadnym obrzydliwym truposzem w białym całunie, nie trzyma w ręku kosy. Przechadza się ulicami w cienkiej jak wiatr sukience. Ludzie jej nie widzą. Chowają się tylko przed jej mroźnym tchnieniem w kołnierze płaszczy. Lubi spacerować boso po świeżej trawie. Uśmiecha się do ciebie, coś mówi. O czym ona mówi, Kensicz? Potrafisz ją usłyszeć? Czy o tych trupach, grzebanych potajemnie, nocą, w plastikowych workach? Czy o tej krwi, którą spijały uliczne kamienie? Czy o tych, którzy już są jej kochankami, choć jeszcze się poruszają, choć ich serca jeszcze biją, a wargi wyrzucają jakieś nieistotne słowa żywych trupów? A może każe ci schylić się po grudkę cmentarnej ziemi i zacisnąć ją w pięści, zacisnąć tak mocno, żeby po przedramieniu płynął lepki, czerwony strumyk? Uśmiecha się do ciebie.
Czemu bledniesz, Kensicz? Idzie złożyć na twych wargach swój lodowaty pocałunek.
Trzask drzwi. Kensicz zdjął z głowy hełm trenażera, w oczy uderzył go wlewający się przez okna blask słońca. Przetarł powieki.
– No, jak, poeto? Umiesz już odróżnić kolbę od lufy?
Wzruszasz ramionami i mówisz coś bez sensu. Sayen. Kto to jest, ten Sayen? Kim on jest? Kto mu dał prawo do noszenia tego wyrytego na twarzy uśmiechu, kto mu pozwolił roztaczać wokół tę aurę spokoju i pewności siebie, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą była chłodna pani? Tyle pytań ciśnie się na usta. „Za chwilę”… Znika za drzwiami, może lepiej, że znika. Ale ona też już odeszła, wróciła w ciemnogranatową noc ekranu.
Gdzie ona jest? Podnosisz znów miotacz z kolan i bezwiednie gładzisz palcami smukły, opleciony przewodami kształt, jak starą, wierną gitarę. Ty teraz jesteś śmiercią. Yo soy la muerte, cierta a todas cńeaturas. Ja jestem chłodną panią. Palce bezwiednie układają się do nieistniejących strun, a w myśli rozbrzmiewają ostre tony pierwszych pochodów piosenki, którą dla niej kiedyś zrobiłeś.
Tak, ten gwałtowny riff, przewalający się po prawie całym gryfie, aż do najwyższego progu i z powrotem. To było wtedy, kiedy Nym załatwiła „Pająkom” próbne nagranie dla holo. Zrobił ten kawałek między czwartą a piątą nad ranem, z trzech papierosów i połowy szklanki obrzydliwie zimnej herbaty. „A kiedy przyjdę do ciebie / ja, chłodna pani. / I kiedy cię ucałuję / ja, chłodna pani / zrozumiesz / że zawsze na mnie czekałeś…” Nie wzięli. Za ostre brzmienie, zbyt skomplikowany tekst, i w ogóle cała ta ponurość, to się przeżyło: straszenie ludzi wyciągniętymi z cmentarza gnatami. Ludzie chcą się bawić, chłopcy, a nie włóczyć po mogiłach. Zresztą skąd, do cholery, w waszym wieku tyle ponuractwa?
Przestańcie pozować, napiszcie coś – o tak, wiecie, żeby chwytało za serce. Nie, to się do niczego nie nadaje. Nie ta droga, chłopcy, tędy nigdzie nie dojdziecie.
Westchnął ciężko, prostując się i odkładając atrapę miotacza na podłogę. Poszła. Ty jesteś świr, Kensicz. A jak cię tak najdzie właśnie wtedy, to co? Będziesz gadał z nią, a tamten naprawdę wylezie zza zakrętu i wpakuje ci cały magazynek w plecy? Zanim zdążysz wywalić te cholerne drzwi i zrobić, co do ciebie należy? Kurde, jakby im powiedział o tych swoich napadach, to chyba by popękali ze śmiechu. Chociaż nie. Hornen by mu nawsadzał od zwariowanych szczeniaków albo dał w ryja.
Podniósł się i sięgnął po papierosy. Zaciągnął się głęboko. Jeszcze trochę pożyje, jeszcze zrobi kilka niezłych kawałków.
Sayen stanął w drzwiach pokoju, spoglądając na niego, jakby chciał spojrzeniem odrzeć go ze wszystkich zasłon, sięgnąć mu aż do trzewi, przejrzeć na wylot.
– Będziemy się zbierać, poeto. Bądź gotowy. Te bety zostaw. Już niepotrzebne.
– Dokąd?
– Ty do Rynien. Hornen będzie potrzebował pomocy.
– Jakieś kłopoty? Coś nie tak?