Страница 51 из 57
Kiedy Buyoma mógł wreszcie pozwolić sobie, aby poświęcić część uwagi obrazowi na monitorach, tknęła go potworna obawa, że teraz nie stanie się już nic więcej. Przez pole widzenia kamer przebiegali uzbrojeni ludzie, układający jakieś skrzynie i łączący je kablami, mikrofony głuchły od kanonady i nieartykułowanych okrzyków, ale wszystko to było tylko migotaniem przypadkowych scen, nie składało się w żadną całość, mogącą przykuć na dłużej uwagę widza. Kierownik zmiany emisyjnej poczuł zbliżającą się panikę. Jeśli mylnie ocenił sytuację, jeśli transmisja teraz nagle się urwie, zostaną na lodzie z astronomicznymi rachunkami za poblokowane niepotrzebnie porty Skorupy.
Ale zanim Buyoma zdążył się tej panice poddać, na ekranie, w miejscu, gdzie wcześniej była Jacqueline, pojawił się Claude. Był blady i zagryzał kąciki warg, ale wyraźnie zdążył się już jako tako pozbierać. Wszedł przed kamerę niepewnym krokiem, prowadzony pod lufą przez faceta o mordzie tak bandyckiej, że żaden hollywoodzki specjalista od castingu nie zdołałby znaleźć lepszego.
– Proszę państwa… Kochani – zaczął drżącym z poruszenia głosem Claude. – Nie wiem, czy mnie słyszycie. Mówi Claude Finois, kierownik transmisji. Nasz konwój został napadnięty przez terrorystów. Nie wiemy jeszcze, kim są ci ludzie. Nie wiemy, czego chcą. Nie znamy rozmiarów naszych strat. Ale wiem, że na pewno będziemy potrzebować pomocy. Proszę, nie opuszczajcie nas w takiej chwili. Udało mi się wynegocjować tyle, że nie przerwiemy tej transmisji. Wierzę, że uda nam się z tego wyjść cało. Wierzę, że nas nie opuścicie…
Mówił krótkimi, urywanymi zdaniami, pełnymi emocji, strachu, ale i nadziei, zarazem przejrzyście i zwięźle. Nie można było w tej sytuacji wypaść lepiej.
– I jeszcze jedno – rzekł, pchnięty pod żebra wychodzącą spoza kadru lufą. – Człowiek, który nimi dowodzi, powiedział, że przedstawi swoje żądania za pięć minut.
Buyoma, jak spięty ostrogą, rzucił się do terminalu, aby przez wewnętrzny program komunikacyjny firmy znaleźć szybko tłumaczy z rosyjskiego, ukraińskiego, arabskiego i polskiego; któryś z nich na pewno będzie za chwilę potrzebny.
Tym razem Buyomie było już o tyle łatwiej, że z każdą chwilą zgłaszała się do pracy coraz więcej pracowników DCI 6. Sygnał awaryjny podrywał ich od stołów, wyciągał z basenów, przerywał flirty i interesy. W lokalnej sieci firmy robiło się coraz ciaśniej od ich zgłoszeń – wirtualnych fantomów sygnalizujących wymaganą w kontraktach dyspozycyjność i gotowość do pracy. Zgodnie z regulaminem firmy, dopóki nie zgłosił się któryś z członków zarządu, Buyoma był w DCI 6 najwyższą władzą. Bez chwili wahania zaczął rozdzielać robotę i określać każdemu jego zadania.
Tak jak zapowiedział Claude, dokładnie w pięć minut po jego wejściu – Buyoma wypełnił ten czas przypomnieniem z różnych ujęć i w różnych tempach opracowanej już przez ViMakera sceny napaści na konwój oraz krótkim klipem z historią Fundacji Miłorzębu – przed wciąż zablokowaną na statywie kamerę wszedł dobiegający czterdziestki, bardzo krótko ostrzyżony Rosjanin w panterce, marynarskiej koszulce i nasadzonym na bakier błękitnym berecie.
– Nazywam się major Kolców – oświadczył, patrząc wprost w obiektyw zimnym, nieporuszonym wzrokiem. -Dowodzę oddziałem, który skonfiskował ten konwój. Powiem od razu, zanim przejdę do konkretów: nie chcę, aby zginęła choć jedna osoba więcej. Mam nadzieję, że zdołamy się porozumieć. Ale jeśli ktoś będzie próbował użyć przeciwko nam siły, nie zawahamy się ani przez moment.
– Kolców odsunął się na bok, ukazując kamerze wciąż otwarte tylne drzwi szpitalnego furgonu. W plątaninie medycznej aparatury, otaczającej dziewczynkę, przybyły pryzmy kontrastujących ze szpitalną bielą, ciemnozielonych skrzyń.
To, jak się pewnie domyślacie, materiał wybuchowy- wyjaśnił Kolców, pokazując je palcem. – A teraz spójrzcie tu – pokazał palcem kasetę z chropowatego, czarnego plastiku, noszoną przy pasie. – To wojskowy zestaw biomedyczny. Buster, jak go popularnie nazywają. Aparatura czuwająca nad pulsem, ciśnieniem i funkcjami życiowymi. Każdy z moich ludzi ma coś takiego, a emitowany przez nasze bustery sygnał radiowy jest odbierany przez komputer pokładowy ciężarówki, sprzężony z zapalnikami. Jeśli którykolwiek z nas zostanie zastrzelony, ogłuszony, sparaliżowany wstrząsem elektrycznym lub zaatakowany w i
Kolców odwrócił się i wymaszerował z pola widzenia. Buyoma przełączył teraz transmisję na drugą z kamer. Monitory wypełnił widok parkingu, otoczonego podwójnym szpalerem ludzi w podobnych jak u Kolcowa panterkach i pasiastych koszulkach. Część, obstawiając parking od zewnątrz, odstraszała gromadzących się coraz liczniej gapiów z zatrzymujących się w pobliżu samochodów i ciężarówek. Kilku i
Dougowi Schlafowi było dobrze. W chwili, gdy Perhat tracił przytomność po ciosie Kałmuka, Doug pogrążał się powoli we śnie, z głową złożoną na biuście dziewczyny z baru, zbyt niepodatnym na ciążenie ziemskie, aby nie podejrzewać po nim ingerencji chirurga. Jego myśli krążyły leniwie, coraz wolniej, wokół tego, iż zapewne są na świecie kraje, gdzie kobiety oddają się mężczyznom z dziesiątków rozmaitych przyczyn. Gdzie czasem robią to z miłości, czasem z braku rozrywek, z niewyżycia albo na złość i
Czy można, u licha, mieć wyrzuty sumienia, że gra się w coś, w co grają wszyscy? Jutro będzie musiał delikatnie uświadomić Paoli, że zainwestowała niewłaściwie, że on, Doug, jest wolnym duchem i nie zamierza się żenić. Ćwiczył to już tyle razy, a jednak zawsze było mu w takiej chwili przykro, że musi sprawić dziewczynie zawód. Zwłaszcza, jeśli starała się tak bardzo, jak Paola. W słabym świetle, bijącym zza odsłoniętego okna, dostrzegał delikatne zwiotczenie skóry na jej szyi i sieć drobniutkich zmarszczek wokół oczu. Musiała już mieć trzydziestkę za sobą. Musiała każdego poranka budzić się ze świadomością, że czas na odniesienie w życiu sukcesu coraz bardziej się kurczy i trzeba się spieszyć, zanim pewnego dnia okaże się, że na wszystko jest już za późno.
Do cholery, przecież to nie jego wina. Czasem nachodziła go obawa, czy nie jest zbyt poczciwy, aby odnieść w tym świecie prawdziwy sukces.
Nie musi jej tego mówić od razu jutro, pomyślał se
W tym właśnie momencie odezwał się telefon. Dźwięk, jaki wydawał z siebie ten niewielki aparacik, zintegrowany z zegarkiem, organizerem i podstawowymi funkcjami stacji sieciowej, musiał być opracowywany przez długie miesiące pod kierunkiem najznamienitszych otolaryngologów i psychiatrów. Dźwięk ów, modulowany w szarpiący za jelita świergot, gdzieś na pograniczu słyszalnych częstotliwości, mógł poderwać z grobu umarłego. Doug nie potrafiłby wyjaśnić, w jaki sposób ten efekt osiągnięto, ale w każdym razie wiedział, i potwierdzał to każdy, z kim rozmawiał, że zaprogramowany w ich telefonach sygnał alarmu przyprawiał o kilkusekundowy atak irracjonalnego, panicznego strachu.