Страница 3 из 60
Dyrektor był człowiekiem spokojnym i opanowanym. Nie okazał żadnego zdziwienia.
– Derczyk leży w berberysie? – powtórzył z namysłem. – Jest pani pewna?
– Widziałam na własne oczy. Poznałam te włoski i trochę nawet piegi. Wygląda jakby był nieżywy.
– I myśli pani, że leży tam do tej pory?
– Raczej tak. Nikomu nie mówiłam, czekałam na pana. I nie było słychać okrzyków, więc chyba go nie znaleźli.
– W którym to jest miejscu?
– Za fonta
– Dziękuję bardzo – powiedział dyrektor i opuścił swoją lożę.
Więcej zajęta byłam grą, końmi i możliwościami, jakie stwarzała nagła zmiana, niż samym Derczykiem, ale spoglądałam co jakiś czas w stronę fonta
Maria wdzierała się w tłum przy tripli, popatrzyłam na konie na paddocku. Trzylatki, folbluty, Trojanka wyraźnie naparzona, w pląsach, Krzemień lezie i powłóczy za sobą nogami, Krzemień to koń Lipeckiego, gdyby to była imie
Zdecydowałam się na Trojankę, Krzemienia i Nasturcję, dołożyłam im jeszcze Sitwę, bez sensu, Trojanka pierwsza gra. Wróciłam na górę, Maria przyszła po dłuższej chwili.
– Sarnowski mi kończy – powiedziała filozoficznie. – Popatrz, gram to przez pomyłkę, pomieszały mi się gonitwy, to miało być od drugiej, a ja zagrałam, tu patrz, od pierwszej. Ekstaza, Florian i Krzemień, to miało być Mimoza, Trojanka i Sarniak.
– Mimoza nie przyszła, więc nie masz czego żałować.
– Nie mam. Jak ten Krzemień, bo nie zdążyłam zobaczyć?
– Bardzo dobrze. Nikt go nie gra, powinien przyjść.
– Nie grają?
– Wcale.
– No to ma szansę. Ale to już byłoby za dużo szczęścia.
– Wcale nie wiem. Przypomnij sobie, jak nieboszczyk pan Artur wygrywał w sobotę straszne fuksy, a potem okazało się, że grał z niedzielnego programu. Zdążyłaś z tą triplą?
– Zdążyłam. Derczyk, ściana i Derczyk, kto jedzie w szóstej?
– Nie wiem, nie spojrzałam.
Wrócił skądś Miecio i od razu objawił się szatańskim chichotem. Powiadomił nas, że przychodzi Balbina.
– Mieciu, czyś zwariował? – spytałam ze zgrozą. – Najgorszy koń w kupie!
– Nie szkodzi. Dawaj, Balbina!
– A co zrobi Trojanka? – spytała Maria z irytacją. – Co zrobi Krzemień? Co zrobi Diodor i Sitwa? Nogi połamią? Mieciu, przestań!
– Dawaj, Balbina!
– Marysiu, walnij go w moim imieniu – poprosiłam. – Masz bliżej.
– Walnę, słowo daję – obiecała Maria. – Mieciu, przestań mnie denerwować, ja tu gram przez pomyłkę triplę za miliony, a ty mi ględzisz! Uspokój się!
– Dawaj Balbina – powtórzył Miecio z rozpędu i zainteresował się omyłkową triplą Marii.
Zaczęli przeglądać całe zwoje papieru. W kwestii tripli było mi wszystko jedno, pierwsza i druga przepadły, miałam wprawdzie szansę na zaczęcie trzeciej, ale i tak w nią nie wierzyłam, bo w czwartej gonitwie nie jadący Derczyk znów mi wchodził w paradę.
Połową ucha słuchałam gadania obok. Pan Edzio dobrodusznie informował, że dostał Diodora, oraz poufny komunikat, że Trojanki ma nie być, ale na wszelki wypadek gra jedno i drugie. Pan Sobiesław dziwił się ogromnie, że Waldemar nie gra Kujawskiego, zawsze go przecież grywa, dlaczego teraz nie, zirytowany Waldemar odpowiedział, że Bolka nie będzie, sam siebie nie liczy, w ogóle w dniu dzisiejszym liczy się może w ostatniej gonitwie, wcześniej wcale, trzecie miejsce, to góra. Pułkownik jadowicie powiadomił wszystkich, ze Kujawski jedzie w czwartej dodatkowo, zamiast Derczyka, jest zmiana jazdy i już wywiesili, Waldemar się zdenerwował. Pan Marian wyznał, że jemu dali Nasturcję, ale wcale w nią nie wierzy. Iało się z kobyły już na paddocku…
– Znawcy jak z koziego ogona waltornia – powiedziałam ze złością, nie zniżając głosu. – Od Mokotowskiego Pola na te wyścigi chodzą, a jak odróżnią, które to koń, a które dżokej, to już sukces szczytowy. A zauważyć, że co i
Niepotrzebnie się odezwałam, bo pan Marian usłyszał. Odwrócił się, popatrzył na mnie i zemścił się bez zwłoki.
– Jakie pani ma piękne kolana! – stwierdził z wyraźną przyjemnością.
– Żeby pan pękł i żeby panu mowę odjęło! – odparłam z całego serca i splunęłam przez lewe ramię.
Podlec złośliwy, załatwił mnie do reszty. Na wyścigach usłyszeć komplement, to już lepiej się powiesić, wszystkie pieniądze można od razu wepchnąć w kratki ściekowe, bez pośrednictwa uciążliwych manipulacji kasowych. Przegram z całą pewnością, ostatnia nadzieja to te konie po Derczyku, ale skoro jedzie Kujawski, będą go grali, żaden zysk…
– Ale mam drugą – powiedziała Maria. – Jak ja to zrobiłam…? Też omyłkową, popatrz, zaczęta Florianem, a teraz mam trójkę. Co to jest trójka?
– Teorban. Gratulacje. Kujawski powiedział Waldemarowi, że go nie będzie, słyszysz przecież.
– Nie słyszę, zajęta byłam. Weź tę czwartą i gdzieś schowaj, bo nie mogę się tu w sobie połapać. Mieciu, zamkniesz ty gębę, czy nie?!
– Dawaj, Balbina! – kwiknął radośnie Miecio.
Nie zabiłam go, bo nad głową mi zawyło i bomba poszła w górę. Przy start-maszynie zaczęła się polka.
Bardzo długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie budzą w koniach odruchu warunkowego, wabiąc je do start-boksów marchewką albo cukrem. Ewentualnie jabłuszkami, czymś pachnącym, konie mają doskonały węch. W końcu dowiedziałam się, że owszem, budzą, wyłącznie za pomocą tych produktów spożywczych udaje się wprowadzić je na treningach do sztucznych boksów, potem do prawdziwych. Z chwilą jednakże rozpoczęcia wyścigów konie, stworzenia nerwowe, zmieniają poglądy i start-maszyna zaczyna im się kojarzyć z wysiłkiem, marchewka zaś popada w zapomnienie. Biegać chciały wszystkie, ale, być może, bez dyscypliny. Iedwo połowa wchodziła dobrowolnie i bez oporu, pozostałe pokazywały wszelkie możliwe sztuki, szczególnie co młodsze. A i tak maszyna startowa stanowiła postęp, przed piętnastu laty automatyczny, dwuosobowy starter u nas polegał na tym, że jeden facet wrzeszczał: „jazda!!!”, a drugi walił batem. Sędzią starterem był wówczas Jeremiasz i sam uważał za cud, że udawało mu się te konie puszczać mniej więcej razem. Skromność przez niego przemawiała, równiej ruszały, niż teraz, a do tego jeszcze miał rekord wszechświatowy i był to widok, jakiego do śmierci nie zapomnę ani ja, ani nikt z tych, co nań patrzyli. Szło 12 koni w Derbach i Jeremiasz puścił je tak, że po całym torze gruchnęły oklaski. Dwanaście koni w jednym szeregu, w nieskazitelnie równej linii, w tym samym ułamku sekundy uniosło przednią nogę do góry i razem rąbnęło kopytem. Cud zdarza się raz, sztuka to była wielka, niepowtarzalna i niezapomniana…
– Ruszyły – powiedział głośnik i natychmiast wybuchł rejwach dookoła.
– Który to stracił?! Co zostało?!
– Iipecki, Krzemień! No, to już z głowy…
– Świnia! – wrzasnęła Maria. – Patrz, co robi…!
– Bolek się pcha! Bolek się pcha!
– Do tyłu ten gówniarz jedzie…!