Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 28 из 60



– Rzecz w tym, że może zdołasz wyciągnąć wnioski. Oczywiście, że to nie do rozgłaszania, nawet pomiędzy najlepszymi przyjaciółmi. Otóż badanie wykazało, że Derczyk dostał wycisk. Najpierw dostał wycisk, a zaraz potem skręcono mu kark. Istnieją przypuszczenia, że zabójstwo było przypadkowe, na mordobiciu zamierzano poprzestać. Co ty na to?

– Ja na to, że niekoniecznie – odparłam bez wahania, bo pamięć nawiązała ze mną błyskawiczny kontakt. – Chyba ze dwa razy usłyszałam, że Derczyk za dużo wie i gębą kłapie. Albo może zamierza kłapać. I tak to widzę, że po pysku dostawał ze słowami: „będziesz milczał, świnio głupia, czy nie?”, a Derczyk odpowiadał, że nie, właśnie na złość wszystko powie. Rybką mówię i streszczam. Więc ten, co go lał, stracił nadzieję i nie widział i

– Od kogo słyszałaś?

Doniosłam na Miecia i na pana Mariana. Miecio i tak musiał złożyć obszerne zeznania, a pan Marian stanowił czystą sztukę dla sztuki. Zdzisio mówił, że wyjechał do Francji, nie wiadomo na jak długo, a w dodatku był tylko słuchaczem, nie zaś autorem wypowiedzi. Autora z nazwiska nie znałam i mogłam go najwyżej palcem pokazać.

Zadzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę i oddałam ją Januszowi. Zdążyłam przywyknąć, że szukają go u mnie, ilekroć u niego nikt nie odpowiada. Słuchał chwilę, powiedział „dobrze” i odłożył ją na aparat. Wyraz twarzy miał nieodgadniony.

Zanim podniósł się z fotela, udało mi się pomyśleć, że chyba stracę do siebie cierpliwość. Czy ja bym nie mogła wplątać się w normalny związek na przykład z kierowcą, głównym księgowym, inżynierem sanitarnym albo ogrodnikiem, zwyczajnymi ludźmi, którzy przed swoją babą nie muszą mieć tajemnic, a nie uparcie czepiać się prokuratorów, policjantów i pracowników kontrwywiadu. No owszem, zawody mają interesujące, ale co mi z tego, skoro nic nie mówią! Ten też, usłyszał coś ważnego, a nawet okiem nie mrugnął…

– Nie – powiedział, odgadłszy co myślę, prawdopodobnie przy pomocy telepatii. – Nie mam pojęcia, o co chodzi, kazali mi zaraz przyjechać i wysłali wóz. Tyle samo wiem, co i ty, jeśli wrócę o ludzkiej porze, powiem ci wszystko.

Zważywszy, iż dochodziła dziesiąta, na ludzkiej porze od razu położyłam krzyżyk i pogodziłam się z poczekaniem do jutra. Zadzwoniłam do Miecia dla sprawdzenia, czy jest żywy. Był nie tylko żywy, ale nawet rozpromieniony, wygrana tripla, zgodnie z przewidywaniami, przywróciła mu zdrowie. Niemiłosiernie spytałam, skąd wiedział o Grzechotce, Purchawce i uczciwym wyjechaniu wszystkich koni. Wbrew spodziewaniem, Miecio na pytanie odpowiedział.

– Od jednego takiego. Dosyć mam już tego ukrywania i wy macie rację, powiem wszystko, tylko na razie nie wiem komu. Nikt mnie o nic nie pyta, poza tobą.

– Gliny myślą, że jesteś chory – wyjaśniłam. – Możliwe, że jutro zmienią poglądy. Kto to jest ten jeden?

– Ściśle biorąc, dupek żołędny. No dobrze, zacznę mówić od razu. Podejrzewam, że pośrednik mafii łomżyńskiej, chociaż na to nie wygląda. Dał mi do zrozumienia, że spragniony jest mojej wdzięczności i dlatego udziela informacji.

– Coś więcej powiedział?

– Nic. W ogóle nic nie powiedział, wszystko dawał do zrozumienia, w dodatku przez telefon. Poradził mi, żeby zagrać te dwie kobyły i wysunął supozycję, że Sarnowski pojedzie. Wiśniak też. Osobiście podejrzewam, że nikt im nie zapłacił za schowanie koni, nie wiem dlaczego.

– Może ze strachu, Derczyk nimi wstrząsnął.

– Ja wątpię, czy oni mają taką delikatną psychikę, ale może. Powiadomiłam go o własnych spostrzeżeniach i przez chwilę

rozważaliśmy sprawę. Wszystkie mafie mogły się zaniepokoić, a skutki niepokoju bywają rozmaite. Zaciekawiła mnie najbliższa sobota, kazałam się zawiadomić, gdyby spragniony wdzięczności informator Miecia kontynuował użyteczną działalność. Co do ludzkiej pory, odgadłam dobrze…

O odnalezieniu samochodu Zawiejczyka przed dworcem Centralnym dowiedziałam się nazajutrz. Stał sobie, pusty, porządnie zamknięty i pozbawiony właściciela. Wskazywało to na odjazd Zawiejczyka pociągiem nie wiadomo dokąd, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo dlaczego i ciotka Moniki Gąsowskiej została dokładnie i dyplomatycznie przepytana. Pojęcia nie miała o jego jakichkolwiek wojażach i sama była niezmiernie zdziwiona, co nie ulegało najmniejszej wątpliwości. W trakcie przepytywania popadła w ciężką urazę i oburzenie i zażądała odnalezienia tego Zawiejczyka w trybie natychmiastowym. Podała adresy całej jego bliższej i dalszej rodziny, dowalając tym sposobem policji niezłej roboty, po czym wysunęła pełne goryczy przypuszczenie, iż przyczyną jego zniknięcia mogła być jakaś młoda i piękna jednostka płci żeńskiej, jej zdaniem bowiem Zawiejczyk miewał niekiedy ciągoty dziwkarskie.



– Jeśli spotkasz tę Gąsowską w sobotę, masz obowiązek sprawdzić, czy ciotka mówi prawdę – poinformował mnie Janusz w piątek. – Chociaż wszystko wskazuje na to, że tak.

Zaprotestowałam podstępnie.

– Żadnego obowiązku nie mam, tylko najwyżej mogę okazać dobrą wolę. Nic mi nie mówicie i nie czuję się zaangażowana do śledczej pracy. Gdybyście mówili, owszem, poczułabym się i obowiązek odwalałabym z zapałem.

– Przecież mówię wszystko!

– Jakie wszystko? A chłopczyk? A te pozostałe cztery sztuki od tripli? A ćwoki łomżyńskie? A mikroślady…?

– Jakie mikroślady?

– Ten, co trzasnął Derczyka, coś po sobie zostawił, nie uwierzę, żeby nic. Po mnie zostało pobojowisko w pokrzywach, chociaż łaziłam tam delikatnie i niczego nie szarpałam, a on co? Z powietrza się na niego rzucił? Harpia taka uskrzydlona? Goły był, żadnej odzieży na sobie nie miał? Tam jest trudny dostęp, trzeba się przedzierać przez zarośla!

– Przedzierał się, owszem. Przypominam ci, że mżył deszcz…

– Nie wierzę. Mżył, zgadza się, ale nie wierzę, żeby tam poszli w trakcie. Nie łazili po krzakach przy deszczu, poszli jak przestał padać, dobry kwadrans przede mną!

– To nie jest powiedziane. Mógł ten zabójca nakłonić Derczyka, deszcz nie deszcz, coś mu pokaże, byle szybko, ktoś tam czeka, argumentów jest tysiąc. Mikroślady wskazują, że poszli właśnie w czasie deszczu. Bada się. Laboratorium jeszcze nie skończyło, wełnianego swetra żaden nie miał, a ortaliony przechodzą dość gładko. No dobrze, powiem. Bierze się próbki ze wszystkich spodni całego personelu, chyba sama rozumiesz, że nikt się nie może zorientować, wyrzuci te portki albo spali. To wymaga czasu.

Zrozumiałam i odczepiłam się od mikrośladów. Generalna akcja, rzucająca pułk wojska na garderobę pracowników staje

– Co do chłopczyka, zgadłaś dobrze. Podsłuchał jakąś rozmowę, treści nie umie przekazać, ale sens jest jasny. Dotyczyła usunięcia Derczyka. Na ile zdołaliśmy się zorientować, głównie przeraziła go atmosfera tej rozmowy. Ton. Nie wie, kto z kim rozmawiał, wydaje mu się, że rozpoznał, czy też domyślił się jednego, nazwiska nie zna, może go pokazać. I znów, jak ci się zdaje, tak jawnie, publicznie, pokaże faceta palcem…?

– No nie, mowy nie ma. Kto to jest, pracownik?

– Nie, gracz. Jeden z uprzywilejowanych.

– Diabli nadali. Może się tam więcej nie pokazać.

– Może. Teraz się szuka świadka. Chłopczyk twierdzi, że widział kogoś w zagajniku od strony drogi, nie rozpoznał, kto to był, ale ów ktoś musiał widzieć Derczyka idącego w te krzaki, a także zabójcę Derczyka, bez względu na to, czy szli razem czy osobno. Oczywiście było to odpowiednio wcześniej. I na miłosierdzie pańskie, nie zdradź się z tym przed nikim, na wszystko cię błagam! Nikt nikogo nie pyta oficjalnie. Oficjalnie to cała policja może się w odwłok ukąsić, najmniejszego dowodu, najmniejszej poszlaki, wyprzeć się mogą śpiewająco, na domiar złego nie jest pewne, kogo brać pod uwagę, personel czy graczy. Gdyby mi kazano kłaść głowę pod topór, nie zaręczyłbym nawet za dyrektora!