Страница 22 из 60
Pomacawszy się po głowie z męczeńskim wyrazem twarzy, odchylił się do tyłu i zza kotary okie
– I z takim talentem symulowałeś trzeźwość, że wszyscy w nią uwierzyli – odgadłam. – Teraz Bazyli jest pewien, że go rozszyfrowałeś i dlatego kazał cię unieszkodliwić. I ty naprawdę nie wiesz, kto to jest?
– Naprawdę nie wiem – zapewnił Miecio. – Jeden z czterech. Ale żadnego z tych czterech nie znam i nie wiem, jak się nazywają. Mogę się wam przyznać, pytałem Malinowskiego, on nie ma pojęcia, którzy to byli, a razem brało udział w przyjęciu dwadzieścia siedem osób. Dwóch odpada, Malinowski i zagraniczny kontrahent, akurat gadali ze sobą przy oknie, dwudziestu pięciu zostaje.
– Dwudziestu czterech, bo jeszcze i ty odpadasz. Gdybyś był Bazylim, wiedziałbyś o tym.
– Dwudziestu czterech. Też dobrze. Między nimi znajduje się Bazyli, który myśli, że ja go znam. Uciec do Argentyny?
– Jeden z tych, którzy chodzą na wyścigi – podsunęła Honorata.
– Wszyscy, którzy tam byli, chodzą na wyścigi.
– Jerzy… – zaczęłam. – Pardon, chciałam powiedzieć Malinowski. Powinien wiedzieć, kogo zaprosił na to służbowe przyjęcie. Myślisz, że sobie przypomni? Gliny trzeba napuścić, jakoś dyplomatycznie.
– Bardzo dyplomatycznie, bo to było w zeszłym roku. Nie wiem, czy sobie przypomni, ale ma dobrą sekretarkę, możliwe, że ona będzie wiedziała. Poznamy nazwiska dwudziestu czterech facetów, ściśle biorąc, osiemnastu z tych dwudziestu czterech to ja znam osobiście i co nam z tego przyjdzie?
– Nam nic, glinom przyjdzie. Będą mieli dwudziestu czterech podejrzanych…
– I to ich tak cholernie ucieszy?
– Zawsze lepiej, niż dwieście czterdzieści tysięcy. A z twarzy byś ich nie rozpoznał?
– Kogo?
– Tych czterech, wśród których znajdował się Bazyli. Miecio nalał wszystkim wina, podsunął Honoracie talerzyk, dostał jeszcze jeden kawałek pasztetu i zastanowił się.
– Nie – powiedział stanowczo. – Nie da się ukryć, że organ wzroku funkcjonował mi gorzej, niż organ słuchu. Wyznam wam nawet, że chwilami było ich ośmiu, ale ja pamiętałem, że jest czterech i nawet usiłowałem zgadnąć, którzy są prawdziwi.
– No tak – powiedziałam ze zgrozą. – Teraz rozumiem już wszystko. Wpatrywał się w nich z wytężeniem i nie jest wykluczone, że wpatrywał się właśnie w Bazylego, który to zauważył. Żadna siła go nie przekona, że Miecio go nie zna. Nie wiem, co zrobić.
– Miecio ma zwolnienie lekarskie – powiedziała Honorata. – Zamknę go w domu na klucz. Czy nie można by tego rozwikłać, zanim mu się skończy?
– Jeżeli masz jakieś szansę napuścić na nich policję, uczyń to – poradziła mi Maria. – Każdy ma chyba dość rozumu, żeby im wszystko powiedzieć, a jeżeli ten cholerny Bazyli rzeczywiście istnieje i robi gonitwy, to ja mam go dosyć. Niech go złapią i niech mu uczynią coś złego.
– Amen – ogłosił uroczyście Miecio, podnosząc kieliszek. – Ja bym popatrzył na środę.
– Mam szansę i napuszczę – obiecałam. – Też bym popatrzyła na środę i możecie spokojnie mówić, gdzie Bolek daje siebie, bo ja i tak na to nie zwracam uwagi…
– W czwartej gonitwie idą dwa konie i nie wiem, po co tam jest zapisane sześć – oznajmił pan Zdzisio natychmiast po przyjściu.
– Które to mają być, te dwa konie? – spytałam podejrzliwie.
– Dwójka i szóstka. Nie ma i
– Szóstka może, ale co do dwójki, niech pan się postara o lusterko. Inaczej trudno panu będzie własne ucho zobaczyć.
– A przekona się pani!
– Pan też się przekona! Harcownik, rzeczywiście! Nie widzi pan, co na nim jedzie? Uczeń Sojecki nie wygrał jeszcze nigdy w życiu!
– Owszem, wygrał – skorygował Jurek. – W zeszłym roku.
– Może raz. W tym sezonie dwa razy był drugi.
– Ale wagi nie ma! Koń bez wagi, proszę państwa, tu nie ma i
– Tym Harcownikiem, tak?
– Tak jest, Harcownikiem!
– Domowej roboty to może być tylko bimber, porządnie oczyszczony – mówił Waldemar na fotelu po drugiej stronie. – A te wszystkie wina…
– Nalewka, panie Waldku, nalewka, nie żadne wino – przerwał mu pan Sobiesław. – Orzechówka na czystym spirytusie.
– Orzechówka to na żołądek, a ja mam katar…!
– I patrz pan, ja go skreśliłem, tego cholernika, trzy miałem wytypowane, dwójka, trójka i szóstka, ten mi przychodzi, dwójki nie ma, powiada, jedynka wisi, zamieniłem dwójkę na jedynkę, a w domu sobie wytypowałem. Rozum tylko człowiekowi odbierze… – skarżył się pan Edzio.
– Trzeba było dołożyć, a swojego nie wyrzucać – pouczył pułkownik. – A orzechówki na miodzie pan próbował…?
– Tu, w drugiej, masz jednego – mówił ktoś przy stoliku za barierką. – Tu masz dwa, ten, o… l ten…
– A ten? – zaprotestował jakiś drugi.
– Łach. Do rzeźni. A tu możesz brać ścianę.
– Wróblewski mówi, że jego się nie liczy – wtrącił trzeci.
– Mówi czy nie mówi, nie wiadomo jak pojadą. Jeszcze nie ustalone. Chcesz wygrać, tylko ściana…
Nie odwracałam się, zajęta typowaniem soboty. Na fotelu za mną ktoś usiadł, przegrodził mnie od głosów za barierką. Nawet byłam ciekawa, co to może być, ten jeden pewniak, ale nie chciało mi się podglądać. Rzuciłam okiem na drugą gonitwę, wedle mojej opinii szansę miały tam cztery konie, skąd im się wziął jeden? Znów te kretyńskie, zakulisowe informacje…
– Proszę pani… – powiedziała nieśmiało osoba za mną. Obejrzałam się i poznałam dziewczynę, tę samą, która była tu pierwszy raz w sobotę, w dniu śmierci Derczyka.
– Bardzo przepraszam, dzień dobry, czy pani nie widziała przypadkiem pana Zawiejczyka?
– Nie wiem – odparłam. – Dzień dobry. Kto to jest pan Zawiejczyk?
– Ten pan, który tu był ze mną, przypomina pani sobie? On gdzieś zniknął, w ogóle go nie znalazłam.
– A… Ten znajomy pani ciotki?
– No właśnie. Od soboty nikt go nie widział, chciałam sprawdzić, czy tu go nie ma. Pani go nie widziała?
– Nie. Widziałam w sobotę przez dwie gonitwy, jak siedział koło pani. Potem już nie. Ale przecież… Skoro to znajomy, może go pani chyba znaleźć prywatnie?
– Właśnie nie. Jego telefon w domu nie odpowiada, a w firmie nikt nie wie, kiedy będzie. Byłam u niego, bo moja ciotka ma do niego jakiś interes, ale go nie ma. Myślałam, że może tu… Podobno on jeszcze nigdy nie opuścił ani jednego dnia wyścigowego.
– Może być na i
Dziewczyna zdziwiła się.
– Nie, dlaczego miałby się ukrywać? Te swoje pieniądze ma legalnie. W sobotę trafił dwie pierwsze triple, tak powiedział i potem znikł mi z oczu kompletnie. Ja się pani przedstawię, pani pozwoli?
Pozwoliłam. Nazywała się Monika Gąsowska i mieszkała u ciotki na Asfaltowej albo w stadninie w Łącku. Wydawała się zakłopotana i zaniepokojona, na znalezieniu Zawiejczyka wyraźnie jej zależało, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób go szukać. Wydedukowałam, że właściwie zależy nie jej, tylko tej ciotce i jeszcze raz poradziłam załatwić sprawę przez radiowęzeł. Tą drogą odnajdywano wszystkie pogubione klucze, dokumenty, okulary, dzieci i tatusiów.
Zeszłam na dół zagrać porządek w pierwszej gonitwie i dopiero widok nadkomisarza Jarkowskiego uświadomił mi, co usłyszałam przed chwilą od dziewczyny. Stał przed kasą dwustutysięczną i wpatrywał się w program.
– Coś panu powiem za chwilę, tylko najpierw zagram – szepnęłam mu do ucha.
Oderwał wzrok od programu, spojrzał na mnie półprzytomnie, zupełnie jak prawdziwy gracz, i kiwnął głową. Popatrzyłam na paddock, koń numer dwa chodził w lekkich pląsach i zaczynał się pienić. Moim osobistym faworytem była piątka. Herezja, prawnuczka Hesji, którą prawie uważałam za synową. Mój syn kiedyś na punkcie Hesji dostał istnego szału, twierdził, że jest ruda i zachwycał się nią bardziej, niż wszystkimi dziewczynami, jakie przy jego boku widywałam. Potomstwo Hesji określałam mianem wnucząt i grywałam z uporem, zresztą istotnie były to całkiem niezłe konie. Herezja powi