Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 32 из 55

Rozwinęłam go.

– I u nas to samo. Ćwoka głupia, nie potrafi czegoś załatwić, wydaje zakaz. Generalne założenie, że społeczeństwo składa się ze stada tępych baranów… Brudna woda, nie potrafią oczyścić, zakaz kąpieli. Baran wejdzie byle gdzie i utopi się natychmiast, to samo, zabronić. Ten sam trend, identyczny sposób działania. Niższa władza wykonawcza na tym samym poziomie co władza na wyżynach, w muzeum archeologicznym, zapomniałam w jakim mieście, ale to bez różnicy, do ruskich wracam, na samym wstępie wielka tablica z informacjami, co znaleziono, gdzie i kiedy. Światełka wskazują, wszedł chłopak, zapalił tę tablicę, zaczął patrzeć. Natychmiast nadleciała cieciowa, gruba i w białym fartuchu z pyskiem wskoczyła na niego, że w muzeum nie wolno niczego dotykać. Tablica służyła właśnie do zapalania, ale nie szkodzi. Poleciała po panią kustoszkę, podobnej postury, obie wsiadły na niego jak dwie harpie, chłopak zgłupiał z tego tak, że zgasił tablicę i uciekł. Nic bym nie mówiła, ale to przeszło do nas, a ja się nie zgadzam!

– Proponuję wypić za pomyślność wszystkich osób, do których wróciło mienie przodków – powiedział Janusz z szalonym naciskiem. – Pani Marto, panie Bartłomieju…

– Nie! – krzyknęła gwałtownie osoba, która była chyba panią Martą. – Żebyśmy się wreszcie odczepili od tych wpływów ze wschodu! Ja panią rozumiem! Za europejskie toalety!

Czarująca kobieta. Apel wzbudził żywy oddźwięk. Przestałam być ośrodkiem zainteresowania, wszyscy mieli jakieś doświadczenia, zaczęli się nimi dzielić. Janusz obdarzył mnie spojrzeniem dość skomplikowanym, uczucia zawierało liczne, od zgnębionej rozpaczy poczynając, a na radosnej czułości kończąc.

– Nie mam kogo wysłać do tego Wrocławia – powiedział z zakłopotaniem. – Słuchaj, to kwestia dwóch dni. Wytrzymacie tyle?

– W najgorszym razie te dwa dni przesiedzimy – odparłam beztrosko.

– Może się obejdzie. Joa

Zastanowiłam się. Rzeczywiście, co mi szkodziło, w Warszawie bez niego i tak nie mogłam nic zrobić…

– Dobrze, ale zadzwonię do niej, żeby się nie denerwowała.

– Zadzwonić możesz. Od mojej ciotki, nikt o niej nie wie. Wrócimy razem i spróbuję się włączyć w tę przedziwną imprezę…

Przysięgłabym, że moja teściowa była na bani, kiedy uspokajała mnie przez telefon. Co się tam działo, nie pojechała przecież na wesele! Stypa…? Dwa dni, może to i niedużo, zależy dla kogo i w jakich okolicznościach…

W pierwszej chwili postanowiłam te dwa dni przeczekać spokojnie, w drugiej zaczęło mnie korcić. O polonezie nikt nie wiedział, jeśli nie będę przekraczać przepisów, złapanie mnie musiałoby być wyjątkowym pechem. W porządku, wtedy się poddam.

Nazajutrz pojechałam do Wilanowa.





Człowiek powinien się uczyć na cudzych błędach, bo sam wszystkich popełnić nie zdoła. Nie zastosowałam się do tej złotej myśli, popełniłam błąd, przeze mnie samą potępiony zaledwie trzy dni temu. Ustawiłam samochód w pewnym oddaleniu i podeszłam na piechotę.

Znajdowałam się w odległości może dwudziestu metrów, kiedy z domku bagażowego wyszedł jakiś facet, niosący torbę Mikołaja. Potknęłam się, wsparłam na cudzym ogrodzeniu, na moment skamieniałam. Torbę rozpoznałam bez najmniejszych wątpliwości, facet wydał mi się obcy, wysoki, tak szczupły, że prawie chudy, na szyi miał zawieszony aparat fotograficzny, włosy średnio długie i nic więcej nie umiałabym o nim powiedzieć, bo twarzy wcale nie widziałam, tylko profil przez chwilę. Matko jedyna… Bardzo szybkim krokiem poszedł w stronę przeciwną tej, z której nadchodziłam i właśnie przestałam nadchodzić, uczepiona parkanu. Odblokowało mnie, ruszyłam za nim, po czym znalazłam się w tej samej sytuacji, co trzy dni temu goniące mnie bandziory. Wsiadł do małego fiata i odjechał.

Różne słowa wybiegły mi na usta, a wszystkie pretensje miałam do siebie. Ustawienie samochodu o sto metrów dalej było kretyństwem nie do nadrobienia! Torba Mikołaja przepadła mi definitywnie i bezpowrotnie.

Nie było tam na czym usiąść, ale obok mnie znajdowało się następne ogrodzenie, z drewnianych sztachetek. Oparłam się na nim łokciami, zapaliłam papierosa i zaczęłam myśleć.

Gliną ten chudy facet nie był z całą pewnością. Członek szajki…? Owszem, możliwe. I następna ewentualność, pamiętam, że Mikołaj miał swojego fotografa, chociaż wiszący człowiekowi na szyi aparat jeszcze o zawodzie nie świadczy, załóżmy jednak, że to był on. Posturą pasował, raz go widziałam dawno temu, wysoki i chudy. Mikołaj obdarzał go zaufaniem, z czego powi

Na wszelki wypadek spróbowałam przypomnieć sobie, co wiem o tym jego osobistym fotografie. Młody chłopak z wielkim talentem, Mikołaj uratował mu kiedyś życie, tak twierdził, mógł zełgać, nie było mnie przy tym. Potem z nim współpracował. Ten jeden raz widziałam go z daleka, od frontu, możliwe, że rozpoznałabym twarz. Ten tutaj to mógł być on i równie dobrze mógł być ktoś i

Już od połowy myślenia wiedziałam, że nie pozostało mi nic i

Torba z narkotykami chwilowo przestała mnie interesować. W dalszym ciągu nie miałam do niej dostępu, bo kluczy od posiadłości w Konstancinie moja teściowa mi nie oddała, nie będę się przecież włamywać do cudzego garażu i do własnego samochodu! Drugie kluczyki do samochodu miałam wprawdzie w domu, ale dom również był mi niedostępny, żywiłam niezachwianą pewność, że mój adres znają już wszyscy i ktoś tam na mnie czeka. Rany boskie, w bagno mnie ten Mikołaj wrąbał nieziemskie…!

Z komunikatu od teściowej wiedziałam, że w pewnym stopniu jestem bezpieczna. Przeoczyli mnie w tym Rzepinie, facetka ze szlauchem, psikająca benzyną na tajniaka, zwróciła na siebie uwagę bez reszty i dała mi ładne parę godzin oddechu, nie wyszłoby jej lepiej nawet, gdybyśmy się umówiły. Chyba tylko dzięki niej jeszcze mnie nie złapali… Na dobrą sprawę nie mają żadnej pewności, czy rzeczywiście tam byłam, jeśli nie trafią na dziwka rżą ze stacji benzynowej, dojdą do prawdy o ogromnym opóźnieniem. Zrozumiałe było, że szukają mnie intensywnie, ostatnia osoba, jaka widziała ofiarę na chwilę przed zabójstwem, może go sama zamordowałam, podejrzenia musiały im się pchać do umysłów niczym tornado. Na ich miejscu byłabym dokładnie takiego samego zdania, stałam na czele potencjalnych sprawców! A nawet gdyby nie, nikt nie znał go równie dobrze jak ja, siedem lat konkubinatu swoje robi, można było sobie wyobrażać, że wiem o nim wszystko. Beze mnie nie ma dochodzenia, muszą mnie szukać jak szaleńcy! Baba z czarną szopą na głowie, rzeczywiście te włosy wyglądały jak peruka, dostarczyła mi luzu zgoła cudem i bezwzględnie powi

Łokcie na sztachetkach zdrętwiały mi kompletnie, oderwałam je więc i nagle zdałam sobie sprawę, że stoję dokładnie przed willą z kamie

Furtka w ogrodzeniu znajdowała się o dwa metry ode mnie, przesunęłam się, spojrzałam na tabliczkę. Jakaś Zofia Rawczyk. Nie Dominik, to pewnie, niewykluczone, że już dawno to sprzedał…