Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 27 из 55

– Gdzie się tam pchasz? Czyś oszalała? Adela! Jeszcze ci mało tych schodów? Adela! Wracaj! Chodź tu natychmiast! O Boże, ta suka do grobu mnie wpędzi!

Coś z dołu dążyło ku górze. Weszłam kilka stopni wyżej, bo włażenie w oczy wszystkim lokatorom wydało mi się niepożądane, baba z przeciwka wystarczała najzupełniej. Doniosłaby na mnie w razie czego i przez nią byłabym podejrzana… Na schodach w dole pojawił się pies, ściśle biorąc, suka, wielka wilczyca. Szła na czwarte piętro ostrożnie, czujnie, na ugiętych łapach i ze zjeżoną sierścią. Zaniepokoiłam się, czy nie wiedzie jej jakaś tajemnicza niechęć do mnie, chociaż na ogół przez całe moje życie wszelkie psy i koty pozostawały ze mną w przyjaźni. Delikatnie przesunęłam się wyżej, aż do półpiętra.

Pani wzywała psa z trzeciego piętra, spoglądając nad poręczą.

– Adela! Nie idę za tobą! Czego ty tam szukasz, zapomniałaś, gdzie mieszkasz? Adela!

Suka dotarła na czwarte piętro, ciągle zjeżoną i pełna napięcia. Podsunęła się pod drzwi cholernej baby z wizjerem. Zastygła na kamień, węsząc pod progiem, głucha na apele, skupiona straszliwie, zajęta bez reszty czymś, co tam czuła, po drugiej stronie. Trwała tak przez chwilę, po czym ułożyła płasko sierść na grzbiecie, usiadła, uniosła łeb do góry i zawyła przeraźliwie.

– Jezus Mario! – powiedziała ze zgrozą jej pani na dole. – Adela…!!!

Suka wyła przerażająco i melodyjnie, zmieniając natężenie i wysokość dźwięku, z siłą, która roznosiła to wycie po całej klatce schodowej. Na piątym i trzecim piętrze równocześnie szczęknęły jakieś drzwi, na czwartym nikt niczego nie otwierał, ale z jednego wnętrza dziecięcy głosik dopytywał się rozpaczliwie „kto tam?” Nie miałam gdzie się podziać, zrezygnowałam z konspiracji, bo osoba z piątego piętra zobaczyła mnie od razu.

– Co się tam dzieje? – spytała, przechylając się przez poręcz. – To pani pies?

Nie musiałam odpowiadać, uczyniły to za mnie dwie osoby z dołu, właścicielka suki i jakiś facet. Nie wytrzymali, wbiegli na czwarte piętro, właścicielka, śliczna, młoda dziewczyna, dopadła wyjącej gangreny i runęła przy niej na kolana.

– Adela! Psiunia kochana, co ci się stało? No już, już, wszystko dobrze, o co chodzi?!

Suka łagodnie wyjęła łeb z rąk pani i z uporem odwalała swoją robotę. Zmieniła tylko sposób wycia i teraz już bardziej popłakiwała, nie pozwalając się odciągnąć od drzwi baby. Dziewczyna zdenerwowała się do szaleństwa, towarzyszący jej facet przyglądał się z uwagą.

– Coś tam wywęszyła – zaopiniował. – Pani zadzwoni, na wszelki wypadek.

– Nie chcę – powiedziała stanowczo właścicielka rozpłakanej Adeli.

– No, co też pani? Tam się może coś stało! Gaz się ulatnia albo co. Kto tam mieszka, panie wiedzą?

– Jedna taka – odezwała się facetka z góry, ciągle przechylona przez poręcz. – Samotna kobieta, jeszcze młoda i zdrowa. Chyba jej nie ma, bo by wyjrzała.

Rzuciłam okiem ku górze, nieco zaskoczona. No owszem, ta z piątego piętra musiała już być na emeryturze od dobrych dziesięciu lat, jakim cudem jeszcze żyła, mieszkając tu na piątym piętrze, nie potrafiłam zrozumieć, ale w końcu jakieś kobiety zdobywały podobno himalajskie szczyty. Baba od Mikołaja mogła wydawać się jej młoda, dwadzieścia lat różnicy z pewnością między nimi istniało. Dziecko za drzwiami umilkło, pewnie podsłuchiwało przez dziurkę od klucza. Facet, jedyny mężczyzna w tym towarzystwie, poczuł się widać zmuszony swoją męskość okazać, bo podszedł do drzwi baby stanowczym krokiem i nacisnął dzwonek. Długi terkot dobiegł z wnętrza.





Uważałabym, że baby nie ma, skoro do tej pory nie sprawdziła, co się dzieje, gdyby nie upór suki. Uwalniała łeb z rąk pani i nadal usiłowała wyć.

– Och! – powiedziała nagle śliczna dziewczyna z przestrachem. – Ona ma rację. Tu chyba coś śmierdzi, ale to nie gaz…

Pozbyłam się resztek wątpliwości w kwestii sytuacji za drzwiami i pomyślałam o sobie. Mikołaj zaplombowany, przy babie pies wyje, porzućmy wszelką nadzieję. Facet okazał się hydraulikiem, przyszedł zmieniać syfon na drugim piętrze i wlazł na górę z ciekawości. U dziewczyny w mieszkaniu był telefon, zdecydowali się zadzwonić po policję i pogotowie. Nie wtrącałam się w obrady, powoli i nieznacznie schodziłam w dół, na pierwszym piętrze stała w otwartych drzwiach staruszka o lasce, zatrzymała mnie, zachła

Co do zeznań świadków, nie miałam złudzeń, zauważyli mnie wszyscy, ale była nadzieja, że każdy powie co i

Płci może mi nie zmienią, ale będę wszystkim, od młodej panienki poczynając, na starej gropie kończąc i może nawet okażę się garbata. Mikołaja pewnie przymknęli, przewidywał to i dlatego pozbył się torby, żeby on pękł siedem razy, a baba trupem padła ze zwyczajnego zdenerwowowania.

Na litość boską, gdzie jest ta moja cholerna teściowa…?!!!

Pojechałam prosto do niej. Nie zastałam jej w domu. Uważnie obejrzałam drzwi i w dziurce od klucza zostawiłam kartkę. Oznajmiłam na niej, że jestem u ciotki i czekam, nie podpisałam się wcale, wybiegłam i pojechałam szukać bagażowego.

Wedle informacji Pszczółki mieszkał w Wilanowie. Znalazłam go dzięki dodatkowym znakom orientacyjnym. Był to mały i już dość wiekowy domek jednorodzi

Z wnętrza dobiegły mnie dziwaczne odgłosy, stukot, szuranie, zbliżały się, ktoś otworzył bez głupich pytań. Z ulgą zgoła bez granic ujrzałam faceta z nogą w gipsie, na Szwedkach. Poznałam go, to był on, ten mój anielski bagażowy!

– Dzień dobry panu – powiedziałam żywo. – Nie wiem, czy pan mnie poznaje i nawet wątpię, bo jestem inaczej ubrana, ale to ja zostawiłam u pana zieloną, foliową torbę i nie odebrałam jej. Zrobił mi pan grzeczność, przedtem pytałam pana o boksy bagażowe, a potem, zdaje się, zrobiłam zamieszanie. Uszkodziłam przypadkiem jakiegoś faceta, przypomina pan sobie…?

Stał i patrzył na mnie z twarzą i oczami bez wyrazu. W pośpiechu zastanawiałam się, czym i w jaki sposób mogłabym mu siebie przypomnieć i nagle dotarło do mnie, że na głowie mam rudą perukę, na twarzy kamuflaż w postaci makijażu, a na reszcie figury kraciasty kostium. Fufajka, rzeczywiście, należało w pełni upodobnić się do siebie, a nie występować w całkowicie odmie

Wciąż w milczeniu, z wyraźnym powątpiewaniem, usunął się nagle i zrobił mi miejsce, żebym mogła wejść do środka. Pomyślałam, że to na nic, nie przekonam go, muszę zdjąć te warstwy maskujące, w samochodzie mogę dokonać metamorfozy, mam lusterko i kosmetyki. Zamiast wejść do wnętrza, cofnęłam się.

– Rozumiem, pan mnie nie poznaje. Zaraz wrócę… Gwałtowny szurgot, który rozległ się gdzieś za nim, nic mi w pierwszej chwili nie powiedział, dopiero w połowie drogi do samochodu zrozumiałam, co się dzieje. Obejrzałam się, z domku wyskakiwał jakiś obcy facet. Przytomność umysłu wróciła mi w mgnieniu oka, zrobiłam światowy rekord sprintu, wystartowałam polonezem, kiedy przeciwnik miał do mnie jeszcze dobre pięć metrów. Za nim leciał drugi. Nawet jeśli gdzieś tam, w ukryciu, postawili samochód, ku mnie ruszyli piechotą, zanim do niego wrócą…

Do mieszkania ciotki dotarłam bez przeszkód, za to silnie zdenerwowana. Byłabym zostawiła samochód pod knajpą na Wilanowie i udała się dalej taksówką, ale zreflektowałam się. Za dużo strat ponoszę, torby Mikołaja nie mam, torebka, którą u niego zostawiłam, chyba mi przepadła, torby tej narkotycznej szajki też nie odzyskałam, golf jest mi niedostępny, jeśli teraz stracę i poloneza, którego może ukradną, w końcu zejdę do zera. Mikołaj prawdopodobnie siedzi, moja teściowa możliwe, że też, co ja mam zrobić, nieszczęsna…?!