Страница 20 из 52
Byłam w podobnej sytuacji i też darujmy sobie szczegóły…
Popatrzyliśmy na siebie. Wychodziły na jaw jakieś drobnostki, zaniedbane przed laty, wiążące nas jeszcze silniej. Ciekawa rzecz, jak by się to ułożyło w małżeństwie…
– Ja tu wtedy nie przyjechałam, ponieważ Miziutek nie załatwił mi zaproszenia – powiedziałam znienacka.
Grzegorz jakby skamieniał.
– Co…?!
Zdziwiłam się.
– A co, nie wiesz? Przecież byłeś na miejscu… Nie mówiłam ci, jak się widzieliśmy ostatnim razem, no, te dwadzieścia lat temu…? Miałam gotowe miejsce pracy, trzeba było tylko jechać do ambasady po formularze i ta suka odmówiła. To moje miejsce pracy zajęła, sama jej zresztą dałam, jak głupia, ale wierzyłam w przyzwoitość. Żeby miała zaczepienie, zanim coś znajdzie dla siebie. Wystawiła mnie rufą do wiatru. Dopiero później udało mi się jechać do Danii, przypomnij sobie.
Grzegorz ciągle wyglądał jak skamieniały.
– Więc to o ciebie chodziło…?! Znam tę historię, jakie formularze, miała w ręku gotowe zaproszenie dla ciebie, zniszczyła je, zamiast wysłać! Cały polski kołchoz o tym plotkował, chciała zachować miejsce pracy! Byłem przy tym, wiedziałem, że wyrolowała przyjaciółkę, pojęcia nie miałem, że to byłaś ty!
Teraz mnie trzasnęło.
– No wiesz…! – powiedziałam bez tchu.
Grzegorz trochę przestał przypominać kamień, zaczął coś obliczać.
– No to ci powiem, że ona właściwie nas załatwiła. Gdybyś wtedy przyjechała, zbiegłoby nam się w czasie. Do głowy mi nie przyszło, w Polsce jej prawie nie znałem, dopiero tutaj… Co za cholera… Nie wiem, czy wiesz, że właśnie ona związała się z Renusiem i razem pojechali do Stanów?
– Nie. Nie wiem. Gówno mnie to obchodzi. Nie odpisałam jej na list, bo o mało mnie szlag nie trafił, chociaż pojęcia nie miałam o tobie. Wypadła nam wtedy przerwa w korespondencji… Piorun ciężki. I razem z tym Renusiem porosła w pierze?
– On już był porośnięty, kiedy z nim wyjeżdżała. Upierzenie wywarło swój wpływ.
No tak. Gdybym wtedy przyjechała… Mój ówczesny mąż nie był mężem, tylko konkubentem, tak zwany wolny związek, rozwodem można było nie zawracać sobie głowy, a wyjeżdżając, wiedziałam już, że to się rozlatuje. No, może nie wiedziałam na pewno, ale miałam silne podejrzenia. Wybór pomiędzy nim a Grzegorzem nie nastręczałby mi żadnych trudności. Przyjaciółka imieniem Mizia, ogólnie zwana Miziutek, zadecydowała o dwudziestu latach mojego życia i może nawet o całej reszcie.
Złapałam się na tym, że nie życzę jej dobrze.
– Głupia kurwa – powiedziałam z goryczą i szczerze.
– W pełni się z tobą zgadzam – powiedział Grzegorz. – Mamy jeszcze chwilę czasu. Co ty na to, żeby go racjonalnie wykorzystać…?
Jednak słusznie umyłam tę głowę…
Deszcz zaczął padać zaraz za Paryżem i lał do samego Strassburga. Samochód mogłam prowadzić, przyciskałam sprzęgło całą sztywną stopą, bolało zaledwie odrobinę, a na autostradzie miałam już w ogóle spokój. Wrzucić piątkę i deptać gaz, reszta kończyn niepotrzebna. No owszem, stacja benzynowa, wysiadałam niczym paralityczka, na szczęście jeden raz wystarczyło. Trochę patrzyli na mnie jak na głupią, zimny, deszczowy dzień, a ja boso i w klapkach, takim drobiazgiem jednakże nie zamierzałam się przejmować. Melancholijnie myślałam, że i głowa mnie nie obchodzi, nie dotknę ścierwa, przy pierwszej okazji ubiorę się w perukę, Grzegorz mnie już nie zobaczy…
O drugiej głowie usiłowałam nie myśleć wcale. Czułam ją za plecami, była tam.
Grzegorz poszedł na drugie piętro po samochód, zjechał na dół, włożył bagaże.
– Możliwe, że wolisz to wiedzieć – powiedział ze współczuciem. – Masz w bagażniku to pudło, nikt go nie rąbnął, niestety. Nie śmierdzi.
Zgrzytnęłam zębami i był to zapewne dziwny odgłos jak na pożegnanie z mężczyzną życia. Nie śmierdzi, zawsze to jakaś pociecha. Wyobraziłam sobie dawne czasy, kiedy kontrole celne lubiły oglądać przewożone towary, może zajrzałyby do torby-lodówki i co by też było dalej…? Nastąpiłoby to oczywiście już na naszej granicy, bo te zachodnie lekceważyły kwestię. Ciekawe, kiedy w rezultacie dotarłabym do domu, a, prawda, mam nogę, może trzymaliby mnie w więzie
W ostatniej chwili przeoczyłam zjazd na Korntal i dopiero po dwudziestu kilometrach zdołałam wrócić na pierwotną trasę. Jechałam uważniej, skręciłam gdzie należy, w samym Korntalu oczywiście znów zabłądziłam i ciemno już się zrobiło, kiedy z zaprzyjaźnioną dziewczyną poszłam do baru na reńskie wino, bo nad Renem reńskie wino należy pić obowiązkowo. Samochód ustawiłam nie na parkingu, tylko na ulicy, przed oknem mojego pokoju i stara
Uczciwie mówiąc, sensu to nie miało żadnego. Na jaki plaster mi były dwie głowy, obie jednakowo kłopotliwe? Niechby ukradli tę Helenę, pozbyłabym się zgryzoty, a do glin mogłam pójść i bez niej. Chociaż, z drugiej strony, jeśli próbowali odebrać, po cholerę w ogóle podrzucali? Przez pomyłkę…? Nie, pomyłka wątpliwa, Helena wyraźnie mnie ostrzegała, słownie i korespondencyjnie, a zatem jednak dotyczyło to mnie. A, może jeszcze inaczej, ostrzec mnie chcieli, względnie zastraszyć, ale dowód rzeczowy usunąć? A otóż chała.
Musiałam zapewne dostać nagłego pomieszania zmysłów, bo ni z tego, ni z owego uparłam się, że głowy nie oddam. Będę pilnować, niczym skarbu! Coś to musiało oznaczać, z czymś być związane, jeszcze gdyby całe zwłoki, bodaj w kawałkach, można by zrozumieć, zabójcy chcieli się ich pozbyć, usuwając mną poza granice kraju, ale fragment…?
Przyszło mi na myśl, że może nie tylko mnie uszczęśliwili podarunkiem. Może i
Dziwne, że nie dali sobie rady z moim alarmem, nie umieli chyba trafić na właściwą częstotliwość, widocznie w Paryżu brakuje specjalistów z naszej mafii samochodowej.
Zaraz, a ciekawe, co by było, gdybym w bagażniku znalazła obcą nogę…?
Zastanowiłam się uczciwie. Grzegorz…? Zasadniczy element tego całego wojażu stanowiło spotkanie z Grzegorzem i nie ulega wątpliwości, że nie zamierzałam go spaskudzić. Głowa, tak, z głową miałam kontakt za życia, z nogą z pewnością nie! Oburzona i zdeterminowana, wyrzuciłabym ją gdziekolwiek, do śmietnika, do rowu przy autostradzie, może nawet wmówiłabym w siebie, że niczego takiego nie miałam, znalezisko wymyśliłam sobie z nudów i z rzeczywistością nie ma nic wspólnego. Zapomniałabym o nim na widok Grzegorza. No, nie w Polsce oczywiście, we Francji!
W Polsce z miejsca ruszyłabym do glin z samej ciekawości, co z tego wyniknie.
Fajnie, ale nie znajdowałam się wtedy w Polsce…
Samochód na ulicy zawył przeraźliwie. Rzuciłam się do okna, widać go było doskonale, z niezwykłą przytomnością umysłu ustawiłam go pod latarnią. Wył i błyskał, jakiś facet, chyba młody, odskoczył od niego i uciekł, ale nie mogłam stwierdzić, czy usiłował dostać się do bagażnika, czy też tylko oparł się, przechodząc. Mogłam niby zabrać pudło z głową do siebie, ale na samą myśl, że miałabym spędzić noc w tak niezwykłym towarzystwie, zrobiło mi się trochę niedobrze. Nie, z dwojga złego już chyba lepiej popilnować od góry…
Stojąc w oknie pokoju hotelowego i patrząc na zaparkowany po drugiej stronie ulicy samochód, zastanawiałam się, czego właściwie ci żartownisie spodziewali się po mnie.
Umrę z wrażenia? Narażę się francuskim glinom? Zamkną mnie i będę z głowy…?
Uznałam, że chyba tak. Ugrzęznę we Francji i nie tak zaraz wrócę do kraju. Może zresztą ugrzęznę w Niemczech, wszystko jedno, grunt, że uda się mnie pozbyć na jakiś czas. Z tego wynikało, że w kraju jestem dla kogoś szkodliwa, im później wrócę, tym lepiej. Zawiodłam nadzieje, nie ruszyłam głowy, nie poszłam siedzieć…