Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 18 из 52

Same plotki. A, widziałem go nawet, usunął z gęby te kłaki i chodził ogolony, pierwszy raz wtedy zobaczyłem, jak naprawdę wygląda. Potrzebny ci on do czegoś?

– Do niczego. Ale mnie gryzie i czepia się wściekle, nie mogę się od niego opędzić.

– Jakby ci zależało, mogę się dowiedzieć. Mam wrażenie, że w Stanach zetknął się z Andrzejem. Znałaś przecież Andrzeja…? Jestem z nim w kontakcie.

– Dowiedz się. Niech się od niego uwolnię, bo nie mam czasu na głupstwa.

– Dobrze. Jeśli w ogóle mogę ci jakoś pomóc…

– A tam – wyrwało mi się lekkomyślnie. – Wystarczy, że jesteś, bo już myślałam, że cię nie ma i nigdy nie będzie…

Dopiero kiedy wyszedł, zapanowałam jakoś nad własnym życiem uczuciowym.

Znów mi dobrze zrobił, nie zawiódł, też go nie miałam dla siebie, tak samo jak przed laty, a jednak w jakiś tajemniczy sposób był. Istniał. I to się okazywało najważniejsze…

Po dwudziestu latach przyjechałam na spotkanie z nim, przywożąc w bagażniku odciętą ludzką głowę, do tego złamałam nogę i zniweczyłam szansę na rozwinięcie spotkania, złego słowa mi nie powiedział, przeciwnie, od razu zaczął pomagać. Nie wypominał, że to z pewnością moja wina, mój wygłup, bo wdaję się w idiotyzmy, nie kręcił nosem i nie wybrzydzał. I tak było zawsze. Cokolwiek zrobiłam, nigdy nie czynił mi wyrzutów. Wrąbałam go w dekoracje na Targach Poznańskich, czego wcale nie chciał i nie miał w planach, w noszenie węgla w smokingu i lakierkach, w przełażenie ciemną nocą przez zrujnowane mury w Czersku… Żadnych pretensji, zawsze zachował się tak, jakbym wymyśliła najatrakcyjniejszą rozrywkę świata.

Każdy człowiek potrzebuje aprobaty i akceptacji, nikt nie wytrzyma życia w atmosferze bezusta

Wyobraziłam to sobie, któryś tam raz, na nowo. Wspólny dom, wspólne posiłki…

Nie, to drobiazg. Grzegorz podobno miał trudny charakter, jeśli istotnie, przede mną to ukrył. Dla mnie prezentował wyłącznie szaloną łatwość współżycia.

– Głupia jesteś – powiedział mi kiedyś. – Przecież ty nie stroisz żadnych kretyńskich grymasów, nie jesteś leniwa, nie masz w sobie krzty małpiej złośliwości, nie kłamiesz, walisz prawdę, jesteś, no już trudno, użyję tego słowa, szlachetna, uczciwa i rozumiesz i

W tym miejscu mu wtedy przerwałam, chociaż słuchałam w upojeniu.





– Zwariowałeś? Skąd, na litość boską, wiesz, że umiem gotować?! Od tej cholernej jajecznicy?!

Dałam mu kiedyś, w wielkim pośpiechu, jajecznicę, bo niczego i

– No właśnie – przyświadczył żywo. – Z niczego umiesz przyrządzić doskonałą potrawę. Czego ja się mam czepiać, wszystkie twoje cechy sprawiają mi frajdę i przy tych zaletach twoje wady gówno mnie obchodzą. Upodobania mamy jednakowe…

Fakt, mieliśmy. Obydwoje lubiliśmy wyłącznie wytrawne wino, jarzyny i owoce tylko surowe, nie gotowane, przed zaśnięciem w łóżku poczytać sobie książkę, hotele i pensjonaty wyłącznie pierwszej kategorii, jednakowo nie trawiliśmy namiociku i biwaku nad ruczajem, oraz tłumu i ścisku. Powiedzmy, że dodatkowo ja umiałam rozpalić ognisko jedną zapałką i wyżywić się produktami z lasu, a Grzegorz miał licencję pilota, ale to już były cechy marginesowe. Trochę nam się mijało przy klimacie, ja bowiem uznawałam wyłącznie morze, Grzegorz zaś chętnie dopuszczał także i góry. Za to w kwestii pracy obydwoje potrafiliśmy doskonale zrozumieć słowa ukochanej osoby: „Daj mi spokój i nie zawracaj głowy, ja teraz pracuję”, a kto z normalnych jednostek ludzkich obojętnej płci umie się do tego dostosować? I baba się obrazi, i chłop, będą próbowali przeszkadzać, a co najmniej czekać niecierpliwie, co nie ma siły, wisi w powietrzu. Dać człowiekowi spokój przy pracy to jest wielka sztuka, rzadko komu dostępna. Mieliśmy ją opanowaną.

Tak na marginesie, najgłupsze są chyba żony policjantów. Widziały gały, co brały. Wie w końcu taka, kogo poślubia, a potem ma pretensje i wyczynia awantury, że mąż nie przychodzi punktualnie na obiad, a bywa, że i na kolację nie wraca. Co jej się wydawało? Że od dnia jej ślubu zaniknie przestępczość…?

Co właściwie miałoby nas poróżnić? Pieniądze? Nonsens, zarabialiśmy je obydwoje ulubioną pracą, od lat byłam samowystarczalna, nie dość na tym, utrzymywałam dom, Grzegorz również. Jakieś głupie fanaberie? Wystarczy odrobina rozumu, żeby je opanować, wystarczy odrobina tolerancji… Może i

Jedno tylko właściwie zostało. Podwiązki… Westchnęłam sobie na to przypomnienie. W bardzo, ale to bardzo młodych latach byłam głęboko przekonana, że podwiązki stanowią najwstrętniejszą część stroju. Jest to wprost obrzydliwość, niezgrabna i kompromitująca. Możliwe, iż pewien wpływ na moje poglądy miały zapinki, które ciągle się psuły i zastępowało się je to drobnym bilonem, to guzikiem, drobny bilon diabli wzięli, pięć groszy przeistoczyło się w okaz numizmatyczny, guziki najlepsze były niciane, ale musiały pochodzić ze spadku po przodkach, bo w czasach współczesnych przestały istnieć. Ostatecznie jakiś rezultat dawała jeszcze gumka do ołówka. No, jeśli coś takiego miało wkraczać w seks…

Wyobrażając sobie własną erotyczną przyszłość, z wielkim zakłopotaniem zastanawiałam się, jak też można unikać prezentacji tak krępującego szczegółu, należy się wszak rozebrać…? Zakochany młodzieniec, ogłuszony widokiem może całkowicie ochłonąć w uczuciach, zgoła wstręt go ogarnie, co z takim fantem zrobić? Wyjście widziałam tylko jedno, mianowicie wdawać się w miłość wyłącznie w okresie letnim, kiedy człowiek chodzi boso i podwiązki razem z pończochami ma z głowy. I do tego ten pasek idiotyczny, okropność…

No, można ostatecznie pozbyć się odzieży gdzieś na uboczu i wrócić do męża, ewentualnie gacha, wszystko jedno, w stanie już niejako gotowym. Balzak to nawet mocno zalecał. W obliczu panującej wówczas ciasnoty mieszkaniowej zadanie było prawie niewykonalne i kłopot miałam z tym straszliwy przez całe lata, tak długo, że w końcu teoria przeszła w fazę praktyki. Umęczyłam się przeraźliwie i dopiero od Grzegorza dowiedziałam się, że jestem w błędzie. Wbrew moim ustabilizowanym przekonaniom, dla mężczyzny podwiązki mogą stanowić element nawet podniecający, budzić zachwyt oraz pożądanie, cholerny pasek do nich bywa zaś niekiedy wręcz dziełem sztuki. Stąd kabaretowe kwiatki, kokardki i sztuczne brylanty. I czerń, żeby kontrastowała.

A pasek w ogóle powinien być raczej gorsecikiem, możliwie skąpym. Zdumiona i nieufna, z wielkim wysiłkiem zdołałam ukryć własne poglądy i opinie, przy okazji stwierdziwszy, iż owe dzieła artystyczne są upiornie drogie. Grzegorz poniekąd czynem udowodnił, że nie łże, przyjęłam zatem fakt do wiadomości, a w wątpliwościach tonęłam już tylko połowicznie. O kontrowersyjny szczegół garderoby, mimo wszystko, nie dbałam przesadnie i burdelowe eksponaty nie miały do mnie dostępu.

A kto wie, może różne zdania w kwestii stroju stworzyłyby między nami jakieś niesnaski…?

Później w ogóle problem upadł, bo z jednej strony straciłam Grzegorza, a z drugiej weszły w użycie rajstopy, sprawiając mi wielką ulgę. Pończoch używałam tylko w chwilach wściekłego upału, kiedy z jakichś przyczyn musiałam być elegancka. Rajstopy grzały w tyłek i ciężko w nich było wytrzymać. Przez ostatnie dziesięć lat zaś całe to świństwo w ogóle wyleciało mi z pamięci.