Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 61 из 62

Krystyna rozmawiała z narzeczonym o świeżym kurczaku, którego należało kupić dla babci. Kurczak musiał być koniecznie świeży i bardzo tłusty, co wydawało się nieosiągalne, bo tłuste bywały tylko mrożone pulardy, a babcia kategorycznie wykluczała mrożony drób. Tereska nie mogła się zorientować, czyja to babcia, czy jej, czy jego, w każdym razie traktowanie babci jako własności niejako wspólnej pozwalało jej zgłębić stopień ich zażyłości. Najwyraźniej w świecie ich wzajemne uczucia znalazły już sobie miejsce w codzie

Na placu Unii zdecydowała, że dalej pojedzie autobusem. Miała nadzieję, że zostawią ją na przystanku, a sami pójdą sobie do domu na Rakowiecką, ale narzeczony Krystyny był dżentelmenem. Pozostawienie Tereski samej na ulicy uznał za niedopuszczalne, w sposób, który sprawił, że Tereskę zaczęło coś dławić w gardle. Nie miała najmniejszej ochoty w tym stanie ducha wracać do domu.

Wszystko przez tę kretynkę – pomyślała z rozgoryczeniem, nie precyzując, co właściwie przez tę kretynkę. Gdyby była przyszła na basen, nie byłoby tego wszystkiego…

Miało to znaczyć mniej więcej, że obecność Okrętki stanowiłaby dla niej podporę duchową, która nie pozwoliłaby jej popaść w taki stan dziwacznego przygnębienia i rozdrażnienia. Teraz musiała sama sobie jakoś dać z tym radę.

Narzeczony Krystyny był szalenie miły i dziko uparty. Nie zważając na protesty i tłumaczenia, doczekał nadejścia autobusu, wepchnął Tereskę do środka i z radosnym, życzliwym uśmiechem pomachał jej ręką. Krystyna, pławiąc się w swoim szczęściu, traktowała jego ekscesy obojętnie.

Tereska przejechała jeden przystanek, wysiadła przy Rakowieckiej, przeszła na drugą stronę ulicy i wsiadła do autobusu w przeciwnym kierunku. Nareszcie mogła przestać pilnować wyrazu twarzy.

Krystyna, babcia, kurczak, narzeczony… Ta czuła troska, ta wspólnota, to porozumienie na bazie tkliwych uczuć… Oni są razem, we dwoje, mają to jakieś wspólne życie, a ona co? A ona była, jest i pozostanie samotna, nikt jej nie powie dobrego słowa, nikogo nie obchodzą jej potrzeby, kłopoty, zmartwienia, mogłaby musieć kupić kurczaka, bażanta, świeżego strusia… dla babci, pies z kulawą nogą się tym nie zainteresuje! Co jej z tego wszystkiego, z tej piątki z historii, którą wreszcie z honorem definitywnie dostała, z tej karty pływackiej, którą może już teraz w każdej chwili załatwić, z tego aparatu fotograficznego, którym nikt jej nie będzie robił zdjęć, z tego magnetofonu, przy którym nie ma z kim tańczyć, z tych paru półgłówków, którzy ją podrywają w celach wyłącznie rozrywkowych… Co jej z tego? W gruncie rzeczy nikomu na niej nie zależy, nikt jej nie kocha, Boguś ją puścił w trąbę, nawet Okrętka… Nawet Okrętka, jedyna prawdziwa przyjaciółka, ma jej dosyć, protestuje przeciwko niej… Nikt nie wie, w jakim stopniu jest samotna i nieszczęśliwa i jak okropnie chciałaby mieć kogoś, kto by ją kochał i kogo ona mogłaby kochać, i nikogo absolutnie to nie obchodzi…

Łzy, których zrobiło się w końcu stanowczo za dużo, nie pomieściły się w oczach. Tereska pociągnęła nosem raz i drugi, otworzyła torebkę i przeszukała jej wnętrze.

Cholera – pomyślała, nieszczęśliwa i wściekła. – Oczywiście, żadnej chusteczki!

Ktoś usiadł na miejscu obok niej. Tereska odwróciła twarz do okna, pociągnęła nosem energiczniej i usiłowała dyskretnie wytrzeć go rękawem. Nie dało to pożądanego rezultatu. Łzy płynęły uporczywie.

Niech się już przestanę roztkliwiać, bo wszyscy ludzie zauważą – pomyślała ze złością. – Diabli nadali z tą chusteczką, usmarkałam się…

Znowu otworzyła torebkę, udając, że usilnie poszukuje w niej chusteczki do nosa, i starając się ukryć twarz.

– Proszę – powiedział nagle spokojnie ten ktoś obok.

Tereska zaniechała gmerania w torebce i z ukosa spojrzała w bok, usiłując nie odwracać głowy. Ujrzała białą, złożoną chusteczkę, którą podawała jej męska ręka. Podniosła wzrok wyżej i ujrzała młodego człowieka o najpiękniejszych oczach świata, tego od buraczków i od nachalnej dziwy. Coś w niej jęknęło z rozpaczą.

Młody człowiek, który poznał ją już wcześniej, zobaczył teraz pełne łez oczy i, nie wiadomo dlaczego, przypomniało mu się zamglone deszczem jezioro i rysująca się blado na brzegu ściana lasu. Nagle gwałtownie zapragnął, żeby nad tym jeziorem zaświeciło słońce.

– Proszę – powtórzył stanowczo.

Tereska zawahała się, przyjęła chusteczkę i wytarła nos.

– Dziękuję bardzo – powiedziała żałośnie. – Akurat zapomniałam chusteczki…

Zamilkła, z zakłopotaniem zastanawiając się, co właściwie ma teraz zrobić z tą chusteczką. Oddać mu użytą czy zabrać do uprania i oddać potem, ale jak? Zażądać adresu?





Równocześnie przyszło jej na myśl, że mało, że jest samotna i nieszczęśliwa, to jeszcze przez to robi z siebie publicznie widowisko i przysparza sobie dodatkowych problemów. Równocześnie poczuła się głęboko wzruszona troską młodego człowieka, obcego przecież… Równocześnie pomyślała, że to tym gorzej, teraz jest troskliwy, a za parę minut już go nie będzie i w ogóle nikogo nie będzie…

– Nie mam przy sobie więcej niż trzy chusteczki – powiedział młody człowiek. – Niech pani to uprzejmie weźmie pod uwagę. Dlaczego pani tak płacze?

– Bo pan jest dobry – odparła Tereska bez namysłu i rozszlochała się ostatecznie.

Młody człowiek z westchnieniem oparł ramię o poręcz siedzenia przed nimi, osłaniając ją nieco przed wzrokiem pozostałych pasażerów, i wyjął następną chustkę. Tereska wycierała nos i oczy bez opamiętania.

– Zasmarkam panu wszystko! – wyszlochała z rozpaczą.

– Wszystkiego nie, tylko chustki. Jeżeli to pani pomoże, mogę się zrobić zły. Ale to nieprawda, zaczęła pani już wcześniej. Główny strumień udało się opanować. Płynął obficie, ale krótko. Tereska odjęła chustkę od oczu i znów wytarła nos. Sama sobie wydała się bezkonkurencyjną idiotką.

– Uczciwie mówiąc, z głupoty – wyznała. – Doszłam właśnie do wniosku, że jestem okropnie nieszczęśliwa. Racjonalnych powodów brak.

Pociągnęła nosem, spojrzała na młodego człowieka nieco przytomniej i nagle roześmiała się przez łzy.

Nad jeziorem zaświeciło słońce.

– No to chwała Bogu – powiedział młody człowiek. – Czy można wiedzieć, dokąd pani jedzie?

– Nie mam pojęcia. Zdaje się, że chciałam jechać na plac Zamkowy i popłakać trochę nad Trasą WZ. To mi dobrze robi.

– Trasa WZ nie jest aż tak zła, żeby nad nią płakać. Czy ma pani coś przeciwko temu, żebym pani towarzyszył, aż się pani polepszy?

– Nie mam nic, przeciwnie. Pan mi też dobrze robi.

Powiedziawszy to Tereska uświadomiła sobie nagle, że to prawda. Młody człowiek miał w sobie coś uspokajającego, coś przywracającego równowagę, coś, co pozwalało myślom i uczuciom zająć właściwe miejsce.

Podstawową przyczynę tego sposobu oddziaływania wyczuła w mgnieniu oka. W jego zachowaniu nie było nic z elementów podrywania, jeśli okazywał życzliwość, to dlatego, że rzeczywiście czuł tę życzliwość i tak samo okazywałby ją jej, jak i łysemu staruszkowi albo owej babci Krystyny.

– Wszystko przez tego idiotycznego, świeżego kurczaka – powiedziała, stojąc przy balustradzie nad Trasą WZ. – Roztkliwiłam się okropnie, bo przyszło mi do głowy, że kurczaka dla mojej babci musiałabym szukać sama. Ewentualnie z moim bratem, ale to nie to samo. A najśmieszniejsze jest to, że ten jej narzeczony wcale mi się nie podoba i wprawdzie jest sympatyczny, ale mnie denerwuje. Chociaż z drugiej strony muszę przyznać, że odbija pozytywnie od tej całej zgrai, nie wiem, może dlatego, że starszy? Ma dwadzieścia lat…

Zanim się zdążyła obejrzeć, zwierzyła młodemu człowiekowi swoje poglądy na i