Страница 55 из 62
– Hamuj! – krzyknęła przestraszona Tereska. – Skręćmy jakoś!!!
Odepchnęła się z nadzieją, że przy równoczesnym hamowaniu Okrętki stół wróci na prawą stronę szosy. Od Warszawy nadjeżdżał samochód, cały czas mrugający światłami. Okrętka zdecydowała się w tym samym momencie zjechać na lewą stronę i również odepchnęła się nogą, nieco jednak później niż Tereska. Sanie wykonały imponujący ślizg najpierw w prawo, a potem w lewo i znów znalazły się na środku, jadąc z tą samą szybkością. Samochód za nimi wykonał jakiś dziwny pląs na jezdni. Tereska i Okrętka konsekwentnie usiłowały realizować swoje zamierzenia, z całej siły trzymając się żelaznej poręczy. Były już na zakręcie.
– Ty hamuj!!! – krzyknęła dziko Okrętka.
– O rany boskie!!! – jęknęła Tereska.
Tuż przed nimi, z prawej strony, wyjechał nagle drugi samochód. Wszystko nastąpiło równocześnie. Tereska kopnęła obcasem, Okrętka popchnęła, sanie pośliznęły się do przodu i wykonały majestatyczny obrót na prawym skraju zakrętu. Wyjeżdżający samochód, któremu nagle pojawiła się przed nosem dziwna machina, gwałtownie przyhamował i wykonał pół obrotu w stronę przeciwną. Samochód nadjeżdżający z Warszawy również przyhamował i również wykonał pół obrotu, po czym oba pojazdy z brzękiem i chrzęstem zetknęły się bagażnikami i znieruchomiały.
Tereska i Okrętka wpadły w zaspę i również znieruchomiały, nie tylko pod wrażeniem katastrofy, ale także dla i
– Niech mnie gęś kopnie! – wyszeptała ze zdumieniem Tereska, wpatrzona w numer.
– Tobie też się w oczach dwoi? – zdziwiła się Okrętka.
Tereska gwałtownie ocknęła się z osłupienia.
– Jezu Mario, w nogi! Wysiadają!
Wyszarpnięty z zaspy stół dał się rozpędzić w mgnieniu oka. Znieruchomienie nie trwało dłużej niż dziesięć sekund. Panika dodała sił i zanim z obu samochodów powyskakiwali kierowcy, Tereska i Okrętka już znajdowały się w odległości kilkunastu metrów, osłonięte mrokiem. Nie zauważyły nawet, że obaj kierowcy byli dziwnie do siebie podobni strojem.
Dopiero po kilkudziesięciu metrach odważyły się obejrzeć.
– Nie gonią nas – wyszczekała Okrętka z niejakim zdziwieniem.
– Na piechotę? Będą nas ganiać samochodem, jak się tylko od siebie odczepią! Gazu!
Tajemnica opóźnienia pościgu była prosta. Oba samochody zaczepiły się tylnymi zderzakami w tak przemyślny sposób, że uwolnienie ich od siebie bez urywania zderzaka wymagało zarówno czasu, jak i wysiłku. Aczkolwiek obaj kierowcy śpieszyli się ze wszystkich sił, to jednak do chwili uzyskania wolności upłynęło kilka minut Od strony miasta nadjechał szary Volkswagen.
– Pryskaj! – szepnął nerwowo jeden kierowca do drugiego. – Prędzej!
Wsiedli w pośpiechu jak na pożar i ten, który uprzednio nadjechał z Warszawy, skręcił na drogę w prawo, ten zaś, który tuż przed saniami wyjechał z owej drogi, podążył w stronę Wilanowa. Kierowca Volkswagena, okropnie zdenerwowany kraksą, która zakorkowała go na chwilę na rogu Chełmskiej i Belwederskiej, ujrzał z daleka jakieś kłębowisko, zbliżył się, oświetlił reflektorami numer ruszającego do Wilanowa Fiata i odetchnął z ulgą.
– Czy my musimy przejeżdżać obok tego nawiedzonego domu? – spytała Okrętka, zdenerwowana przeżyciem na zakręcie śmierci. – Mam zupełnie dosyć rozrywek, jak na dziś.
– Możemy jechać dookoła, po kartoflisku, ze dwa kilometry więcej. Masz ochotę?
– Już sama nie wiem, co gorsze. Zdaje się, że do końca życia znienawidzę podróże do Wilanowa. A w ogóle co to było? Dlaczego on był jednakowy, ten numer? Dlaczego nas nie gonili?
– Widocznie… – zaczęła Tereska i nagle urwała, oglądając się. – Właśnie gonią! To oni! Schowajmy się!
– Tam! Prędzej!
– Ostrożnie! Połamie nam nogi!
Nie bacząc na nic, Okrętka zeskoczyła ze stołu, pchając go w ciemne miejsce, za jakąś kupę desek. Szosę na skrzyżowaniu oświetlała latarnia. Obie z bijącym sercem przykucnęły za ową kupą desek, zasłonięte mizernym krzaczkiem. W blasku latarni ujrzały Fiata, przejeżdżającego bez pośpiechu i skręcającego w prawo, w kierunku na Powsin.
– No! – powiedziała Tereska z ulgą, podnosząc się. – Nie zobaczyli nas…
– Cicho! – syknęła Okrętka i szarpnęła ją ku dołowi. – Jedzie ten drugi!
– Dlaczego cicho? Przecież nie słyszą nas, bo warczą!
Szosą przejechał szary Volkswagen i podążył za Fiatem. Tereska i Okrętka odczekały jeszcze długą chwilę.
– No gdzie on jest, ten drugi? Wyparował?
– Pojechał gdzie indziej. Już chyba spokój, nie? Nie przesiedzimy tu przecież reszty życia!
– Oni mogą zawrócić. Możliwe, że nas szukają.
– Tym bardziej jedźmy prędzej. Zaraz skręcimy i już nas nie znajdą. Pojechali do Powsina.
Dom obłąkanego osobnika, obok którego musiały przejechać, stał cichy i ciemny. Okrętkę napełniło to nadzieją, że gospodarza szaleńca nie ma, i wstąpiło w nią trochę ducha. Kiedy dotarły do celu, energicznie przystąpiła do ładowania drzewa na blat. Dwa potężne, wykarczowane pnie i nieco pomniejszych, kawałki grubych gałęzi, dębowe bierwiona i fragmenty czegoś w rodzaju podkładów kolejowych obciążyły sanie tak, że ledwo można je było ruszyć z miejsca.
– No tak, oczywiście! – sapnęła Okrętka z furią. – W dół zjeżdżamy pusto, a z tym całym nabojem musimy pchać się pod górę. Gdzie sens, gdzie logika! Czy ja jestem koń?!
– Nie, już prędzej oślica! – odstęknęła Tereska. – Nie narzekaj, wyrobimy sobie kondycję. Ciągnijże, ochwaciłaś się już, czy co?! Na szosie będzie łatwiej!
– Tamte drzewka były, lżejsze…
W pobliżu domu gości
– Gorąco mi jak piorun. Słuchaj, oni nas teraz muszą zabić.
Wachlująca się czapką Okrętka zamarła z otwartymi ustami, wpatrując się w nią wzrokiem pełnym zaskoczenia i oburzenia.
– Z tymi jednakowymi numerami to musi być jakiś straszliwy kant, o którym nikt nie wie – ciągnęła złowieszczo Tereska. – Tylko my. Oni wiedzą, że myśmy widziały. Absolutnie nie mogą nas zostawić przy życiu, mowy nie ma! Ty byś zostawiła?
– Stanowczo tak! – odparła gniewnie Okrętka. – Dosyć mam już tych morderstw i zbrodni! Mogą myśleć, że nikomu o tym nie powiemy. Mogłyśmy nie zauważyć.
Tereska wzruszyła ramionami i energicznie popukała się palcem w czoło.
– Masz źle w głowie i głupie złudzenia. Oni nie mogą ryzykować. Pomordują nas przy pierwszej okazji i będą mieli słuszność, bo my też powiemy o tym milicji przy pierwszej okazji. Pytanie, kto zdąży wcześniej…
– Zwariowałaś chyba, żeby mi o tym mówić teraz! – zdenerwowała się Okrętka. – I w ogóle też sobie miejsce znalazłaś na odpoczynek! Akurat tutaj!
– Bo musimy być szczególnie ostrożne. Zauważyłaś, że jechali powoli? Szukali nas. I będą szukać, aż znajdą.
W głosie Tereski zadźwięczały jakieś proroczo ponure tony i Okrętka poczuła, jak jej się włosy jeżą na głowie, a zimny dreszcz przelatuje po plecach. Straceńcza odwaga Tereski przeraziła ją dodatkowo, wydało jej się bowiem, że miast unikać niebezpieczeństw, Tereska będzie się na nie narażać. Opanowała z trudem paniczną chęć porzucenia przyjaciółki wraz z sągiem drzewa i natychmiastowej ucieczki.
– Na litość boską, jedźmy! – jęknęła półprzytomnie. – Nie, zobaczmy, czy ich tam nie ma! Zakradnijmy się! Wracajmy! Nie, już nie wiem co…
– Zobaczyć trzeba, oczywiście. Podjedziemy kawałek dalej i sprawdzimy.
Dopchnęły sanie bliżej podejrzanego domostwa i znów się zatrzymały. Dookoła nadal było ciemno i cicho.
– W razie jakby co, to tu się nawet nie ma gdzie schować – szepnęła Okrętka drżącym głosem. – Same ogrodzenia…
W ciszy dobiegł ich nagle warkot samochodu i przed nimi, dziwnie blisko, błysnęły światła reflektorów. Jechały w ich kierunku.
– Chryste Panie… – jęknęła Okrętka ochrypłym, zdławionym szeptem.