Страница 28 из 62
– Płać sam – powiedziała Tereska, zdezorientowana nieco jego dorosłością i samodzielnością i przejęta wagą problemu.
– Coś ty? – zdziwił się Boguś. – A starzy od czego?
– Nie wiem. Chyba nie można od nich za wiele wymagać?
– Im więcej się wymaga, tym więcej się dostaje. Muszą przecież ustawić ukochanego jedynaka, co ty sobie wyobrażasz? Mają obowiązki i dobrze o tym wiedzą. Kłopot w tym, że ojciec płaci dla mnie za spółdzielnię mieszkaniową i może kręcić nosem, że nie będzie płacił za dwa lokale.
– Może kręcić – zgodziła się Tereska. – W rezultacie będziesz musiał poczekać na spółdzielcze.
– Pięć lat? Mowy nie ma! Lubię swobodę.
Przed Tereska zamigotała mglista wizja jakiegoś małego, uroczego mieszkanka, w którym Boguś byłby panem domu i w którym mogłaby mu złożyć wizytę, i serce zabiło jej przeczuciem niepewnego szczęścia. Nie ośmieliła się napomknąć o tym ani jednym słowem. Boguś był zajęty sobą i swoimi sprawami i mówił do niej tak, jakby mówił do siebie. Jakby ona sama kompletnie się nie liczyła i była tylko przypadkowym słuchaczem. Gdybyż mogła czymś zabłysnąć, zrobić na nim wrażenie! Nic interesującego nie przychodziło jej na myśl, w głowie czuła pustkę, a z przepełniającym ją szczęściem mieszało się okropne zdenerwowanie. Z pewnym wysiłkiem powstrzymywała poszczekiwanie zębami.
– Czy tobie przypadkiem nie zimno? – zainteresował się Boguś, który mówiąc cały czas o sobie i mając tak wdzięcznego słuchacza zaczynał dochodzić do wniosku, że Tereska jest znacznie bardziej inteligentna i sympatyczna, niż mu się wydawało.
– Och, nie – odparła nerwowo Tereska. – To znaczy tak. Trochę.
Opiekuńczym gestem Boguś zdjął marynarkę i zarzucił jej na ramiona. Tereska nie protestowała. Ten gest, ta czułość, ta męska opieka… Nie protestowałaby nawet, gdyby wokół panował tropikalny upał. Błogość w niej aż jęknęła. Wysiedli z autobusu i szli w kierunku domu z wolna i w milczeniu, każde zajęte swoimi myślami.
– W ostateczności serce – powiedziała znienacka Tereska. – Ewentualnie mózg.
Płuca i żołądek są obrzydliwe, a już dwunastnicę wykluczam kategorycznie. Boguś aż się zatrzymał.
– Co takiego? – spytał z niebotycznym zdumieniem. – Co ty mówisz?
Tereska ocknęła się z zadumy. W ciągu ostatnich trzech minut myśl jej przebyła imponującą drogę. Panująca wokół pustka, ciemności i dość późna godzina sprawiły, że przypomniała jej się sprawa napadu i obrony, łączącej obrońcę z ofiarą. Pomyślała, że bandyci mogliby ją bez trudu zamordować, gdyby wracała sama. Przypomniała sobie, że Boguś wybiera się na medycynę, oczyma duszy ujrzała swoje zwłoki na stole w prosektorium, ujrzała skalpel w jego ręku, i myśl, że właśnie on mógłby skamienieć z rozpaczy nad jej zamarłym na wieki sercem, sprawiła jej coś w rodzaju masochistycznej satysfakcji. Nad sercem tak, ale nie nad resztą…
Boguś patrzył na nią pytająco, z lekka stropiony.
– O mój Boże – powiedziała z zakłopotaniem. – Wyobraziłam sobie, że robisz sekcję moich zwłok. Tych bandytów milicja jeszcze nie złapała i ciągle istnieje szansa, że mnie utłuką.
– Muszą z tym trochę poczekać – powiedział Boguś i ruszył znów przed siebie. – Masz szalenie oryginalne skojarzenia. Teraz jeszcze byłoby za wcześnie; zanim zacznę robić sekcje, upłynie trochę czasu. Mogłabyś się zaśmierdnąć. Niech się wstrzymają ze dwa lata.
– Można mnie trzymać w formalinie – mruknęła Tereska, – Czy ty trenowałeś dżudo?
– Nie wiem dokładnie, jak długo można trzymać zwłoki w formalinie. Spodziewasz się napadu?
W tonie Bogusia obok zdumienia zadźwięczała odrobina niepokoju. Tereska nie zwróciła na to uwagi. Wśród galopujących przed oczyma jej duszy obrazów pojawiła się piękna scena napadu. Atak trzech zamaskowanych bandziorów z nożami w zębach, rzucających się na nią i Bogusia, występującego w jej obronie. Potem, rozpędziwszy bandziorów, na rękach doniósłby jej omdlałe ciało aż do furtki… Bandziorów jest co najmniej trzech, Boguś jeden, noża nie ma, a w każdym razie nie trzyma go w zębach, powinien zatem znać jakieś skuteczne metody walki…
W ostatniej chwili ugryzła się w język, żeby nie zrelacjonować mu swych nadziei.
– Nigdy nie wiadomo – powiedziała z westchnieniem. – Szkoda, że nie nosisz przy boku szpady. Ale zdawało mi się, że kiedyś mówiłeś, że trenujesz dżudo czy coś w tym rodzaju…
– Ach i to dlatego wybrałaś sobie mnie na wieczorny powrót z kina? – przerwał Boguś ironicznie. – Brakuje ci obstawy?
– Nie każdego ma się ochotę widzieć w roli własnego obrońcy – odparła Tereska z godnością i mile zaskoczony Boguś pomyślał, że jednak ona chyba ma w sobie coś… Nie miał wprawdzie najmniejszej ochoty występować w roli pogromcy chuliganów, docenił jednak subtelność i poziom komplementu. Tylko dlatego prawie bez namysłu przyjął zaproszenie Tereski na jej imieniny. – Nie wiem, co prawda, czy piętnastego października będę w Warszawie, ale jeśli będę, nie omieszkam, skorzystać – obiecał.
– Ja nie jestem pewna, czy w ogóle będę jeszcze żyła – powiedziała melancholijnie Tereska, zatrzymując się przed furtką. – Poza tym nie musisz chyba czekać z wizytą aż do piętnastego?
– Na razie wyjeżdżam. Do Krakowa, a potem do Wrocławia. Nie jestem pewien, kiedy pokażę się w Warszawie.
– Może wstąpisz na chwilę?
Bogusiowi nie chciało się już wstępować. Miał ochotę porozmyślać sobie spokojnie o dziewczynie z „Orbisu”, którą powinien spotkać dopiero jutro w pociągu. Napomknął coś o przygotowaniach do podróży, przyjrzał się ciekawie oświetlonej lampą znad drzwi Teresce, wydała mu się ładniejsza niż zwykle, jej zielone oczy lśniły w mroku, pomyślał, że jednak nie musi usuwać z pamięci tych letnich, romantycznych spotkań, smarkata bo smarkata, ale jest na zupełnie niezłym poziomie, objął ją lekko i pocałował. Tereska zamarła ze wzruszenia. W głowie mignęła jej jeszcze myśl, że są widoczni z okien domu, po czym wszelkie myśli zniknęły i pozostało tylko dławiące szczęście.
– Do zobaczenia, moja miła – powiedział Boguś i odszedł.
Długą chwilę Tereska stała przed furtką, a potem długą chwilę stała przed drzwiami, usiłując odzyskać normalny wyraz twarzy, niejasno podejrzewając, że wyśnione, wymarzone przeżycie musi być gdzieś na niej, na wierzchu, widoczne. Siły jej z wolna wracały i umysł zaczynał działać.
Zdaje się, że mam głupio rozanielony wyraz twarzy. Wszyscy zobaczą… – pomyślała z troską i uczyniła kilka grymasów, kontrastujących ze stanem jej ducha. Dzięki czemu zgromadzona w jadalni rodzina ujrzała córkę domu wkraczającą ze zmarszczonymi brwiami, wyszczerzonymi zębami i patrzącą dziko spode łba.
Dość długo trwało, nim Teresce udało się wreszcie wszystkich przekonać, że nikt jej nie napadł ani też ona nie napadła nikogo, że film jej się bardzo podobał i nie wyrzucono jej z kina w środku seansu, że nie jadła ani nie piła nic szkodliwego, nikogo nie zamierzała przestraszyć i w ogóle nic się nie stało, a to coś, co dało się dostrzec na jej obliczu, to było tylko tak sobie.
Dopiero kiedy po kolacji szła po schodach na górę, pani Marta przypomniała sobie, co miała jej do powiedzenia.
– Aha, czekaj! Milicja znów się o ciebie pytała. Mieli jakiś pilny interes.
Tereska zatrzymała się w połowie schodów.
– I co?
– Nic. Zmartwili się, że cię nie ma, i zdaje się, że pojechali do Okrętki.
Tereska kiwnęła głową i ruszyła dalej po schodach, dość obojętnie myśląc, że w takim razie jutro od Okrętki wszystkiego się dowie.
Kilka godzin wcześniej Okrętka zastanawiała się, jak ma właściwie uczcić ten przepiękny, wielki dzień. Pierwszy dzień spokoju po zakończeniu koszmarnej akcji zbierania drzewek. Nie musi już włóczyć za sobą przeklętego stołu na kółkach, nie musi spotykać się z Tereską i błąkać po obcych wariatach, nie musi już żebrać, prosić i przekonywać. Ma spokój. Wreszcie ma święty spokój i tak prędko sobie tego spokoju odebrać nie pozwoli. Powi