Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 43 из 62

– Z całej siły opanowuję nachalność i natręctwo – wyjaśniłam jej życzliwie. – Cechy wrodzone genetycznie, które mnie samej tak dokopały, że nie rób drugiemu, co tobie niemiło. Ponadto z moich osobistych doświadczeń wynika, że taki jakiś, spotkany znienacka, na mój widok zrywa się i wybiega, co jest poniekąd jednoznaczne. Nie zauważyłam u Ostrowskiego skło

Magda, siedząca dotychczas w fotelu z głową na oparciu, z nogami wyciągniętymi na środek salonu, wyprostowała się nagle i usiadła normalnie, prezentując jakby powrót do życia.

– No i proszę, potrafisz jednak człowieka ustawić do pionu! Spostrzeżenie pocieszające, bez względu na wzgląd. Ale może wpływ na to miał trup Zamorskiego?

Może i trup, Ostrowski to dzie

Przez chwilę rozważałyśmy kwestię, nie, trup nie miał tu nic do gadania, nazwisko Zamorskiego Magda wyjawiła dopiero znacznie później, pominęła je w pierwszej chwili, zaczęła od calvadosu. Zatem nie trup.

– Dopuszczam osłupienie – zgodziłam się łaskawie. – Chociaż w twojej wizycie u mnie nie ma znowu niczego takiego niezwykłego, nie było chyba mowy, że przeniosłaś się ostatnio do Afryki Południowej albo, co…?

– Nie, ale wyleciałam z dwójki…

– No to, co? Bywają u mnie wyłącznie pracownicy telewizji publicznej? Mnie się wydawało, że wręcz przeciwnie!

– Dobrze, nie będę się upierać. Myślisz, że… Ale… O Boże, jadę obok tematu, to jak te koleiny na szosie, nie, chyba powiem wprost. Na razie kłamię okropnie, a właśnie chciałam przyjść i pogadać z tobą od serca, bo jednak mną szarpnęło. Dawno go nie widziałam…

Taksówki w tym mieście istnieją, zastanowiłam się, co będzie najwłaściwsze. Szybko doszłam do wniosku, że produkt powinien stać przed nosem i nie wymagać uciążliwych zabiegów w postaci ustawicznego sięgania do lodówki albo gmerania w lodzie. Czerwone wino i koniak, proszę bardzo, niech sobie stoi jedno i drugie… nie, bez żartów, czerwone wino po krewetkach nie idzie, zatem koniak…

Magda zapewne również pomyślała o taksówkach, bo nie zaprotestowała ani słowem.

– Właściwie, powiem ci szczerze, już się prawie zdecydowałam na mojego desperado, romans z doskoku, niech będzie, widać było, że on by tak wolał, a ja… no, wiesz, jestem otwarta na propozycje, do diabła z żoną, ostatecznie mam, co robić. I akurat wtedy pojawił się Adam. I odbiło mi.

Westchnęła, skorzystała z koniaku, popatrzyła na zielsko, w polu widzenia ukazał się kot i popatrzył na nią, co najwidoczniej wspomogło ją na duchu.

– Myśmy się kochali – rzekła szorstko. – Okazuje się, że z mojej strony nie należy to do bezpowrotnie minionej przeszłości…

– Z jego też… – wyrwało mi się bardzo cichutko, ale Magda dosłyszała.

– Może. Ale stopień natężenia jest i

– Była… – wtrąciłam znów, jeszcze ciszej.

– Co była?

– Była żona…

– Bzdura. Kit i legenda. Też mi pieprzył takie androny, ale rozwód jakoś nie wchodził w rachubę, bo dziecko, bo śmo, bo owo, dziecko obecnie już maturę zdało, zawracanie dupy, boczną ulicę sobie znalazł, no więc nie chciałam, to ja zerwałam i powiem ci prawdę, teraz chyba żałuję. Nie jestem pewna, coś mi się tam w środku telepie, właściwie chciałam albo się wywnętrzyć, albo z tobą naradzić. Albo jedno i drugie.

Zastanowiłam się, czy Ostrowski po rozwodzie nie poderwał sobie czegoś nowego, ale moja dusza uważała, że nie.

– On się rozwiódł – powiedziałam odważnie. Magda wzruszyła ramionami.

– Teoretycznie. W prawdziwy rozwód nie wierzę.

– To uwierz. Rozwiódł się praktycznie. Prawnie. Odczepiła się wreszcie całkowicie od zielska i od kota, które uparcie ciągnęły jej wzrok, i popatrzyła na mnie.

– Skąd wiesz?

– Widziałam…



Nagle zyskałam całkowitą pewność.

– Rany boskie, dopiero teraz rozumiem! Ślepa komenda bezmyślna, mogłam to zgadnąć od razu, przecież on specjalnie gmerał w aktówce, żeby ten rozwodowy papier zgubić pod moim stołem! Podobizna Jaworczyka, rzeczywiście, akurat mi była potrzebna jak dziura w moście, spać bym bez tej mordy nie mogła! Wszystko przez pomór na pasożyty, ogłupiło mnie…

– Joa

– O rozwodzie Ostrowskiego. Dyplomatycznie zgubił, miał nadzieję, że ci powiem…

– W nic nie uwierzę! Piętnaście razy przysięgał, że już się rozwodzi i gówno! Jak pies z kotem żyli, fakt, ale ona się nie zgadzała, szantażowała dzieckiem, a on ulegał, taki szlachetny, aż się rzygać chciało! Zgniewało mnie w końcu… Zaraz, co ty mówisz? Że co on zgubił dyplomatycznie…?

– Wyrok… nie, uprawomocnienie wyroku rozwodowego.

– Prawdziwe? Niesfałszowane?

– Z sądu. Z pieczęciami. Cholernie dużo do fałszowania. Nie spojrzałam na datę, ale nawet, jeśli wczorajsze, to i tak dowód, że rozwód nastąpił definitywnie. Ejże…! – urwałam nagle i przyjrzałam się jej podejrzliwie. – On cię przecież odwoził po trupie Zamorskiego, to, o czym wyście rozmawiali? Uciekłaś mu z samochodu na przystanku autobusowym?

– Nie, na postoju taksówek w Wilanowie. Ale my przecież oficjalnie rozmawiamy ze sobą, utrzymujemy znajomość, jak takie dwa dobrze wychowane pnie…

– I nawet nie napomknął o rozwodzie?

– Nie ośmielił się. Nic prywatnego, o trupach owszem, wymarzony temat, ale bez żadnych osobistych wycieczek!

– A on nie myśli przypadkiem, że ty sobie przygruchałaś kogoś na stałe?

Magda spojrzała na mnie, znów spojrzała na taras, gdzie siedziały już trzy koty, i obejrzała kieliszek.

– Wino łagodniej przechodzi – westchnęła. – Koniak jest podstępniejszy. Zrobiłam, co mogłam, żeby myślał, że tak. I, jak sądzę, myśli.

Zastanowiłam się troszeczkę.

– Na to człowiek dostał gębę, żeby nią czasem pokłapać – orzekłam z wielkim naciskiem. – Służy to wzajemnemu porozumieniu, szczególnie, jeśli operuje się tym samym językiem. Możesz moją głęboką myśl przekazać Ostrowskiemu.

– Sama mu przekaż. Słuchaj, ty naprawdę myślisz, że on to zgubił specjalnie, żebyś mi powiedziała, że widziałaś papier na własne oczy? Jak było dokładnie? Opowiedz!

Wydarzenie, obiektywnie biorąc, mało skomplikowane i niezbyt atrakcyjne, upuszczenie na dywan jednego kawałka papieru, zajęło nas tak, jakby było, co najmniej pożarem całego miasta, trzęsieniem ziemi, względnie zasadniczym elementem akcji szpiegowskiej. Z całej siły starałam się utrzymać we własnym wnętrzu swoje prywatne poglądy, chęci, sugestie i skło

Uratował mnie telefon.

– Masz, czym pisać? – spytała Lalka z tamtej strony. – To pisz! Pierwsza data, o ile pamiętam to Wajchenma

Długopisem, który nie chciał pisać, na tylnej stronie jakiegoś urzędowego dokumentu zapisywałam poczynania Ewy Marsz w momentach kolejnych zbrodni. Ulgi doznawałam z chwili na chwilę większej, aż wyszło na jaw, że na Poręcza ona alibi nie ma. Nikt jej nigdzie nie widział.

– A ona sama mówi, że gdzie była? – spytałam nerwowo.

– Nigdzie. Mówi, że siedziała w domu i cześć. Znaczy w hotelu, ona mieszka gdzieś przy des Ternes, wynajmuje coś taniego, małego, ale laptop jej się tam mieści.

– Jadła coś?

– Wyskoczyła do bistro, jak sprzątali. Więc sprzątaczka też jej nie widziała.

– Ale widziała mokry ręcznik, mokre mydło, samo się nie zalało…

– Ona podobno mało rozgarnięta, nie wiadomo czy pamięta, więc alibi wątpliwe. Wiem, wiem, na korzyść oskarżonego, nie musisz mi tłumaczyć. A ten jej Henryk nazywa się zwyczajnie, Wierzbicki, ona mi pozwoliła dać ci jego komórkę, pisz… I ma to być tajemnica, aż się wszystko uspokoi i on jej pozwoli wrócić.