Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 18 из 62

– Spróbowałam pomyśleć, co mi chyba niezbyt dobrze wyszło. Tam zaraz obok jest lekarz, ten taki ośrodek rehabilitacyjny, pielęgniarki, pacjenci i tak dalej, uchyliłam drzwi, w środku byli jacyś ludzie, krzyknęłam, że zwłoki leżą na schodkach, i uciekłam. Szybko uciekłam, a drzwi za sobą zamknęłam, więc możliwe, że nie zostałam rozpoznana. Ale czułam się niezmiernie wstrząśnięta i nie przyszło mi do głowy nic lepszego, jak tylko natychmiast przyjechać do ciebie. Szczególnie, że z Woronicza do ciebie najbliżej i miałam prostą drogę.

– Może lepiej było zadzwonić anonimowo do policji – mruknął z naganą Ostrowski, jakiś zmartwiony i zakłopotany. – Z byle, którego telefonu w telewizji. W tej sytuacji mnie się wszystko sypie z rąk.

– Oni tam nagrywają, a mój glos łatwo rozpoznać – zauważyła przytomnie Magda.

– Co się panu sypie? – spytałam surowo. – A, rozumiem, wiedza, nie ujawniać źródła i tym podobne?

– Mniej więcej. Bo tu masz rację, co on tam robił? – zwrócił się do Magdy. – Po co polazł do magazynu? Czy rzeczywiście polazł tam sam, dobrowolnie, czy może ktoś go kropnął gdzie indziej i spuścił ze schodków pośmiertnie? Jeśli tak, to, kto i dlaczego? Powinienem tam już być, ale nie mogę, bo niby skąd coś wiem? Ja jestem prasa, w telewizji rzadko bywam, żaden pretekst na poczekaniu nie przychodzi mi do głowy! Nawet wzmianki puścić nie mam szans!

– No to trudno, wzmiankę tym razem pan sobie daruje. A jeśli Magdę wykryją, ma pan wiadomości z pierwszej ręki…

– Myślisz, że mogą mnie wykryć? – zaniepokoiła się Magda. – Wolałabym nie, bo co mam powiedzieć? Że, po co tam poszłam?

– Jak to, po co, do tego centrum rehabilitacyjnego! Pojęcia nie mam, co oni tam robią, ale chciałaś sobie coś wyleczyć albo usprawnić, wymyśl cokolwiek. Albo o…! Chciałaś się właśnie dowiedzieć, co robią. A w ostateczności niech będzie, zwal na mnie.

– Ale jeśli ty powiesz prawdę, zwrócisz powszechną uwagę na Ewę Marsz.

O, cholera…! Ewa Marsz… Klęska jej życia padła trupem na schodkach w podziemiach telewizji, wróg numer jeden, każdy ćwok natychmiast wymyśli, że musiała mieć z tym coś wspólnego! Nawet, jeśli miała, nie szkodzi, będę ostatnią osobą, która wepchnie ją w taką mielonkę. Już prędzej rzucę podejrzenia na siebie.

– Otóż to! – podchwycił żywo Ostrowski, znów z troską spoglądając na dyktafon. – Myśli pani, że ma to związek z Ewą Marsz? Rozeszło się, że pani się nią interesuje… Rozmawialiśmy o motywach… Co prawda ani Wajchenma

– Uważasz, że tamtych pozabijała dla kamuflażu, żeby nieznacznie dojść do Zamorskiego? – zainteresowała się Magda.

Zirytowali mnie obydwoje.

– Jeśli nawet, to zdaje się, że nieznacznie jej się nie udało, na Woronicza mają już chyba duży ubaw. Gdzie ona w ogóle jest, do diabła, ta cała Ewa?

– To pani nie wie?

– Nikt nie wie! Nawet rodzice!

– Ciekawe – pokręcił głową Ostrowski. – Może powinien wiedzieć mąż?

Magda przyszła już do siebie, calvados pozwolił jej dość szybko odzyskać siłę ducha.

– Ona ma męża? – zdziwiła się i pomacała włosy na głowie. – Słuchaj, Joa

– Mam kilka luster, ale chyba najbardziej przyda ci się to w łazience. Idź do sypialni, łazienka jest na końcu. Powi





Przypomniałam sobie, Lalka mówiła coś o nazwisku Ewy Marsz po mężu, ktoś mówił, że i od męża uciekła tak jak od ojca, a, to ta Wiśniewska… Z pewnością mężem nie był Poręcz, który pojawił się w tym układzie niczym wrzód na tyłku i pasował jak pięść do nosa. A może nie od męża uciekła, tylko od gacha, zaraz, według opinii sąsiadki Wiśniewskiej uciekła właśnie od Poręcza. To gdzie mąż…? Ostrowski okazał się lepiej zorientowany.

– Miała męża, rozwiodła się, ale niemożliwe, żeby wszelkie kontakty zostały zerwane, bo przecież w grę wchodzi dziecko. Syn, został przy ojcu. Kulturalnie się to odbyło i po cichu, nikt się nie wtrącał, Ewa Marsz jeszcze wtedy nie była znana, dopiero zaczynała pisać. Teraz ten syn to już nastolatek, nie pamiętam jak mu na imię, tyle wiem, że obaj wyjechali z Polski. Zdaje się, że do Szwajcarii, chodziło o jakieś kwestie zdrowotne, mąż Ewy Marsz był lekarzem i mam wrażenie, że robił specjalizację w ortopedii.

Magda słuchała, zatrzymawszy się w holu.

– Do ortopedii Szwajcaria pasuje – zaopiniowała i poszła wreszcie do tej łazienki.

– Pamięta pan może, jak się nazywał? – spytałam szybko.

– Pamiętam, bo przypadkiem jest to panieńskie nazwisko mojej byłej teściowej. Siedlak. Żadna rodzina, a jeśli istniał wspólny przodek, to ze trzysta lat temu i nic o nim nie wiem, poza tym ciekaw jestem, jak tego Siedlaka wymawiają w Szwajcarii.

– Coś mu tam pewnie zmienili…

Z pustej ciekawości zaczęliśmy snuć rozmaite przypuszczenia. Magda, znów elegancka, uczesana i upiększona, wróciła z łazienki akurat na Schelacka, z którego wychodził nam zwykły szelak, i Saidlaque'a, budzącego duże wątpliwości. Grzecznie spytała, czy filmowe zbrodnie na umysł nam padły.

– Nie zdziwiłabym się! – westchnęłam. – Umysł umysłem, ale jak ja mam tego Siedlaka znaleźć w Szwajcarii?

– Przez Internet…?

– Ręka by mi uschła… – zaczęłam ponuro i nagle przyszła mi na myśl Lalka. Lalka, oczywiście! Nawet gdyby kochała Internet tak samo jak ja, może się posłużyć mężem albo Kaśką, Kaśka z pewnością w tym tkwi, internetowe pokolenie, a do tego znajomość języka. I znajomość Lalki z Ewą. Bardzo dobrze, niech go Kaśka szuka!

Ostrowskiemu coś tam w nagrywającym przyrządzie się skończyło, nieznacznie wyłączył go i schował, co dowodziło nie tylko poczucia taktu, ale także dużej przezorności.

– Nie chcę niczego sugerować ani podsuwać własnych pomysłów – rzekł – ale czy przypadkiem nie wystąpiło tu coś w rodzaju inspiracji? Zabójca Wajchenma

– Też zastrzelony? – spytałam szybko, bo policja po pierwszym zrywie jakoś mnie zlekceważyła i nie miałam szans na żadne intymne szczegóły.

– Też. I zdaje się, że z tej samej broni, chociaż tego wyraźnie nie powiedzieli. Wracając do tematu, komuś i

Panie rozbiegły się w poglądach. Magdzie w zasadzie było ganc pomada, chętnie godziła się nawet na trzech zabójców, mnie odpowiadał bardziej jeden. Z przyjemnością powitałabym także jeden motyw, przy wszystkich ofiarach ten sam, żeby przestali paskudzić. Skoro nie ma i

Przez długą chwilę rozważaliśmy sprawę. Ostrowski powątpiewał w słuszność mojego zdania, motyw niejako artystyczny wydawał mu się niedostatecznie silny, stawiał raczej na czyjeś dążenie do kariery i usuwanie kłód z życiowej drogi. Magda bez nacisku podsuwała myśl o wątku romansowym, na który jej wyobraźnia aktualnie reagowała wręcz żywiołowo.

Ostrowski chętnie podzielił się z nami swoją wiedzą na temat Drżączka i usunięcie z pola widzenia dyktafoniku stało się w pełni zrozumiałe. Nie wszystkie informacje uzyskał legalnie, a wnioski powyciągał już we własnym zakresie, przy czym samokrytycznie stwierdził, iż oblicze owych wniosków może o jego własnym morale świadczyć nie najlepiej.

Otóż ktoś tam w Łodzi podsłuchał, jak Drżączek umawiał się na spotkanie z kimś tam w Warszawie, ustalał dzień i godzinę, miejsce jak zwykle, wszyscy wiedzieli, że zatrzymuje się z reguły na Narbutta, metę ma taką, mieszkanie puste, właścicielka umarła, syn i spadkobierca za granicą siedzi, o lokal dba sąsiadka i ta sąsiadka Drżączkowi wynajmuje, ciągnąc dla siebie skromne zyski. Zagnieżdżony wygodnie i bezpiecznie. Tyle, że drzwi wejściowe bez zamka zatrzaskowego, zatem wychodząc, trzeba kluczem gmerać, co tłumaczy niejako cały dalszy ciąg wydarzeń, których finał osobiście oglądałam na ulicy.