Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 38 из 87

Na szczęście, Florentyna doskonale wiedziała, co powi

– Patrycja – odparł na moje gorączkowo wyszeptane pytanie. – A jaśnie pani może mówić do niej po imieniu, “pani Patrycjo”. Dzieckiem, raz w życiu, jaśnie pani ją widziała.

O masz ci los, a z powitania mogłam wnioskować, że znałyśmy się całe życie! No nic, jeśli dzieckiem, miałam prawo niewiele pamiętać i nawet pytania jej zadawać…

Nie musiałam wcale. Pani Łęska najwidoczniej spragniona była rozmowy i sama z siebie udzielała mi informacji istnym potokiem wezbranym. Od razu dowiedziałam się, że zawsze jada w tej dużej restauracji na rogu, że w Paryżu na ostrygi nie sezon, zatem tu będzie jadła wyłącznie ostrygi, po to specjalnie przyjeżdża, że nie życzy sobie ustawicznego towarzystwa, chce mieć święty spokój i mam się nią w ogóle nie zajmować, że śniadania lubi jadać samotnie w swoim pokoju, ale obiady w liczniejszym gronie, że będzie robiła, co jej się spodoba, i ja również mogę robić, co zechcę.

Nawet nie czułam się ogłuszona jej gadaniem, bo mówiła jakoś zabawnie, choć spokojnie, nie był to terkot, tylko jakby relacja, bardzo składna i rzeczowa. Po czym zamilkła na długą chwilę i tylko patrzyła na mnie.

– No, słucham – rzekła wreszcie niecierpliwie. Prawie się przestraszyłam.

– Czego…?

– Jak to? – zdziwiła się. – Nie masz nic do opowiadania? Po tych wszystkich sensacjach, które ostatnio nastąpiły?

– Pani wie…?

– Oczywiście, że wiem, tyle że bez szczegółów. Nareszcie będę mogła pojechać do Montilly. Podobno już zaczęłaś remontować pałac? Czy mój apartamencik bardzo został zniszczony?

A diabli mogli wiedzieć, który to był jej apartamencik. Miałam to pamiętać z dzieciństwa?

– Nie wiem, który to… – zaczęłam mężnie.

– No pewnie, że nie wiesz, nawet go nie widziałaś. Ale jeśli jest tam gdzieś jakaś ruina…

Przerwałam jej od razu.

– Nie, żadnej ruiny nigdzie nie ma, wszystko podniszczone jednakowo i tylko remontu wymaga. To prawda, że już zaczęty, Martin Beck ludzi znalazł.

– Martin Beck…? A tak, za moich czasów to był taki młody chłopiec, dwudziestu lat nie miał, ale bardzo solidny. To dobrze. No cóż, nie spodziewałam się, że pa

– Który?

– Ten diamentowy. Wart majątek!

– Tak. Miała go w paryskim mieszkaniu.

– Zatem to istny cud, że się znalazł. Sądzę, że w ostatniej chwili. Skoro go już wywiozła do Paryża, bez wątpienia miał go dostać jej kochaś. Chyba wiesz, że utrzymywała go za pieniądze twojego pradziadka?

Zainteresowałam się gwałtownie, bo temat robił się znacznie ciekawszy niż przyzwyczajenia pani Łęskiej.

– Tak podejrzewałam. Pani wie może, kto to był? – Jak to? A ty nie wiesz?

– Nikt nie wie. Wszyscy się nad tym zastanawiają i policja go szuka. Pani wie?

– Cóż za głupota! – wykrzyknęła pani Łęska. – Oczywiście, że wiem. Nie musiałam tam osobiście bywać, żeby mieć informacje, od tego są ludzie. No i, rzecz jasna, widywałam ich w Paryżu, chociaż bardzo się kryli, szczerze mówiąc, trafiłam na nich przypadkiem, przemyśliwałam nawet, żeby ich ujawnić, ale nie miało to sensu, bo ona w twojego pradziadka mogła wmówić wszystko. Nie uwierzyłby mi.

– Więc kto…?! – wysyczałam dziko.

– Ależ to jasne, że Armand Guillaume. Ta podstępna idiotka zakochała się w nim do szaleństwa, a on wiedział, co robi. Wątpił, czy uda mu się zagarnąć sukcesję, chociaż bardzo się starał, liczył zatem na jej małżeństwo z twoim pradziadkiem, na jego rychłą śmierć, zamierzał potem sam się z nią ożenić i zdobyć wszystko. Jakoś by się jej szybko pozbył, jak sądzę.

Teraz wreszcie poczułam się ogłuszona doszczętnie. Więc jednak…! Nasze luźne i niejasne przypuszczenia okazały się trafne! Tajemniczym amantem pa





– Moja droga, paryski adres pa

Wciąż jeszcze nieco oszołomiona, wyjaśniłam sprawę testamentu pa

dziej. Na dobre ci wyszło. Ale ostrzegam cię, że Guillaume nie zrezygnuje, jeśli nie będziesz miała dzieci, on nadal pozostanie w czołówce, bo naprawdę jest twoim krewnym, a nieślubne pochodzenie w tej chwili nie ma już takiego znaczenia, jak kiedyś…

Od dawna już siedziałyśmy w restauracji nad tymi ostrygami, same, we dwie. Ewa z daleka pomachała mi ręką, razem z Karolem usiedli przy oddalonym stoliku, nie chcąc nam zapewne przeszkadzać. Przysiadł się do nich Gaston i zdążyłam nawet pomyśleć, że czego jak czego, ale natręctwa mu zarzucić nie. można. Pojawił się i Philip, pani Łęska z kolei pomachała ręką ku niemu, nie zachęcająco jednakże, tylko tak, jakby go odpędzała. – Doktór Villon – powiedziała. – Znasz go?

– Znam.

– Uroczy człowiek, co roku go tu spotykam, ale to później się z nim przywitam, teraz chcę pogadać z tobą i asysta mi niepotrzebna. W głowę zachodzę, kto tę hurysę twojego pradziadka mógł zabić, bo zabójstwo urzędniczki z merostwa mają z tej okazji już rozwiązane. Wiesz o nim, mam nadzieję?

– Wiem – odparłam i w tym momencie na skraju stolików pokazał się Armand.

Ukłonił mi się i uczynił krok, jakby zamierzał podejść, ale w tym momencie oko jego padło na panią Łęską, obróconą do niego tyłem. Zatrzymał się, jakby wrósł w ziemię, zawrócił i szybko odszedł.

Pani Łęska musiała mieć oczy dookoła głowy i widzieć wszystko za plecami, bo obejrzała się nagle.

– A ten co tu robi? – spytała niemal ze zgrozą.

Nie byłam pewna, o kim mówi, Armand bowiem znikł już za ścianą budynku.

– Kto?

– Jak to, kto? O wilku mowa! Ten łajdak, Armand Guillaume! Poczułam się zdezorientowana.

– Ależ… Gdzie…?

– Odszedł tam przed chwilą. Kłaniał ci się. Ty go znasz? – Ależ tam poszedł Armand de Retal…

– Nonsens, jaki tam de Retal, Armand Guillaume! De Retal, rzeczywiście… Wziął sobie przydomek od Retal, to taka wiocha, no, małe miasteczko, matam kawałek ziemi, dom z ogrodem. Przypadkiem się dowiedziałam, że ostatnio zaczyna się podpisywać Guillaume de Retal, pewnie chce tego Guillaume’a całkowicie zgubić i zostać panem na Retal. Skąd on się tu wziął i co robi?

Nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Wstrząs to już był zupełny, który mi dech i mowę odebrał. Armand Guillaume, na litość boską…! Pomyśleć, że mi się z początku podobał i omal z nim do łóżka nie poszłam, Armand Guillaume, mój konkurent spadkowy, który od pierwszej chwili zawładnąć mną usiłował…

Pani Łęska ponownie spytała, co on tu robi, i nie wiem, jakim cudem wyrwały mi się z ust słowa niedawno dopiero poznane.

– Podrywa mnie – rzekłam ponuro.

– Ach, tak? – krzyknęła pani Łęska. – I ty, głupia dziewczyno, dałaś się na to nabrać?!

To mnie otrzeźwiło.

– Nie! – wrzasnęłam bardzo kategorycznie. – Nie wiedziałam, że to on, ale i tak mnie odrzuciło! Piękny, nie piękny, nie chciałam go! No, może przez chwilę, ale zaraz mi przeszło!

Gwar panował w restauracji, morze trochę szumiało, orkiestra jakaś grała gdzieś obok, więc moich krzyków, na szczęście, nie było słychać. Ledwo ktoś tuż przy nas się obejrzał, reszta ludzi nie zwróciła uwagi. Pani Łęska pokiwała i pokręciła głową.