Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 66 из 69

Barnicz zauważył ją również. Skamieniał nie gorzej, tyle że na krócej. Przeleciały po nim cztery fazy zaskoczenia, najpierw stwierdził, że jakaś dziewczyna się w niego wpatruje, potem, z pewnym wysiłkiem i niedowierzaniem rozpoznał Elunię, następnie musiał opanować szok i ustosunkować się jakoś do tego faktu, ponieważ do tej pory głęboko wierzył, że ona nie żyje, po czym pojął, że ona go rozpoznała. W ułamku sekundy zrozumiał wszystko.

Błyskawiczne decyzje umiał podejmować. Na pieniądzach od razu położył krzyżyk. Na Eluni również. Zdolność ruchu odzyskał w mgnieniu oka. Podszedł do niej.

– Chodź – powiedział, biorąc ją pod rękę. – Dziwisz się może, ale wszystko ci wyjaśnię. Idziemy!

Elunia pozwoliła się powlec ku wyjściu, niezdolna do niczego, a już najmniej do protestów. Wciąż jeszcze nie pojmowała sytuacji, ale w końcu nie była debilką, gdzieś we wnętrzu zalęgła się jej kłująca i obrzydliwa pewność klęski. W mgnieniu oka pojęła, że pod tym bankiem rozpoznała dobrze, to on tam siedział, Stefan, brodaty tak samo jak teraz. Potworne! Jednakże zasadniczego skojarzenia wciąż jeszcze nie miała, aczkolwiek umysł jej nie skamieniał, doskonale pamiętała, że przyszła tu na polecenie Bieżana i dla niego powi

Barnicz domyślał się, że Elunia nie przebywa tu samotnie. Wywęszył pułapkę. Jakieś gliny muszą się pętać dookoła, powinien im natychmiast zniknąć z oczu. Rozpoznać go jednakże może tylko ona jedna i tylko ona widzi go pod bankiem drugi raz. Tylko ona wie, kim on jest. Gdyby nie żyła, wyłgałby się z tego interesu bez trudu, nawet złapany w przebraniu mógłby twierdzić, że śledził niesolidnego dłużnika albo jakąś babę, istniałyby podejrzenia, ale nie dowody. Eluni należy zamknąć gębę na zawsze, diabli nadali, że też to bydlę jej nie trzasnęło, a takie piękne alibi sobie przygotował! Noc, kiedy ją mordowano, w całości spędził w kasynie, tłumy ludzi mogły zaświadczyć, że nie oddalał się na dłużej niż dwie minuty… Przepadło, teraz jest gorzej, ale co z tego, że go z nią widzą, nadal nie wiedzą, kim on jest, jeśli Elunia zniknie, on zachowa swoje incognito, będzie nieznanym sprawcą…

O tym, że został podsłuchany w chwili wydawania na nią wyroku śmierci, nie miał najmniejszego pojęcia. Zarazem jednak Bieżan rzeczywiście miałby kłopoty z udowodnieniem mu nakłaniania do zabójstwa. Z jakiej by strony nie patrzeć, Elunia stanowiła gwóźdź programu.

Samochód Barnicza, jego własny i na prawdziwych numerach, stał zaparkowany na ulicy, zaraz za wjazdem na placyku przed budynkiem. Nie zamierzał odjeżdżać nim w tej chwili, jak zwykle miał oddalić się razem z tamtym pacanem, odbierającym pieniądze, później dopiero wrócić, już we własnej postaci, i zabrać wóz. W obliczu żywej Eluni musiał zmienić plany. Byle zdążyć stąd uciec, potem uda mu się może sfingować jakiś wypadek, załamie się pod nią lód albo zleci ze schodów…

Wściekłość na nią, na tego troglodytę, który jej nie zabił, i nawet na siebie otumaniła go potężnie i całkowicie wytrąciła z równowagi. Pomysły wybuchały w nim liczne, ale nie nadążał oceniać ich sensu. Najbardziej liczył na fart, a w ostateczności mógł ją zwyczajnie zastrzelić i prysnąć. Pistolet miał w kieszeni. Ciągnął ją w kierunku samochodu z wielką energią, symulując czuły uścisk.

Bieżan zobaczył ich z daleka. Osobiście pilnował forda, do którego powi

Bieżana omal szlag nie trafił. Wiedział przecież od Kazia, w kim się ta głupia dziewczyna zadurzyła i kto jej teraz dopadł. Cały plan diabli wzięli, Barnicz ją rozpoznał, stwierdził, że żyje, z pewnością odgadł pułapkę i teraz ją wlecze ze sobą, zapewne jako zakładniczkę. A może ją trzaśnie, w dodatku nawieje, stoi na ulicy przodem do wyjazdu…

Błyskawicznie jął wydawać stosowne rozkazy, ale, jak na złość, ten od pieniędzy właśnie wybiegł z banku. Razem z podjętą forsą, cudzym dowodem osobistym i cudzym samochodem stanowił żywy dowód rzeczowy i nie wolno było go zgubić. Złe moce opiekowały się tym padalcem, Barniczem, pomagały mu wyraźnie. Bieżan miał koło siebie dwóch ludzi, trzeci szedł spokojnie za przytuloną parą, a czwarty dopiero opuszczał bank. Porzucił myśl zabawy w dyplomację i wziął zdrowe tempo, facet z pieniędzmi został unieruchomiony bez słowa w momencie otwierania drzwiczek forda, zanim się obejrzał, już miał na rękach kajdanki. Bieżan zostawił go swoim ludziom i skoczył w kierunku Eluni, przed nim jakiś kretyn opuszczał parking, miotał się głupio, Bieżan omal mu nie wpadł pod koła, ominął go wreszcie. Za późno, Barnicz już wpychał Elunię do samochodu.

Z tym wpychaniem miał drobne kłopoty, które sam sobie wyprodukował. Nie zdołał opanować wściekłości i ukryć prawdziwych uczuć, ujawnił je, kiedy Elunia straciła swoją posągowość i najpierw poddała się miękko, a potem oparła i spowolniła jego kroki. Odzyskała także głos.





– Zaczekaj, nie mogę stąd odejść. Jeszcze parę minut. Mam tu okropne obowiązki, jakim cudem mnie w ogóle poznałeś… Muszę wrócić do tego banku, znaleźć jednego…

Wtedy nie wytrzymał i szarpnął ją brutalnie.

– Nie, już nie musisz, ty krowo. Znalazłaś go. Szkoda mi cię było, ale już mi te żale przeszły. Jazda, wsiadaj! To, co czujesz na żebrach, to spluwa. Bez wygłupów!

Eluni zaćma spadła z oczu. Kazio miał rację, Jola miała rację, wszyscy mieli rację. Szef gangu! To on przecież… Jezus Mario…! To on kazał ją zabić…!!!

Skamienienie tym razem zaparło jej dech i przerosło wszystkie stany poprzednie. Wrosła w chodnik przed samochodem. Barnicz otworzył drzwiczki i usiłował wepchnąć ją do środka, podobnie by mu to wychodziło, gdyby miał do czynienia z pniem drzewa. Pchana siłą Elunia nawet by się chętnie ugięła, ale nie leżało to w jej możliwościach, dodatkowo bowiem załatwiła ją panika.

Mimo wszystko jednak Barnicz dał jej radę, wbił ją na fotel pasażera i przebiegł na stronę kierowcy. Zdążyłby nawet wystartować i odjechać, bo ludzie Bieżana dopiero biegli ku niemu, niepewni, czy nie rzucać się do swoich samochodów, gdyby nie objawił się nowy czy

Kazio, który przed dziesięcioma minutami przeczytał kartkę Eluni, nadjechał jak szaleniec i zahamował z poślizgiem dokładnie przed maską mercedesa Barnicza. Wyprysnął z samochodu i z marszu zaatakował tygrysim skokiem. Nie zastanawiał się, czy ma to sens i czy nie przeszkodzi w czymś Bieżanowi, podjeżdżając zdążył dostrzec ugniataną Elunię i brodatego cepa, szarpnął nim instynkt, ocenił sytuację właściwie i runął do szturmu.

Dopiero połączone siły czterech facetów odebrały Barniczowi broń palną i zatrzasnęły mu na rękach kajdanki. Możliwości fizyczne miał niezłe, wzmogła je furia, na szczęście nie mniej rozwścieczony Kazio również zaprezentował cechy nadludzkie i wygrał sekundy, niezbędne, żeby pomoc zdążyła. Karoseria mercedesa uległa lekkiemu pognieceniu, Elunia zaś oglądała spektakl jakby z loży, siedząc w bezruchu przed ogromną przednią szybą. Nie drgnęła nawet aż do końca, a i potem jeszcze przez długą chwilę przypominała produkt sztuczny.

Kazio leżał przed samochodem. Na twarzy, plecami do góry. Wyglądał jak martwy. Tamtego zabrali, ale co z tego, zdążył przedtem Kazia zabić. Nie ma Kazia i nie będzie, straciła wszystko, poczucie bezpieczeństwa, bazę życiową, podstawę egzystencji, grunt pod nogami… O Boże, jak mogła…! Bez Kazia przecież nie da się żyć!

Procedurę odwrotną, wywlekanie z samochodu, Elunia przetrwała identycznie jak ładowanie do środka. Dławiła ją rozpacz. Martwy Kazio poruszył się nagle, pozbierał z ziemi, stanął na nogach żywy i w niezłym stanie, jeśli nie liczyć łuku brwiowego. Wówczas zabrakło jej tchu i zatrzymał się także i umysł.