Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 65 из 69

– Wcale nie jesteś głupia. Wręcz przeciwnie. Ale jak człowiek jest zajęty i o czym i

– A czy ja mogę zadzwonić?

– Zależy do kogo. Do mnie i do Bieżana bez przeszkód.

– A do Joli? Albo do babci? Nie wmówiliście chyba w babcię, że zostałam zabita?

– W nikogo nie wmówiliśmy, bo twoje zwłoki jeszcze nie zostały odkryte. Nikt o tym nie wie, poza zabójcą. A co do Joli… Ona wie coś o aferze?

– Nic. Wcale z nią na ten temat nie rozmawiałam. Kazio zawahał się i rozmyślał przez chwilę.

– Nie. Jednak nie. Kochana, ludzie się znają, najgłupszy przypadek sprawi, że Jola do kogoś powie, że z tobą dzisiaj rozmawiała, a ten morderca to usłyszy. Jednak nie dzwoń. Wytrzymaj.

Z ciężkim westchnieniem Elunia obiecała powściągliwość telefoniczną. Już i tak jej ulżyło, rozmowa z Kaziem, sama jego obecność, podniosły ją na duchu. Robotę ciągle miała, mogła posiedzieć, żeby nie Stefan, byłaby nawet zadowolona.

Kazio z wyraźną niechęcią zabierał się do wyjścia. Eluni zrobiło się nagle jakoś pusto w środku.

– Czy to będzie okropnie niebezpieczne, gdybyś tu przyszedł jeszcze raz? – spytała niepewnie. – Na kolację na przykład. Nie wiem, co przyniosłeś, ale coś z tego zrobię. Inaczej sama uwierzę, że już leżę w trumnie.

Kazio rozpromienił się z miejsca, ale i zawahał.

– Czekaj, niech pomyślę. W razie czego byłoby dziwne, że nie lecę na glinowo zawiadamiać o zbrodni, ale kto się tym może zainteresować…? Tylko ta szajka, ja bym na miejscu bossa wydelegował jednego, żeby popatrzył, co się tu dzieje… No, z drugiej strony Edzio go tam przez telefon nieźle kantuje… Co tam, ubiorę się inaczej, pojadę na i

Od tej chwili Elunia zaczęła mieć dodatkową rozrywkę, bo telefon Kazia terkotał dość często. Z rozbawieniem wczuła się w rolę sekretarki i zapisywała wszystko, dzięki czemu zgryzota uczuciowa nieco zelżała. Co się stanie, jeśli złoczyńcy nie dokonają następnego skoku i nie zostaną złapani, na razie wolała nie myśleć.

O wpół do piątej zadzwonił Bieżan. Do niej, nie do Kazia. Elunia ucieszyła się tak, jakby to był pierwszy telefon w jej życiu.

– Mamy akcję – powiedział z triumfem. – Wszystko wiem. Chciałbym, żeby pani przyjechała pod Panoramę o szóstej, tam będą brać pieniądze. Kazio pani mówił, na czym to polega?

– Mówił. Rozumiem. Mam rozpoznać w samochodzie tego brodatego?

– Może się nawet będzie plątał poza samochodem. Ale ważna rzecz. Ma pani jakieś i

– Mam perukę. I kurtkę, taką fufajkę. I spodnie. Ja rzadko chodzę w spodniach. I okulary, takie rozjaśniające.

– Bardzo dobrze. Niech się pani przebierze. On mógł panią zauważyć, a to niegłupi facet. Zaparkuje pani byle gdzie, a mnie pani znajdzie koło budki strażnika. Mówię na wszelki wypadek, w razie gdybym pani nie poznał. O szóstej, nie później.

Teraz już nowe życie wstąpiło w Elunię gruntownie. Natychmiast zaczęła dzwonić do Kazia, którego oczywiście nie było ani w domu, ani w macierzystej firmie. Nagrała mu się na sekretarkę, obmyśliwszy dyplomatyczny tekst. Napisała równie dyplomatyczną kartkę i położyła ją na widocznym miejscu, żeby go zawiadomić, dlaczego jej nie ma. Zmobilizowała się i wykończyła przygotowywaną kolację, gratulując sobie pomysłu uduszenia kurczaka, a nie upieczenia. Pieczony by się zmarnował, a duszony wytrzyma wszystko.

Ze szczerym zapałem przystąpiła do zmieniania powierzchowności. Już sama peruka, znacznie ciemniejsza niż jej własne włosy, dała znakomity rezultat. Spodnie, kurtka, gruby szal, zasłaniający dół twarzy… Obejrzała się w lustrze i prawie nie poznała sama siebie. Zachichotała radośnie.

W tle szampańskiego nastroju leżała, rzecz jasna, myśl o Stefanie. Przestanie udawać trupa, będzie wolna, pojedzie do kasyna, dziś wieczorem nawet, zobaczy go, wyjaśni mu wszystko… Może jeszcze nie jest za późno! Może on się w ogóle zdenerwował i nawet za nią stęsknił…?





Będzie mogła zgasić światło…!!!

Bezwiednie i pod przymusem Elunia zastosowała metodę żydowskiej kozy. Wobec wszystkich ostatnich utrudnień normalne, codzie

Pod Panoramę podjechała za wcześnie, ponieważ gnała ją niecierpliwość. Była za dziesięć szósta, kiedy znalazła sobie miejsce na parkingu.

Ogólnie biorąc, panowała ciemność. Plamy światła i cienia przeplatały się wzajemnie. Niepewna, co ma robić, Elunia wysiadła z samochodu i rozejrzała się dookoła. Do budki strażnika było blisko, ujrzała przy niej jakiegoś faceta, toczącego przyjacielską pogawędkę z kimś wewnątrz i w obcej sobie postaci odgadła Bieżana. Podeszła bliżej.

Bieżan odwrócił się i w całkowicie obcej kobiecie po krótkim wahaniu odgadł Elunię. Zachwycił się jej metamorfozą.

– Nie ma to jak baby – rzekł z uciechą, podprowadzając ją do budki. – Byle co wystarczy i już odmiana! Świetnie pani wygląda. Wyjaśnię od razu, rzecz w tym, że pani jedna widziała tego palanta, on tu będzie, to pewne, może już jest, a ja o tym nie wiem, bo nie wiem, jak wygląda. Pomocnik z czekiem już jedzie. Wiem czym. Szefunio mu wsiądzie do środka może w ostatniej chwili, przykitują i szukaj wiatru w polu.

– Pod bankiem wsiadł wcześniej – przerwała Elunia. – Światła zapalił i siedział, żeby mnie zdenerwować.

– Nie co dzień święto. Ma prawo coś węszyć i może to jest jego ostatni skok…

Pod kurtką mu zaterkotało, wyjął słuchawkę, przyłożył do ucha.

– Ostatni – potwierdził do Eluni swoje własne słowa. – Mamy ich. Personel mu się wykruszył radykalnie, teraz nam został ten organizator. W pani moja nadzieja. Niech się pani przespaceruje, tu są sklepy, ma pani prawo się przyglądać. Tylko niech mi pani nie ugrzęźnie w jakich kieckach.

– Kiecki są na górze…

– Na dole też coś tam. Gdyby zdołała go pani rozpoznać wcześniej, to dla mnie czysty zysk. Na moje oko on zachowa wyjątkową ostrożność albo ja nic nie wiem o przestępcach. O, ten z czekiem już jest. Skurczybyki, tego samego forda wzięli…!

Obok budki strażnika przejechał granatowy ford, budząc głębokie zdumienie i odrazę Eluni. Oczywiście, Bieżan miał rację, ten sam, który wyprowadził ją z równowagi w Alejach Jerozolimskich. Siedział w nim samotny kierowca, pasażera nie było.

Uruchomienie skamieniałej z oburzenia Eluni nastąpiło szybko, ponieważ Bieżan popchnął ją dość bezceremonialnie.

– Jazda, niech pani leci. Powoli, spokojnie. Skoro ten przyjechał, tamten musi już być. W banku, niech pani popatrzy w banku…

Całkowicie nieświadoma pilnującej jej obstawy, Elunia ruszyła do wnętrza, do bankowej części Panoramy. Weszła do budynku. Pierwszą osobą, na jaką padł jej wzrok, był Stefan Barnicz.

Brodaty, owszem. Nagle posiwiały i z dłuższymi włosami. W okularach. A jednak on. On, bez najmniejszych wątpliwości, ze swoim kształtem głowy, osadzeniem szyi, ruchem ramion, sylwetką, ustami, których nie można zapomnieć… Oprócz oczu, opinię wyraziło także serce.

Obstawa ujrzała nagle, że Elunia przeistacza się w posąg, silnie promieniujący kontrastowymi uczuciami. Uczucia zastygły niejako na powierzchni posągu i można było dobrze się im przyjrzeć. Po większej części składały się ze zgrozy i niedowierzania, którym gwałtownie przeczył promie

Dwóch pilnujących jej facetów ogarnęła rozpacz. Porozumieli się wzrokiem, jeden porzucił wartę i popędził do Bieżana, bo telefonem w tej sytuacji nie mógł się posłużyć, widać go było i słychać, drugi patrzył w napięciu. Skamieniała podwójnie, ze szczęścia i od wstrząsu, Elunia nadal ozdabiała operacyjną salę bankową w charakterze rzeźby.