Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 33 из 69

– Gdzie…?!!!

– Na Marymoncie, pod halą – powiedziała Jola ostrożnie i przyjrzała się Eluni. – Ejże, co za bigos? Ty nic o tym nie wiesz? Co jest grane?

Elunia przez chwilę czuła oszołomienie. Kazio na Marymoncie, jakiś idiotyzm. Nagle przypomniała sobie.

– E tam, Kazio… Pomyliłaś się, tak samo jak ja. Też mi się wydawało, że to Kazio, pod stacją benzynową na Dolnej, ale zaraz potem… nie, odwrotnie, tuż przedtem, dzwonił z Kopenhagi. Jego sobowtór tu się plącze.

– Sobowtór… – powtórzyła Jola jeszcze bardziej ostrożnie i z powrotem odwróciła się do lustra. – Sobowtór… Akurat…

– A co? – zainteresowała się Elunia, zaskoczona, ale tak pewna miłości Kazia, że najmniejsze podejrzenie nie zaświtało jej w głowie.

Joli najwidoczniej płyta się zacięła.

– Sobowtór… Cha, cha… Sobowtór…

– A co…?

– Sobowtór…

– Uspokój się już z tym sobowtórem, o co chodzi, mów jak człowiek!

Jola znów odwróciła się do Ełuni.

– Brata bliźniaka, o ile wiem, on nie ma. Za to ja mam oczy w głowie. Nie chcę cię niszczyć, broń Boże, ale… Bardzo ci na nim zależy?

W jednym mgnieniu oka w Eluni wybuchły skomplikowane uczucia. Czy jej zależy na Kaziu… Już chciała powiedzieć, że nie, niespecjalnie, ponieważ Stefan Barnicz ogarnął nagle jej całe jestestwo tak, że na nic więcej nie zostało miejsca, ale równocześnie błysnął w niej żal. Kazio, Boże drogi, zdążyła do niego przywyknąć, napawał ją jakimś takim poczuciem bezpieczeństwa, pewnością siebie… Miała Kazia na mur, beton i granit. I właściwie nie chciałaby przestać go mieć, doznała wrażenia, że bez Kazia zrobiłoby się zimno. Chyba że Stefan, ale jakież to niepewne…! Przecudowne, eksplozywne, rozpaczliwe, dławiące szczęściem, beznadziejne, upragnione i oczekiwane… No tak, ale Kazio…?

Niepewnie patrzyła na Jolę, nagle spochmurniałą.

– No, czy ja wiem… Zależy mi… Pojęcia nie mam… A co…?

– A to, że ja głowę na pniu położę. Kazia widziałam, a nie jakieś tam aptrapy!

– Rozmawiałaś z nim…?

– No coś ty, skąd, z wejścia patrzyłam, jak do samochodu wsiada. Kazio, jak w mordę strzelił! Ty, słuchaj, ja cię nie buntuję, ani nic z tych rzeczy, ale ty się zastanów. Żadnemu chłopu na świecie wierzyć nie można, oni łżą, aż ziemia jęczy. Wrócił cholernik, a ciebie kantuje Sztokholmami i Osiami, proszę bardzo, zaraz do ciebie zadzwonię i powiem, że z Kalifornii. Automatyczne połączenia, idiotko!

Elunia poczuła się wstrząśnięta. Oszukujący ją Kazio, przebywający w Warszawie, prezentujący wytrwałe uczucia wyłącznie przez telefon, unikający kontaktu bezpośredniego, to było coś nie do wiary. Wszak to Kazio bez niej żyć nie mógł, a nie ona bez niego. Cóż to miało oznaczać? Nie, niemożliwe, Jola musiała się pomylić albo może wpadł na chwilę, nie zastał jej w domu i zaraz następnym samolotem musiał odlecieć… Nie, to też głupie, przecież by jej powiedział…

– Niemożliwe – oświadczyła stanowczo. – Nie pasuje do niego. Po co by mu to w ogóle było…

– No dobrze – przerwała Jola. – Poderwał sobie coś na boku, małpiego rozumu dostał, ale ciebie trzyma pazurami i za Chiny razem z Japonią nie chce, żebyś się dowiedziała. Wolał się zmyć. Powiedzmy, że takie coś nastąpiło. Co ty na to?

Eluni znów błysnął Stefan Barnicz i supozycję uznała za prawdopodobną. Jednakże, mimo wstrząsu, myślała logicznie.

– No to przecież w takiej sielance nie dzwoniłby co drugi dzień i nie mówił, że się stęsknił jak dziki!

– Dla zmyłki dzwoni. Dziopa się pluska w łazience, a on za słuchawkę łapie. Słuchaj, ja nie twierdzę, że to pewne, ale niewykluczone. A w ogóle, skoro dzwoni, możesz sprawdzić. Niech ci poda numer i ty zadzwoń do niego, połapiesz się przecież, co to jest, Łomianki czy Paryż!

Pomysł się Eluni spodobał, nie lubiła niepewności. Samym przypuszczeniem, że Kazio ją kantuje, czuła się urażona. Sposób załatwienia sprawy zalągł się jej od razu, a równocześnie na samym skraju umysłu coś ją zaniepokoiło. Jakaś drobnostka, z Kaziem związana, na razie mętna i nie do rozwikłania, coś jej się już plątało po głowie, co też to było…?

– Stanowczo tak zrobię – zapowiedziała energicznie. – Zaraz przy najbliższym telefonie. A jakby się okazało, że owszem, jest tu, a nie tam, zdenerwuję się i nie chcę go znać. Mam tego nowego na oku, więc jakoś to przeżyję, a teraz szukaj złotego guzika!

Dyplomatyczna rozmowa z Kaziem odbyła się w piątek rano. Zważywszy, iż Stefan Barnicz nie pokazywał się w kasynie i od pięciu dni był niewidoczny, Elunia odczuwała lekkie zdenerwowanie i pamięć o dziwactwach Kazia mocno w niej tkwiła. Dręczyła ją niepewność, nie druzgocząca, ale nieprzyjemna.





Kiedy Kazio odezwał się w słuchawce, Elunia z miejsca, z nadzwyczajną przytomnością umysłu, zrealizowała swój pomysł.

– Nic nie słychać! – krzyknęła w telefon. – Kaziu, czy to ty? Słuchaj, nic nie mów, coś się stało z moim telefonem, od wczoraj tak. Jak się do mnie dzwoni, nic nie słychać, a jak ja dzwonię, wszystko jest w porządku. Daj mi swój numer, ja zadzwonię do ciebie!

– Rany boskie, nie krzycz tak! – odkrzyknął Kazio z drugiej strony. – O mało nie ogłuchłem. Będę mówił głośniej.

– Co? – wrzasnęła Elunia. – Nic nie słyszę! Zarazem szybko odsunęła słuchawkę od ucha, bo potężny ryk Kazia zagrzmiał w całym mieszkaniu.

– Ja cię słyszę doskonale…!

– Co?! Nie słyszę! Tu coś skrzypi! Gdzie ty jesteś?! Daj mi twój numer!

– W Kopenhadze jestem, czekaj, już ci daję…

– Nic nie słyszę!

Kazio wrzeszczał do ochrypnięcia, Elunia jednak uparcie nic nie słyszała. Żądała jego numeru telefonu, każdej cyfry oddzielnie, wyraźnie i głośno. Uległ dość szybko.

– Zero! – jął ryczeć przeraźliwie. – Zero! Cztery! Pięć!…

Odłożywszy słuchawkę na stolik, bo ogłuszające dźwięki z niej rozlegały się chyba nawet za oknem i na klatce schodowej, Elunia skrupulatnie zapisała podany numer. Powtórzyła go normalnym głosem,

– Wyłącz się teraz. Ja zadzwonię. Właściwie nie musiała już dzwonić, gdyby Kazio nie znajdował się w Danii, nie podałby swojego numeru telefonu, po którym łatwo można było sprawdzić, do jakiego kraju i miasta należy. Jednakże pozory musiała zachować. Postanowiła później, po jego powrocie, wyznać mu całą prawdę.

Kazio zaś błogosławił się za wybór chwili na ten telefon. Mógł się przecież wygłupić i zadzwonić w i

– No, teraz dobrze – powiedziała Elunia, bez trudu uzyskawszy połączenie. – Ty mnie słyszysz?

– Cały czas cię słyszałem, niepotrzebnie krzyczałaś. Co to za uszkodzenie? Zgłoś w biurze napraw.

– Już zgłosiłam, powiedzieli, że do wieczora przejdzie. Kiedy wracasz?

– W przyszły piątek, za tydzień. Nie masz pojęcia, jak mnie już ciągnie do ciebie. Jeszcze raz robię rundę po Szwecji i Norwegii, stąd odjeżdżam jutro rano. Co u ciebie?

– Nic, wesele Andrzejka. Kieckę już mam, obie z Jolą jesteśmy bardzo zajęte…

Przyjąwszy jeszcze płomie

– Kazio jest w Kopenhadze – oznajmiła z triumfem. – Udawałam, że nic nie słyszę, podał mi numer i zadzwoniłam do niego. Wszystko się zgadza, wyjście na Danię i tak dalej. Więc jednak siedzi tam, a nie tu.

– No no… – zdziwiła się Jola. – Zacznę wierzyć w tego sobowtóra, chyba że mi się w oczach mieni.

– To i mnie się mieni. Oszukałam go i teraz mi głupio. Powiem mu prawdę, jak wróci.

– Kretynka. Na co ci to? Kto chłopu mówi prawdę?!

– Ja. Nie lubię łgać. Prawda jest wygodniejsza, nie trzeba sobie przypominać, co się zełgało poprzednim razem.

– Może i jest w tym trochę racji – zgodziła się Jola. – W każdym razie, jak jeszcze raz się nadzieję na tego sobowtóra, polecę, złapię go za klapy i zajrzę w zęby. A ty rób, jak uważasz.