Страница 19 из 69
Po dwóch godzinach Elunia zaczęła marzyć o radiowozie policyjnym. Komenda policji na Malczewskiego znajdowała się blisko, mogłaby tam dojechać w ciągu minuty, zawiadomić o sytuacji, zwalić na nich tę opiekę i zejść z posterunku, ale niezła już znajomość życia kazała jej się przed tym rozwiązaniem zawahać. Wiadomo było przecież, że może tu tkwić rok i nic się nie będzie działo, odjedzie na dwie minuty i właśnie wtedy ktoś to pudło ukradnie. Nie, ruszyć się nie może, ale gdyby tak dopaść radiowozu…
Albo może tego sąsiedniego domu…?
Godzina była jeszcze ze wszech miar przyzwoita, dochodziło wpół do dziewiątej. Elunia obmyśliła sobie plan, wysiadła, zamknęła swoją toyotę, włączyła alarm i podeszła do furtki numer cztery.
Dzwoniła trzeci raz, kiedy wreszcie brzęknęło i odezwał się głośnik.
– Kto tam?
– Ja w sprawie samochodu – powiedziała żałośnie. – Burska jestem.
Przypadkowo, nieświadoma doskonałości pomysłu, wybrała najwłaściwsze słowa ze wszystkich możliwych. Sprawa samochodu intryguje każdego, a dodatkowe podanie całkowicie obcego nazwiska z jednej strony budzi zaufanie, a z drugiej zaś aż się prosi o rozwiązanie zagadki. Ni przypiął, ni wypiął, tajemnicza postać przychodzi w sprawie samochodu, co też to może oznaczać…?
– Moment – powiedział głos z wnętrza. W głośniku coś szemrało i jakby z pewnej odległości dobiegły Elunię słowa:
– …nie w główkę, cóż znowu. Staw kolanowy…
Głośnik prztyknął i rozległ się brzęczyk u furtki. Elunia pchnęła ją, uczyniła kilka kroków i weszła na schodki. Drzwi otworzyły się, zanim do nich dotarła, w progu stanął jakiś facet.
– Bardzo przepraszam – powiedziała Elunia pośpiesznie, oglądając się za siebie i sprawdzając, czy ma jeszcze czego pilnować. – Czy pan mógłby przez pięć minut popatrzeć na tego mercedesa, który tam stoi, przed szóstką…
– Remiaszków?
– No właśnie, pani Remiaszkowej ukradli kartę rejestracyjną i jest obawa, że samochód też ukradną, ja tu pilnuję, bo mnie proszono, ale już nie mogę dłużej i chciałam szybko pojechać na policję, żeby teraz oni popilnowali, ale boję się go tak zostawić, bo może już się tu ktoś czai. To potrwa chwilę, gdyby pan przez ten czas popatrzył…
Mimo, iż facet stał w mroku, a światło miał za plecami, widać było, jak się rozpromienił. Z niewiadomych powodów zagrożenie samochodu państwa Remiaszków napełniło go żywą radością.
Zgodził się skwapliwie.
– A dobrze! Proszę bardzo! Oczywiście! Popatrzę, dopilnuję, niech pani spokojnie jedzie! Proszę bardzo! Proszę bardzo!
– Dziękuję, ja tu jeszcze wrócę…
Na Malczewskiego Elunia dojechała rzeczywiście w ciągu minuty i nawet nie musiała wchodzić do komendy, bo radiowozy stały przed nią. Nie wdając się w rozważanie podziału funkcji, dopadła pierwszego. Przez całą tę minutę jazdy powtarzała sobie, co powi
– Dowód pani pozwoli.
Spisał jej dane, po czym wypowiedział kilka słów w radiotelefon. Następnie zażądał pilotowania, aczkolwiek z pewnością doskonale wiedział, gdzie znajduje się ulica Piłkarska. Elunia przystała chętnie, bo i tak nie odczepiłaby się od niego, dopóki trzymał w ręku jej dowód osobisty. Nie miała najmniejszej ochoty na wyrabianie sobie kolejnego.
Mercedes nadal stał przed willą, nietknięty.
Radiowóz i toyota zatrzymały się za nim. Starszy sierżant poprosił Elunię do siebie.
– Teraz niech pani powie to wszystko jeszcze raz, bo ja muszę sporządzić notatkę. Owszem, karta rejestracyjna to ułatwienie dla złodziei, możliwe, że przy okazji uda się ich złapać, chociaż zysku z tego tyle co kot napłakał. Ale nic, niech pani mówi.
Pełna nadziei, że wreszcie uda się jej pozbyć tych uciążliwych i wysoce ziębiących obowiązków, rezygnując już nawet z odzysku strat kasynowych, Elunia opowiedziała wszystko jeszcze raz, bardzo porządnie i dokładnie. Nie kryła nawet swoich poglądów na charakter pana Remiaszki.
– Czegóż, do żółtej febry, ci ludzie nie wracają do domu? – zastanowił się starszy sierżant – To już będzie… zaraz… przeszło trzy godziny. Na ich miejscu ja bym wrócił.
– Ja myślę, że on myśli, że ona wróciła – odparła Elunia. – A ona myśli, że on wrócił.
– No tak. On pracuje albo przepycha interesy przez bufet, a ona siedzi u jakiej przyjaciółki i płacze jej w mankiet. A my tu musimy pilnować. Tam nikogo nie ma, w tym domu?
– Chyba nie, przez cały czas ciemno.
– Ale pięćset złotych to pani powi
– Zmarzłam okropnie, ale potem już siedziałam na włączonym silniku. No, nie bez przerwy. Ale on dobrze grzeje, ten mój samochód. Jeśli pan uważa, że powi
– Żadne takie. Jest notatka służbowa, już my sobie z nim pogadamy. Proszę, pani dowód.
– I mogę już stąd odjechać?
– Owszem, może pani.
Dojeżdżając do domu, Elunia nabrała nagle wątpliwości. Niemożliwe przecież, żeby radiowóz policyjny, z pewnością obarczony rozmaitymi obowiązkami, wiekował na ulicy Piłkarskiej, niezbyt chyba przestępczej już chociażby z racji niewielkich rozmiarów. Wezwą go gdzie indziej, gdzie się coś stanie, złodziej taką chwilę wykorzysta, tego mercedesa rąbną, a pan Remiaszko życie jej zatruje. Po co ona się w ogóle wdała w ten cały idiotyzm…? A, prawda, w obliczu nieszczęścia pani Remiaszkowej stała jak głupia, zamiast uciec… A należało, pani Remiaszkowa sama zadzwoniłaby do męża i uzgodniliby między sobą… Jednakże stała, przepadło, obiecała pomoc, teraz nie ma prawa tak się całkiem wypiąć… Zawróciła i ponownie ruszyła w kierunku Piłkarskiej. Podjeżdżała powolutku, zakłopotana kolejnym problemem. Policja, jeśli ciągle tam stoi i pilnuje, pomyśli jeszcze, że ona nie ma do nich zaufania. Nieładnie. I nietaktownie. No dobrze, podjedzie od Racławickiej i popatrzy z daleka, podejdzie na piechotę…
Już z końca ulicy dostrzegła, że mercedes stoi, a policji rzeczywiście nie ma. Z willi obok wyszło dwóch facetów, którzy szybkim krokiem udali się ku Wiktorskiej. Przelotnie Elunia pomyślała, że ten sąsiad, który tak radośnie zgodził się spoglądać na mercedesa, miał gości, goście mówili coś o główkach i kolankach… Może policja też go skłoniła do spoglądania…?
W tym momencie ujrzała radiowóz, powoli wjeżdżający w Piłkarską i zatrzymujący się obok willi numer sześć. Ulgi doznała niebotycznej. Równocześnie z willi numer cztery wyszedł jeszcze jeden osobnik, całe przyjęcie tam było albo może grali w brydża… Na moment jakby się zawahał, przystanął, zapalił papierosa i ruszył w kierunku Racławickiej. Po drodze minął Elunię, która znieruchomiała z ulgi.
Radiowóz jeszcze stał, kiedy nastąpiły dwa wydarzenia. Elunia odzyskała zdolność ruchu, a pod willę numer sześć podjechała limuzyna, mogąca obudzić zawiść całej młodzieży męskiej Warszawy oraz krajów sąsiednich. Wysiadł z niej istny bałwan, ogromny i potężny, i podszedł do mercedesa.
Dusza, instynkt, a nawet rozum powiedziały Eluni wyraźnie, że jest to pan Remiaszko. Zważywszy, iż była już uruchomiona, biegiem rzuciła się w jego kierunku. Z radiowozu wysiedli starszy sierżant z kierowcą i razem wziąwszy, pod willą zrobił się tłok.
Elunia dobiła ostatnia, pierwszych słów nie dosłyszała, dopadł jej dopiero dalszy ciąg.
– …dobra, a gdzie jest ta, jak jej tam… – mówił pan Remiaszko.
– Tutaj – powiedziała, nie czekając nawet na swoje nazwisko. – Ja bym chciała wiedzieć, gdzie jest pańska żona, która miała zaraz przyjechać. Zmarzłam tu prawie do grypy!
– Ejże! – warknął pan Remiaszko podejrzliwie. – Miała pani być samochodem? Elunia się nagle rozzłościła.
– A gdybym przyjechała na koniu, to co? Robi to panu różnicę?