Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 8 из 45

Sprawę dodatkowego przesłuchania Joli Rybińskiej załatwiłam bezzwłocznie. Nie musiałam łapać Henia, bo Janusz akurat wrócił do domu i podniósł słuchawkę, przekazałam mu ten pasztet. Tajemniczy szczupły osobnik przyszedł w chwili, kiedy w mieszkaniu nieboszczki Najmowej działała ekipa policyjna, usłyszał liczne głosy i zrezygnował z wizyty. Na miejscu kapitana Tyrańskiego z odnalezienia go nie zrezygnowałabym za nic w świecie…

Ciągle jeszcze tkwiło we mnie pora

Znalezisko, można powiedzieć, niczyje, skarbu państwa zapewne albo spadkobierców tego, co chował.

Zastanowiłam się, głęboko i uczciwie, i doszłam do wniosku, że tej kradzieży wykluczyć nie mogę. W pierwszym odruchu zapewne nie przyszłoby mi do głowy, żeby łapać mienie, ale gdybym miała czas ochłonąć i odrobinę pomyśleć, możliwe, że zagarnęłabym sobie to wszystko, uginając się pod ciężarem. Istotny problem stanowiło te dwadzieścia kilogramów, moje możliwości transportowe radykalnie kończą się na szesnastu, dwadzieścia musiałabym za sobą wlec. Nikt nie widział, żebym wlokła, ten jakiś facet, który mnie dostrzegł w holu, wychodzącą, twierdził podobno, że prawie biegłam, o sapaniu pod brzemieniem nie było mowy. W żadnym wypadku nie biegłabym z ciężarem dwudziestu kilo i właściwie to jedno powi

Zaczęło mi się nagle myśleć dalej. Mogłam postąpić inaczej. Zdjąć z szyi apaszkę, zrobić tobołek, wyjść z tego mieszkania, dodźwigać to do windy… Na nic, zobaczyłaby mnie Jola Rybińska… Więc może zejść po schodach piętro niżej, tam wsiąść do windy i pojechać na górę. Jak tam wygląda, na ostatnim piętrze…? Wszystko jedno, znalazłam sobie zakamarek, schowałam tobołek, wyjechałam bez obciążenia, zamierzając wrócić po łup w sprzyjającej chwili. Leży gdzieś tam, może na strychu… Czy oni w ogóle przeszukali cały dom…?

Procedurę tę obmyśliłam pomiędzy trzecim piętrem a parterem. Wyobrażenie było tak silne, że nie wytrzymałam, postanowiłam sprawdzić jej sens.

Zapomniawszy kompletnie, że sama spowodowałam wizytę władz u Joli i lada chwila pojawi się tu ktoś z policji, zawróciłam na parterze i ponownie wsiadłam do windy. Przycisnęłam najwyższy guzik.

Ze wzruszeniem stwierdziłam, że budynek nie tylko ma strych, ale na ten strych dojeżdża winda. Miało to swoje uzasadnienie, strych zawierał w sobie suszarnię, osoba z tobołem upranej bielizny mogła wygodnie dojechać, a nie z wysiłkiem wlec się po schodach. Przyzwoicie i humanitarnie. W dodatku wcale nie było tam ciemno, świetliki w dachu rozjaśniały wszystkie pomieszczenia.

Rozejrzałam się w skupieniu. Z jednej strony były drzwi, pozbawione jakiegokolwiek zamknięcia, w drugą stronę biegł w dal całkowicie otwarty korytarz. Zajrzałam najpierw za drzwi.

Rozległe pomieszczenie mogło być suszarnią, chociaż z całą pewnością nie umieściłabym tu świeżo upranej bielizny. Kurz leżał tysiącletni, wąska drabinka w niezłym stanie prowadziła do wyłazu na dach. Myśl o przywiązaniu zdobyczy do komina błysnęła mi natychmiast, ale tej możliwości już nie sprawdzałam. Ostrożnie przeszłam w głąb tego poddasza.

Ludzie tu bywali niewątpliwie. Żadna żywa istota, poza człowiekiem, nie użytkuje i nie zostawia po sobie pustych butelek, petów, pogniecionych opakowań papierosów i tym podobnych szczątków. Wszędzie poniewierały się jakieś szmaty, rupiecie, wspomnienia po starych meblach, rozsypana balia i dziurawa miednica. Wielki stos rozwalonej makulatury w kącie. Może umieściłabym tobołek za tym stosem…? Albo nie, może lepiej pod połamanymi deskami, które niegdyś stanowiły komodę. Albo w ogóle byle gdzie w kącie, do którego, sądząc ze śladów na kurzu, nikt się od lat nie zbliżał.

Kiwnęłam głową do samej siebie, bo rzecz okazała się w pełni wykonalna. Mogłam ukraść złoto i wyjść bez niego, strych nadawał się na chwilową kryjówkę. Na wszelki wypadek postanowiłam obejrzeć jeszcze i drugą stronę, ów korytarz wiodący na koniec budynku.

Ruszyłam nim powoli. Ujrzałam dwoje zamkniętych drzwi, jedne na kłódkę, drugie na klucz. Spróbowałam, nie dały się otworzyć. Następne drzwi, nie dość że otwarte, to jeszcze w połowie oberwane z zawiasów. Zajrzałam za nie.





I w tym momencie coś nagle szurnęło gdzieś przede mną. Coś zatrzeszczało. Zamarłam.

Zanim jeszcze serce przestało mi łomotać, pomyślałam, że może kot, może szczury. Na szczęście nie boję się ani kotów, ani szczurów, nic we mnie nie zapragnęło ucieczki. Odczekałam chwilę. To coś zatrzeszczało jakby dalej, w następnym pomieszczeniu. Z tego pierwszego prowadziły do niego drzwi, ściśle biorąc, sam otwór drzwiowy, bez skrzydła, zatrzeszczało za nim.

Poruszyłam się, odetchnęłam, ostrożnie podeszłam do otworu i wystawiłam głowę. Nic mnie w tę głowę nie walnęło, z opóźnieniem przyszło mi na myśl, że mogło walnąć i może nawet powi

Teraz zaskrzypiało na korytarzu. Zamarłam ponownie i zawahałam się. Przypomniałam sobie, że korytarz ma podłogę z desek, skrzypnięcie brzmiało typowo. To już nie kot i nie szczury…

Ktoś pętał się po tym strychu równocześnie ze mną, możliwe, że któryś z nielegalnych sublokatorów, siejących za sobą flaszki po wódce. W błysku natchnienia postanowiłam udawać lokatora legalnego, niech tamten się boi, a nie ja. Poza tym obejrzałam co trzeba i nie mam tu już nic do roboty…

Cofnęłam się i stanowczym krokiem, bez żadnych ostrożności, skrzypiąc tą podłogą niemiłosiernie, przeszłam z powrotem na korytarz. Spojrzałam w prawo. Na samym końcu, już blisko windy, mignęła mi ludzka postać, szczupła, w spodniach, dziewczyna albo chłopak, żaden zbój Madej, nic zwalistego, zręczna, błyskawicznie uciekająca sylwetka. Ruszyłam za nią, nie wiadomo po co.

Kiedy dotarłam do windy, sylwetka zbiegała już po schodach piętro niżej. Winda jechała właśnie do góry, jak na zamówienie. Zawahałam się, lecieć piechotą na dół w pogoni za tajemniczą postacią, to do niczego, na obcasach jej nie dogonię, a windą…? Przycisnę parter, a postać przeczeka mój zjazd na byle którym piętrze i wróci na górę. Nie mam szans i nawet próbować nie warto.

Zanim dojechałam do parteru, przyszły mi do głowy kolejne dwa pomysły, jakoś ta winda sprzyjała pracy myślowej. Jeśli zadołowałam złoto na strychu, jeśli moje mieszkanie zostało już przeszukane, teraz może przyszłam zabrać łup i wracam obarczona ciężarem. Nie mam ciężaru, powi

Pełna wahań wyszłam z windy na parterze i jedno z moich życzeń zostało zaspokojone. Natknęłam się na Henia, który właśnie przybył przesłuchać Jolę. Ucieszyłam się, kazałam popatrzeć na mnie porządnie i z uwagą, nie wyjawiając przyczyny tych oględzin. Henio spełnił rozkaz z lekkim roztargnieniem i powiedział, że się śpieszy do Joli. Zaraz potem rozstaliśmy się, wyszłam na ulicę, a on pojechał na górę.

Na chodniku przed domem zatrzymałam się, bo świadectwo Henia wydało mi się nagle niewystarczające. Zna mnie prywatnie, skąd mam wiedzieć, czy Tyrański mu uwierzy? Potrzebny byłby jeszcze ktoś obcy. Obejrzałam się na drzwi i w tym momencie na ulicę wybiegła dziewczyna w spódniczce mini, w wyjątkowo zgrabnych czółenkach, z jakimś pakunkiem pod pachą. Zdążyłam zauważyć jej urodę, po czym gwałtownie zaintrygował mnie pakunek, który wyglądał tobołkowato. Na tobołki byłam właśnie uczulona.