Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 44 из 45



Znów na chwilę zamilkła, zamknęła oczy, otworzyła, złapała oddech. Janusz stanowczym gestem podetknął jej kieliszek koniaku. Wypiła bez protestu.

– Nie, zaraz – powiedziała po paru sekundach. – Przedtem była ta historia z Bartkiem. Pani chyba zna sprawę. Został wyrolowany, musiał zwrócić ludziom osiemdziesiąt milionów, gdzie nam było do takiej sumy. Szarpał się, uwierzyłam wtedy… nie, to nieodpowiednie słowo, wzięłam pod uwagę gadanie pani Krysi, powiedziałam mu o pradziadku. Wytypowaliśmy Konstancin, bo tam było najłatwiej, dom należał do pradziadka, nie był nigdy zrujnowany, Bartek poszedł na zwiad, wieczorami, bo w dzień załatwiał robotę i tak wyszło, że nie widzieliśmy się przez cztery dni. Uparł się trzymać mnie z daleka, bo może to nielegalne…

No i wtedy, kiedy Rajczyk walnął… Skamieniałam. Nic nie zrobiłam i chyba nic nie myślałam. A on spokojnie wrócił do salonu, wyniósł resztę naczyń, patrzyłam przez szparę z sypialni i zaczęłam się bać. Jeśli ją zabił, zabije i mnie. Walił dalej w ścianę, krótko, oprzytomniałam trochę, zaczęłam się wykradać, byle do drzwi, ale nagle umilkło. Przestał walić. Coś robił, szurał, brzęczał… Na moment zapanowała cisza, a potem nagle jakiś rumor. I brzęk. I wszystko ucichło.

Podkradłam się. Leżał na kupie gruzu, a obok niego wysypał się cały stos złota. Nie chcę się usprawiedliwiać, nie zamierzam, ale byłam chyba trochę otumaniona, nie wiem, znienacka zobaczyłam to złoto i pomyślałam tylko jedno, że to ratunek dla Bartka, dla nas…

Nie wiedziałam, czy oni jeszcze żyją. Nie zrobiłam nic, nie dotykałam ich, nie sprawdzałam. Poczułam się bezpieczna i oczywiście wróciła moja obsesja, zdjęcia. Teraz mogłam je znaleźć…

Już mi zostało niewiele miejsc nie przeszukanych. Już się nie bawiłam w ostrożności. Wywaliłam wszystko, znalazłam te albumy. I zabrałam złoto. Nie dzwoniłam do pogotowia, nie próbowałam ich ratować, to chyba świństwo straszne, ale coś mi w środku zaskoczyło. Zacięło się. Nie umiałam sobie teraz przypomnieć, co właściwie myślałam. Może nic…

Pozbierałam monety w pośpiechu, wepchnęłam do torby, strasznie ciężkie to było, żadnych ludzkich uczuć nie miałam w sobie, tylko ta pazerność na złoto i ulga, że wreszcie dopadłam czegoś, czego nie chciała mi dać… Reszta mnie nic nie obchodziła. I uciekłam. Możliwe, że bezmyślnie zamknęłabym drzwi, ale usłyszałam windę, ktoś jechał, brakowało mi ręki, albumy i ten przygniatający tobół ze złotem… Przeraziłam się, że mnie ktoś zobaczy, dopiero teraz przyszło mi to do głowy, dałam spokój drzwiom, próbowałam je zamknąć łokciem, a winda już nadjeżdżała, nie udało mi się. Uciekłam po schodach, w tym domu nikt nie chodzi po schodach, wszyscy jeżdżą…

I przyznam się. Powiem. Bo to mnie gnębi. Przepełniała mnie satysfakcja, triumf, ulga, żadnego żalu, niepokoju, nic. Jak bydlę. Nie wiem, jakim cudem mnie nikt nie widział, uciekłam przez podwórze, na Puławskiej złapałam taksówkę…

– Sprawdzała pani – powiedział nagle z naciskiem Janusz.

Wpatrzona w głąb siebie Kasia jakby się ocknęła. Zaskoczona, spojrzała na niego pytająco.

– Co…?

– Sprawdzała pani, czy oni żyją. Nie żyli. Dlatego nie wezwała pani pogotowia. Była pani w szoku i teraz pani tego nie pamięta.

Ujrzałam wyraz twarzy piegowatego Bartka. Patrzył na Janusza niczym w obraz święty. Zaniepokoiłam się, że padnie na kolana i wytłucze naczynia, bo za stołem nie było miejsca. Kasia wydawała się stropiona.

– Ale…

Ugięła się pod naciskiem wzroku. Janusz nic już nie mówił, tylko wpatrywał się w nią spojrzeniem nieubłaganym. Jakby zmiękła w sobie i znów odetchnęła głęboko.

– No dobrze. Ale swoje wiem… Wcale się potem nie ukrywałam, miałam mnóstwo roboty i przede wszystkim czekałam na Bartka, nigdzie go nie mogłam złapać. Trochę tego złota sprzedałam od razu, monety, w dobrym stanie, jednemu takiemu… Znajomy mojego zleceniodawcy, zorientowałam się, że ma za dużo pieniędzy, wyśledziłam go i dopadłam w kasynie. Przerobiłam sobie twarz, włożyłam perukę, nie poznał mnie, kupił te dwudziestki za osiemdziesiąt milionów, miałam już pieniądze dla Bartka i nie musieliśmy się czepiać pradziadka. Potem… a może równocześnie, już sama nie wiem… przyszło mi na myśl, że znajdą mnie, znajdą u mnie to złoto i zabiorą wszystko, musiałam wynieść z domu i gdzieś ukryć. Na strychu, na Willowej, znałam ten strych. Pojechałam, schowałam w starych skorupach, to wtedy właśnie pani mnie widziała, jak już wychodziłam… Potem była u mnie rewizja, nic nie znaleziono, bo już nic nie było…

– A pieniądze? – przerwałam z lekkim zdziwieniem, bo niemożliwe, żeby suma osiemdziesięciu milionów nie zwróciła uwagi Henia.



– Razem to schowałam. Pieniądze i złoto. I zaraz po rewizji pojechałam po to znów i przywiozłam z powrotem do domu, pomyślałam, że drugi raz szukać nie będą, a za to mogą przeszukać strych. No, a potem pojawił się Bartek…

– Pod postacią poszkodowanego kretyna – mruknął Bartek.

– I teraz nie wiem, co zrobić. Znalazłam spis pradziadka, to złoto z Willowej wcale nie było nasze, w spisie go nie ma. Kłamałam cały czas, ile tylko mogłam, nie wiem, co mi za to grozi, nie chcę żyć pod presją, już nie mam siły. Powi

– Niech się pani w tej chwili uspokoi! – przerwałam jej surowo. – Żadnego zwracania!

– Jak to…?

– Tak to. Komu pani chce zwracać? Skarbowi państwa? Żeby Ministerstwo Finansów mogło sobie przydzielać wyższe premie…?

– Uspokój się w tej chwili! – zażądał gniewnie Janusz. – Chcesz, żeby cię zaskarżyli do sądu?!

– Chcę. Będzie z hukiem!

– Wariatka…!

– Myśli pani, że zwyczajnie można to ukryć i nie zawracać sobie głowy? – wtrącił się Bartek z wielkim zainteresowaniem. – Ja przesadnie chciwy nie jestem, ale, o rany, te wszystkie pierepały…

Zerwałam się nagle z miejsca, zrzuciłam popielniczkę, dopadłam biurka i odnalazłam kodeks wykroczeń. Wyszukałam odpowiedni paragraf, omal nie rozdzierając go na strzępy, trafiłam na właściwą stronę.

– Kto w ciągu dwóch tygodni od dnia znalezienia cudzej rzeczy – przeczytałam wściekłym głosem i Janusz ze szczotką i śmietniczką w rękach zatrzymał się w progu drzwi – albo przybłąkania się cudzego zwierzęcia… nie, zaraz, ze zwierzętami damy sobie spokój, oni mają na myśli krowy… nie zawiadomi o tym organu… i tak dalej, albo w i

– Na miłosierdzie pańskie…!!! – wrzasnął Janusz rozdzierająco, a popiół i pety zleciały mu ze śmietniczki.

Kasia i Bartek patrzyli wzrokiem osłupiałym. Opamiętałam się.

– Każdy ma swoje hobby – wyjaśniłam ponuro. – No dobrze, nie będę rozmawiała o polityce. Może posiedzi dwa tygodnie. W kwestiach prawnych, zaraz… w i