Страница 2 из 72
Pozdrawiam,
MD
Frankfurt nad Menem, poniedziałek wieczorem
Domagalik nie chce „wyprzedzać mężczyzny”! Coś takiego! Nie sądzi Pani, że odkrusza tym stwierdzeniem duży kawałek fundamentu z piedestału, na którym Pani stoi? Wydawało mi się, że kobiety takie jak Pani już na pierwszym spacerze wiedzę, co powi
Bardzo miło mnie Pani zaskoczyła. Tym bardziej, że ten piedestał ustawiły dla Pani głównie media i mężczyźni mediów. Może tylko po to, aby z dołu zobaczyć, jaką nosi Pani bieliznę. Jestem podobnie jak Pani za równouprawnieniem kobiet, ale jednocześnie jestem także za podziałem ról przypadających mężczyznom i kobietom. Podobnie jak Pani uważam, że inicjacja pierwszej bliskości powi
Nie jestem znawcą kobiet. Pani zaskoczenie jest nieuzasadnione. To dzie
Ponadto wydaje mi się, iż przygotowywałem się to tego bardzo uczciwie. Jak naukowiec. Czytałem Angier, Freuda, Junga, Fisher, Wrighta, Domagalik, Graff, Dunin i Horney. Czytałem także Woolf, Nin, Jelinek i Plath… Ale nie tylko przecież czytałem. Słuchałem kobiet, gdy mówią o sobie i potem długo myślałem o tym, co powiedziały. Czasami przy tych opowieściach starałem się nie tylko na nie patrzeć, ale też w nie zaglądać… Spędziłem popołudnie i wieczór u ginekologa we Frankfurcie, aby wszystko wiedzieć z pierwszej ręki. Do dzisiaj walczę – trochę jak męska feministka – z moją niemiecką kasą chorych, aby zapłaciła za tę wizytę. W niemieckich kasach chorych nie ma bowiem równouprawnienia i mężczyznom odbiera się prawo do wizyt u ginekologa (śmiech). Studiując kobiecość przed napisaniem swoich książek, nie przygotowywałem emocjonalnego zamachu na nie, a tym bardziej wmawianego mi od czasu do czasu wielkiego, zbiorowego uwiedzenia.
Wzruszyła mnie Pani opowieścią o swoim ojcu, który w górach w Dzień Zaduszny czekał, aż zgasną znicze, które ze sobą zabrał. Dla mnie Zaduszki to także dzień, w którym chcę być sam. I nie jestem tego dnia wcale samotny. Moi rodzice zmarli tak dawno, że mam już za sobą osamotnienie i pustkę, które pozostawili, odchodząc. W Dzień Zaduszny chcę z nimi porozmawiać, poradzić się. Chcę także płakać. A płakać lepiej w samotności…
W Dzień Zaduszny zawsze przypomina mi się historia człowieka, który praktycznie każdego dnia zapala komuś znicz.
Pewien młody biedny lekarz ze Sztumu, który skończył studia w Gdańsku, przyjechał na praktykę do Getyngi. Na sześć miesięcy. Do kliniki. Lekarz kochał pewną Agnieszkę z Gdyni. Bardzo kochał. Pisał do niej listy. Dzwonił. Praktykując, czekał na powrót. Agnieszka z Gdyni nie czekała, nie pisała i nie telefonowała.
Napisała tylko raz. Po miesiącu. Że odchodzi od niego.
Lekarz stracił sens życia.
Zaczął chodzić po górach w nadziei, że spadnie, latać na motolotni w nadziei, że silnik zawiedzie. Skakać ze spadochronem, w nadziei, że ten się nie otworzy. Miał pecha.
Nie spadał w Alpach i Himalajach, silnik nie zawodził, a spadochrony zawsze się otwierały. Jedyne, co zauważył, to to, że w czasie lotu na motolotni i ze spadochronem, wiatr genialnie osusza łzy.
Był dobrym, zrozpaczonym lekarzem. Nie chciał wracać do Polski. Został w Getyndze. Przeczytał w gazecie, że poszukują lekarzy. Do szpitala dziecięcego. Do dzieci terminalnie chorych na raka. Koło Heidelbergu.
Wszystko, o czym można marzyć: śliczny, nowoczesny szklany dom w parku, tomograf SPIN i tomograf NMR, dwie sale operacyjne, helikopter do dyspozycji. Mieszkanie obok. Duże pieniądze. Etat do śmierci. Sale nasłonecznione. Kolorowe. Obok hotel dla rodziców. Sufity pokryte obrazami. Miś Puchatek, Myszka Miki, Simpsonowie…
W takich szpitalach obrazy są na suficie, a nie na ścianach, bowiem dzieci w większości ciągle leżą i nie mają nawet siły patrzeć na boki. Operuje się w najnowocześniejszych blokach operacyjnych. I bada za pomocą najnowocześniejszych urządzeń. Tylko po to, aby dowiedzieć się, czy to miesiąc, czy może jednak 45 dni.
Najważniejszym miejscem i tak nie jest w tym szpitalu tomograf. Najważniejszym miejscem jest kaplica. Na początku rodzice tam nie chodzą. Ale pod koniec są tam wszyscy. Duża, przestro
Nie jest szczęśliwy. Ale jest potrzebny. Znam go.
Serdecznie,
Warszawa, wtorek
Panie Januszu,
nie do końca odczytał Pan moje intencje. Ja wcale nie uważam, że inicjacja pierwszej bliskości jest przypisana którejś ze stron. Zwłaszcza gdy w grę wchodzi „zatruta” miłością strzała Amora. Wówczas nie ma ani zasad, ani ról do odegrania. Prawdziwa niezależność to ta, która pozwala mi robić to, na co w danym momencie mam ochotę. Nie hołduję więc żadnym podziałom, jeśli rzecz dotyczy szarych komórek. W niczym mi również nie ujmuje, a nawet lubię, gdy mężczyzna otwiera przede mną drzwi, nie siada, zanim ja tego nie uczynię, nosi ciężary, zmienia koło w samochodzie i zakłada mi płaszcz. Mój feminizm na tym nie ucierpi, a tym bardziej męskie ego.
Nie jest Pan kobieciarzem? Panie Januszu? Idąc tropem Pana wczorajszego wywodu o emancypantkach, czyżby i Pan chciał, tak jak kiedyś one, zmienić znaczenie chromosomów w naszym życiu? Przecież w zgodzie z nimi każdy mężczyzna bez wyjątku, także Pan, jest kobieciarzem i to na tyle, na ile pozwalaj mu warunki i okoliczności zewnętrzne. Pamiętam, jak poruszyły mnie badania przeprowadzone na jednym z amerykańskich campusów, z których wynikało, że ponad 90% respondentów dopuściłoby się gwałtu, gdyby tylko uszło im to płazem. Gwałciciele, a co dopiero kobieciarze! Jak Pan widzi, mój feminizm nauczył mnie bardzo uważnego wczytywania się w słowa wypowiadane i pisane przez mężczyzn. Także przez Pana. Trzeba uważać.