Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 20 из 46

Zaczynamy całą zabawę od początku.

Co sobie robimy, dowiadujemy się od razu albo po jakimś czasie. Co zaś robimy Bogu ducha wi

Tak więc ukrzywdziłyśmy siebie, ukrzywdziłyśmy żabę, ukrzywdzamy pośrednio i

Krzyś i Grzesiek nie zgadzali się z nami. Ale przypomnę, że jeden ma czerwony samochód, a drugi nissana. Może się poczuli urażeni. Ten Grzesiek wstrętny, co chciał mnie zdenerwować, uświadomił mi tylko tyle, że należy z zadumą pochylić głowę nad dziewczynką całującą płaza, której wgrywa się jak na twardy dysk przyszły scenariusz jej poczynań. Ona niewi

Cóż za ulga. Miejsce żab jest na łąkach. A ja, być może, spotkałam mężczyznę bez zielonej zimnej skórki. Bez ukrytego królewicza w środku. A co z resztą świata i i

Takie to miłe popołudnie spędziliśmy u mnie w domu. I to niech Grzesiek się buja. Lusterko – też mi coś!

Z powodu wiosny chyba zatraciłam nieco poczucie rzeczywistości. W drodze powrotnej robię porządne zakupy. Pomarańczki – dwa kilo, mandarynki, jabłuszka, chleb pyszny baltonowski, masełeńko świeżuchne, serek brie i camembert, i mozzarella, i edamski, i dwa kilogramy ziemniaków, i sałata, i buraczki, i pekińska. Lodówka wymieciona do czysta, jeszcze zatrzymuję się w mięsnym, a na samym dworcu, w „Remie”, kupuję cztery soki i dwa wina białe, bo Ula z Krzysiem przyjdą wieczorem. Z „Remy” już nie mogę wyjść. Oddaję przy kasie dwa słoiki ze szparagami, ale przypominam sobie, że nie mam cukru. Jest tego ze dwadzieścia sześć kilo. Ledwo doczołguję się do kolejki.

W przejściu do stacji na tym cholernym Dworcu Centralnym w centrum Europy stoi paru agresywnych facetów. Chyba są naćpani. Moje ręce już ciągną się za mną, czy ja zwariowałam, żeby tak daleko mieszkać? Do kolejki chyba nie dojdę, bo się boję. Grupka ludzi stoi przy kasach i próbuje interweniować. To znaczy krzyczą na kasjerkę.

Szlag mnie trafia. Wydaje mi się, że podwijam ręce, żeby się tak nie brudziły, zakupy ważą już pięćdziesiąt kilo, i ostro pytam, gdzie jest policja. Policja jest na posterunku przy peronach. Nikt się nie kwapi, więc padło na mnie. Torby wyrywają mi ręce ze stawów. Przystaję co chwilę i na pewno na ten pociąg nie zdążę.

Wreszcie docieram do posterunku. Grube metalowe drzwi zamknięte. Pukam. Nic. Walę. Nic. Walę z całej siły. Nic. Odstawiam torby – jedna nie wytrzymuje – ta z sokami. Szukam kluczy i tymi kluczami walę jeszcze mocniej. Drzwi się uchylają. Soki wytaczają się z pękniętej torby. Przez szparkę i wewnętrzną kratę widzę młodziutkiego policjanta. Przerażony. Grzecznie pytam, czy może by ze mną się udał na dworzec WKD, bo ktoś rozrabia. Patrzy na mnie bezradnie. Jemu się wydaje, że ja rozrabiam.

– Ale nas jest tu trzech. Ja nie mogę, a kolegów nie ma.

– A mogę wiedzieć, gdzie są? – warczę.

– No, na bójce.

Wkładam soki do siatki z camembertem, kapustą pekińską, serem żółtym, pomarańczami, serem edamskim i ziemniakami. Mój instynkt społeczny wyraźnie zanika. Mam wrażenie, że ręce i tak zostały przy posterunku.

Pociągu nie ma, ludzi nie ma, naćpanych nie ma. Czekam następną godzinę. Przy wsiadaniu do kolejki pęka druga siatka. Ktoś mi pomaga zebrać ziemniaki, kapustę, pomarańcze itd. Zdejmuję kurtkę i ładuję to wszystko do kurtki, wiążę rękawy, żeby się nie wysypało. Teraz wyglądam jak kobieta z głębokiej wsi w początkach komunizmu. Brakuje mi kartonowej brązowej walizeczki przewiązanej sznurkiem. I dużego kartonu z żywymi kurczątkami.





Żółtymi.

Ledwo wchodzę do domu – telefon. Rzucam w sionce siaty oraz kurtkę z zakupami. Ziemniaki i pomarańcze się wysypują.

Zgadnijcie, kto dzwoni. Nie mama i nie tata. On. Czy dalej oczy mam takie świetliste i usta takie spragnione. Że nie sądził, że go coś takiego jeszcze spotka w życiu. Liczy godziny do naszego spotkania w przyszłą środę.

Życie jest piękne.

Wracam do sionki.

Borys, Mietek i Zaraz dobrały się do mięska. Odkrawam im po kawałku wołowiny. Niech mają! Zrobię sobie herbatę i zapalę. Niech mam. Odpiszę na listy, a potem zajmę się szukaniem odpowiedzi na pytania, co z randką w wieku dojrzałym. Córki Uli mają pisma kobiece. I młodzieżowe. Przecież Ja w ogóle nie wiem, co się teraz nosi oraz jak się człowiek powinien zachowywać. I odpiszę Niebieskiemu, niech ma. Potem. Teraz się wezmę do i

Stroskany ojciec

Droga Pani,

pisze do pani stroskany ojciec. Moja córka w zeszłym roku nie zdała matury. Teraz wymyśliła jakieś kursy, a ja nie mogę spać po nocach i odezwały mi się wrzody. Nie zdaje sobie sprawy, że człowiek bez papieru nic nie znaczy. Ona musi pójść na studia – a nie wymyślać jakieś i

Oho, następny uzależniony rodzic.

Drogi Panie,

pragnę pana uspokoić, córka może nauczyć się uczenia – ale zmiana i chęć zmiany zależy od nas samych. Pozwalam sobie uczciwie odpowiedzieć na list pana i mam nadzieję, że nie weźmie mi pan tego za złe. Z listu wynika, że jest pan bardzo emocjonalnie związany z córką, jej sukcesami i porażkami, troszczy się pan o nią, martwi – co prawda trochę pan ochłonął po jej maturze, ale coś nie daje panu spokoju i odbiera chęć do pracy, nie pozwala normalnie żyć i funkcjonować. Pozwoliłam sobie zacytować pańskie słowa, bo są one chyba najważniejsze w liście. Rozumiem pana jako matka przyszłej maturzystki…

O Boże! To za moment! Za chwilę. Czy Tosia już się uczy do matury? Zostały tylko trzy lata!

…że martwi się pan maturą córki.

Ale są pewne rzeczy, nad którymi warto się zastanowić, żeby ułatwić sobie życie i nie utrudniać córce życia…

Córka jest osobą dorosłą. Może jeszcze nie tak, jak by pan chciał, może emocjonalnie jest jeszcze dzieckiem, ale skończyła osiemnaście lat, jeśliby chciała wyjść za mąż, nie musi mieć pana zgody, może głosować, iść do pracy, odejść z domu itd. Ja natomiast odnoszę wrażenie, że w pana myślach i trosce jest ona małą dziewczynką, niezdolną do podejmowania decyzji i ponoszenia konsekwencji. Niech jej pan pozwoli żyć! Niezdanie matury to nie koniec świata – ale końcem świata może być chęć przejmowania kontroli nad życiem i postępowaniem naszego dorosłego dziecka. Chęć przeżywania jej problemów i kierowania jej zachowaniem tak, jakby ciągle była pięcioletnią dziewczynką. Psychologia i życie uczą nas, że wpływ na nasze dzieci kończy się koło ich piętnastego roku życia. Potem można je tylko wspierać i kochać, pozwalając na błędy i na to, żeby za te błędy płaciły. Możemy również jeszcze dawać przykład, ale to i