Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 29 из 60



– Odnoszę wrażenie, że pisze pani aktualnie jakąś niesłychanie skomplikowaną powieść. Co mają do tego fałszerstwa dzieł sztuki?

– Szkoda, że nie przyniosłam panu tej płaczki nad grobem, od razu by pan uwierzył, że to wszystko realia – powiedziałam ponuro, myśląc równocześnie, że istotnie moja relacja brzmi jakoś niejasno. – Ale cholernie ciężkie, a poza tym nie chciałam pana narażać na wstrząsy. Zamiast być mi wdzięczny pan się naigrawa.

– Nie wiem, kto z kogo, zdaje się, że pani ze mnie.

– Ja bym się nie ośmieliła. Niech pan uprzejmie słucha dalej. Krótko mówiąc, wykryło się, że w tym domu mieszkają dwie osoby, które, obie, w tajemnicy przed sobą nawzajem, mają udawać kogo i

– Jak? – przerwał znów pułkownik i nagle uświadomiłam sobie, że wbrew prezentowanemu pobłażliwemu niedowierzaniu słucha zadziwiająco uważnie i bezbłędnie wyłapuje z tego chaosu najważniejsze elementy. A twierdzi, że nic nie rozumie…! Poczułam coś w rodzaju podziwu.

– Kompletnie bez sensu. Spytał mnie o kury, zgodził się na krokodyle i oświadczył, że przyniósł dla nich marchew…

– Czy mogłaby pani zacytować tę rozmowę dokładniej? Marchew dla krokodyli budzi we mnie pewne opory.

– We mnie też. Mogłabym, oczywiście. Chce pan zaraz?

– Nie, za chwilę. I co dalej?

– Wręczył mi paczkę dla kacyka.

– Dla kogo? – spytał pułkownik dość ostro.

– Dla kacyka. Bardzo pana przepraszam, ja tego nie wymyśliłam…

Pułkownik przerwał mi gestem. Przez chwilę patrzył na mnie z namysłem, w którym zdawało mi się, że dostrzegłam odrobinę zgrozy, po czym podniósł się, wyjrzał do sekretariatu i zażądał natychmiastowego przysłania kapitana Ryniaka. Zaczął mnie ogarniać lekki niepokój.

– Niech pani zaczeka z tymi rewelacjami – powiedział, wróciwszy na fotel. – Zaraz tu przyjdzie mój współpracownik, którego zapewne zainteresują. Czy to, co pani mówi, to jest sama prawda, czy też dołożyła pani coś od siebie?

– Przecenia mnie pan. Do takiej prawdy nie sposób nic dołożyć…

Kapitana Ryniaka znałam z widzenia z dawnych lat. On prawdopodobnie pamiętał mnie również, i to lepiej niż ja jego, bo na mój widok jakby się z lekka zachłysnął. Pomyślałam sobie, że chyba jednak kocham milicję bez wzajemności.

– Pani Chmielewska opowiada interesującą historię – rzekł pułkownik odrobinę zjadliwie. – Może was to zaciekawi. Zetknęła się z jakąś paczką, przeznaczoną dla kacyka.

Kapitan spojrzał na mnie jak na upiora.

– Pani?! Kiwnęłam głową.

– Pani, pani – powiedział niecierpliwie pułkownik. – Wręczono jej tę paczkę, ponieważ od kilku tygodni odgrywa rolę zupełnie i

– Maciejak. Barbara Maciejak.

Kapitan wyglądał przez chwilę jak człowiek rażony gromem. Uczynił ruch zrywania się z fotela i zastygł w połowie, wpatrzony we mnie wzrokiem pełnym osłupienia i zgrozy. Zaczęło mi się robić gorąco i okropnie nieżyczliwie pomyślałam o panu Palanowskim. Pułkownik miał kamie

– A mąż?

– Roman. Też Maciejak, oczywiście.

– I sądząc z tego, co pani mówi, od pewnego czasu w zastępstwie Barbary i Romana Maciejaków zamieszkują ich dom dwie zupełnie i

Kapitan opadł na fotel, po czym zerwał się i wybiegł bez słowa. Zaczęło mi się robić tak więcej tropikalnie. Uczyniłam nieśmiałą próbę uzyskania wyjaśnień, o co tu właściwie chodzi, którą pułkownik zdławił w zarodku. Po kilku dość przerażających chwilach kapitan wrócił z kartką w ręku.

– Wyszła z domu ubrana w fioletowy kapelusz, płaszcz w kratę, fioletowe, czarne, czerwone. Czarna torebka, czarne pantofle – odczytał z kartki. – Weszła do Sawy…

Urwał i obaj, jak na komendę, spojrzeli na mój jasny kostium i beżową torebkę, po czym zgodnie przenieśli wzrok na nogi.



– Zgadza się – przyznałam niepewnie. – Buty mam te same, nie pasują do tego kostiumu, ale miałam nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi. Całą resztę ma w teczce fałszywy mąż, który czeka na schodach w DT Centrum.

Pułkownik i kapitan popatrzyli na siebie. Kapitan usiadł na fotelu jak człowiek, pod którym ugięły się nogi. Zapanowało złowrogie milczenie.

– Mam mówić dalej? – spytałam ostrożnie, ciężko już teraz wystraszona. – Zdaje się, że panom nabruździłam…?

– Owszem, troszeczkę – odparł pułkownik. – Czy pani musi wdawać się ustawicznie w jakieś takie rzeczy…? Niech pani zacznie jeszcze raz od początku, tym razem ze szczegółami. I niech pani zacytuje tę rozmowę.

Trzymałam się chronologii wydarzeń, wszelkimi siłami starając się wyeksponować wielką miłość pana Palanowskiego, która stanowiła dla mnie jedyną okoliczność łagodzącą. Kapitan słuchał z uwagą, wyraz osłupienia zamieniwszy na wyraz posępnej rozpaczy i patrząc na mnie z nie skrywanym wyrzutem. Znów dojechałam do paczki dla kacyka.

– Dlaczego pani z tym przychodzi dopiero teraz?! – wykrzyknął z irytacją i oburzeniem.

– Przedtem nie miałam powodu, w zdradach małżeńskich nie widzę nic podejrzanego…

– Czym pani tu przyjechała? – spytał pułkownik, jakby tknięty jakąś myślą.

Wyjaśniłam okoliczności towarzyszące wizycie. Obaj znów spojrzeli na siebie. Kapitan zaczął się nieco rozjaśniać.

– Jeszcze może da się coś uratować – mruknął z nadzieją.

– To się może nawet przydać – odparł pułkownik. – Tego męża…

– Ależ niech pan zaczeka, to jeszcze nie wszystko, będą weselsze rzeczy – wtrąciłam się zniecierpliwiona, że stopują mnie ustawicznie na kacyku, nie pozwalając wyjawić reszty. – Clou imprezy to jest zawartość tej paczki! Dlatego właśnie przyszłam.

– Jak to, otworzyła ją pani?

– Oczywiście. Do spółki z mężem. Tym fałszywym.

– I co tam było?

– Widzi pan, tu właśnie dochodzimy do fałszerstw dzieł sztuki. Określenie jest nieścisłe i niewłaściwe, należałoby to raczej uznać za kamuflaż dzieł sztuki. Dwie straszliwe mazepy, bohomazy tysiąclecia, pod nimi zaś stare ikony, oprócz tego cztery złote rzeźby, przeobrażone w świeczniki, jakich świat nie widział. Nie wiem, jakie rzeźby, dokopaliśmy się tylko kawałka. To wszystko razem wydało nam się dziwne.

– I gdzie to teraz jest?

– Leży w kuchni na stole, przykryte papierem. Pułkownik znów popatrzył na kapitana. Kapitan potarł brodę i rozmyślał nad czymś, patrząc na mnie w skupieniu. Miałam wrażenie, że obaj wiodą ze sobą dyskusję, porozumiewając się telepatycznie. Afera państwa Maciejaków była im znana, co do tego nie miałam już najmniejszych wątpliwości, co gorsza, musiała to być potężna chryja, skoro wywarła takie wrażenie. Pułkownik nie należał do osób ujawniających wstrząsy w łonie MO jednostkom spoza łona.

– Pani co…? – spytał nagle kapitan, spoglądając na pułkownika.

– Pomoże – odparł pułkownik bez wahania. – Nie ma i

Doznałam niejakiej ulgi. Kapitan kiwnął głową.

– W porządku – rzekł szorstko. – Jutro przyjdą do pani hydraulicy. Prawdopodobnie trzech. Proszę ich wpuścić.

Zgodziłam się, przypominając, że to ciągle jeszcze nie wszystko. Opowiedziałam o włamywaczu. Przyjęli to zdumiewająco pogodnie, po czym wzięli mnie w krzyżowy ogień pytań. Moje rozrywki towarzyskie na skwerku potraktowali marginesowo, na kwestię honorarium prawie nie zwrócili uwagi. Wreszcie wydali mi się usatysfakcjonowani.

– Trzeba teraz dopaść jakoś tego pani fałszywego męża – powiedział kapitan energicznie. – Gdzie on czeka?

– Na tylnych schodach w Sawie. Niech pan go ostre żnie dopada, bo jest zdenerwowany.

– Ja tu z panią załatwię – powiedział pułkownik. – Wróćcie potem tu do mnie.

Uczynili do siebie nawzajem jakieś niezrozumiałe gesty za pomocą spojrzeń osiągnęli pełne porozumienie i kapitan wyszedł. Pułkownik zwrócił się do mnie.