Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 13 из 59

Pamięć podsunęła mi pusty półmisek. No proszę, na cały dzień, a tu jeszcze dużo dostała! Kto w końcu, do cholery, to całe żarcie wrąbał…?!

– …w ogrodzie hodowała pietruszkę i buraki, ale marnie jej rosło. A, i miętę. Mięta owszem, na cały rok jej mogła starczyć.

– Albo rzeczywiście żadnego skarbu nie posiadała, albo nie wiedziała, że posiada – zaopiniowałam, z wysiłkiem trzymając się tematu. – Ale do gabinetu Henryka w końcu weszłaś…

– Na samym końcu – uściśliła Grażynka.

– Nie szkodzi. Pokazała ci klasery, udostępniła ten cały interes. Pudła… Zaraz. Jakie te pudła były? W sensie rozmiaru, wszystkie razem, ile…?

– A o – powiedziała Grażynka i pokazała rękami obok stolika. – Taka kupa mniej więcej. Nie widziałam ich wszystkich razem, tylko porozkładane, ale potrafię sobie wyobrazić.

Też potrafiłam. Mniej więcej duża i gruba waliza. Albo zgoła kufer. Wynoszenie czegoś takiego zostałoby zauważone przez sąsiadów, nawet gdyby ktoś wynosił od tyłu. Żelazne, ciężkie jak piorun, niby można po jednym, ale długo by trwało. No dobrze, i co mi z tego…?

W tym momencie przypomniała mi się baba z worami i z synem, zbieraczem złomu. Wspaniale, to co ten syn? Znalazł pudła wyrzucone na śmietnik? A zawartość? Żaden numizmatyk świata nie wsypie ce

Zanim zdążyłam opowiedzieć Grażynce o wydarzeniu, zastanowiłam się, po co mi w ogóle ten cały galimatias potrzebny, nie ja przecież, do licha, prowadzę śledztwo! A, prawda, mam uwolnić Grażynkę od ciężaru podejrzeń i wiedzy, żeby przestała być tu potrzebna i mogła wrócić do Warszawy. Czy ona wie coś więcej? Jeśli wie, niech powie natychmiast!

– Ale ty z nią rozmawiałaś od czasu do czasu? – spytałam z troską.

– Przy pierwszych trzech wizytach wyłącznie. Dopiero przy czwartej wpuściła mnie do gabinetu Henryka i pokazała mi klasery, a przy piątej usiadłam do roboty. No, a potem już… sama rozumiesz.

– No to ona przecież coś mówiła, nie?

– Mówiła. Z początku tylko o bracie i z przeraźliwą dokładnością dowiedziałam się, jak umarł. Na zawał padł. Miał kłopoty z sercem, jakieś ataki, leczył się… Naprawdę chcesz usłyszeć ze szczegółami? Bo ja usłyszałam, opowiadała sugestywnie, sama zaczęłam zipać, dusić się, słabnąć, łapać się za klatkę piersiową i odczuwać bóle, a w środku mi się telepało. Też tak chcesz?

– Nie, wolę ogólnie.

– Ogólnie, to on tak ze zdenerwowania. Jak wiatr popchnął okno i kwiatek zleciał, Henio o mało trupem nie padł od razu. A w dniu śmierci narzekał, pogoda była dla niego niedobra, poszedł do gabinetu, coś tam robił, ciężary przenosił, a też mu to szkodziło, na obiad nie wyszedł, chociaż go wołała, więc zajrzała i on już leżał nieżywy. Pogotowie przyjechało bezskutecznie. Lekarz stwierdził zwyczajny zawał.

– Jakie ciężary? – zainteresowałam się podejrzliwie.

– Co, jakie ciężary?

– Jakie ciężary nosił w tym swoim gabinecie i skąd ona to wie?

– Ano właśnie, tu ją zastopowało – ożywiła się Grażynka. – Też mnie zdziwiło, meble przestawiał czy jak? Żeby w ogródku, to jeszcze, zrozumiałabym, można rąbać drzewo, ziemię przerzucać, cokolwiek, ale w gabinecie? Spytałam całkiem delikatnie, a ona się prawie obraziła, niby co mnie obchodzi, jakie ciężary Henio przenosił, dopiero o wiele później jej się wyrwało, i też niewyraźnie, że porządki sobie robił. Może i rzeczywiście coś przestawiał albo przepychał z jednego miejsca w drugie…

– Może te żelazne pudła? Porządkował kolekcję…

– Też możliwe. Dźwignął któreś albo nawet dwa naraz, albo mu upadło, albo co… Nie, gdyby upadło, Weronika by usłyszała, a o hałasach nie mówiła.

– Ale i tak, skoro ją, jak mówisz, zastopowało, można wnioskować, że w grę wchodziły pudła. Babcia twierdzi, że o numizmatach Weronika musiała wiedzieć, nie miała ochoty o nich gadać. Może świtało jej, że to ce



Grażynka zawahała się.

– Czy ja wiem…? Narzekała na samotność, niby to człowiek ma jakąś rodzinę, a nikogo nie obchodzi, jak do spadku, to jak te kruki przylecą, a za życia to ich nie ma. Myślę, że to było właśnie o siostrzeńcu. Testament Henia tak ganiła, chociaż zostawiał jej przecież pełne dożywocie i wszystkie możliwe prawa, mogła nawet… Nie, zdaje się, że właśnie nie mogła. Nie mogła sprzedać domu i ogródka. Ale mogła wynająć, tylko wynajmować nikt nie chciał. Tak zrozumiałam.

– Nazwisko siostrzeńca nie padło?

– Ani razu. Nawet imię. Określała go mianem „rodzina”.

– No nic. W testamencie figuruje, jakoś go dopadnę. Czekaj, a ogólnie o gościach brata? O jego znajomych? O tej ostatniej wizycie, na którą sama trafiłaś?

Grażynka wypiła trochę piwa i zamyśliła się w głębokim skupieniu.

– Nie wiem. Ona w ogóle nie była gadatliwa, gdzie jej do naszej babci! Ale, czekaj! Ja już przyjechałam po wszystkim, do tamtego domu mnie nie wpuścili, nic nie wiem, czy nie zrobili żadnego przeszukania? Mogli przecież znaleźć jakieś notatki po Heniu, nie wiem, notes, kalendarze, korespondencję? Wydłubać z tego jego znajomych i całą resztę?

Co znaleźli u Henia, też nie wiedziałam dokładnie, nie zaskarbiłam sobie życzliwości władz śledczych i nie miałam szans na swobodne pogawędki. Głównie interesowały mnie klasery i spadkobierca, zlekceważyłam resztę. Błąd.

– No trudno, głupia jestem – powiedziałam z irytacją. – O tym jakimś, którego widziałaś, trzeba im powiedzieć. Na pewno coś znaleźli… A propos jakiś, co to za jakiś siedział tu z tobą, jak przyszłam? Znajomość lokalna?

Grażynka nie tylko zakłopotała się, ale nawet poróżowiała na twarzy. Opór wokół niej wręcz zawirował.

– Cholera. Chciałam ci nie mówić. Myślałam, że może nie zauważyłaś, bo się tam kotłowałaś z kimś…

– Nie tkaj prywatnych tajemnic do oficjalnego śledztwa – zganiłam ją surowo. – Tylko głupi melanż z tego wyniknie i nic więcej. Mogę milczeć jak głaz. Kto to był?

– Jeden taki – powiedziała Grażynka żałośnie. – Ja się tak waham co do niego, a on był w Dreźnie… I tu też przyjechał…

Przypomniało mi się pytanie, które miałam jej zadać na samym początku i pomyślałam, że chyba już nie muszę go zadawać.

– Rozumiem. To z nim się widziałaś pomiędzy wyjściem od Weroniki a powrotem do Madzi, wtedy, w dzień zbrodni…

– Właśnie nie! – zdenerwowała się nagle Grażynka. – Zaraz, skąd wiesz…? Właśnie się nie widziałam, chociaż byłam umówiona! Skąd wiesz?!

– Z zeznań świadków. Sprawdziłam godziny. Jechałaś ten mały kawałek co najmniej dwadzieścia trzy minuty, a wystarczą cztery. Zastanawiałam się, co robiłaś i gdzie byłaś, ale już odgaduję. Dlaczego się nie widziałaś, skoro byłaś umówiona?

– Bo nie przyszedł. O wpół do ósmej mieliśmy się spotkać w takiej kawiarni na końcu ulicy… Spóźniłam się, od Weroniki wyszłam pięć po wpół, sama rozumiesz, że patrzyłam na zegarek, trzy minuty, no dobrze, spóźniłam się osiem minut. I jego nie było. Pomyślałam, że on też się spóźnia, czekałam, zła byłam, potem przyszło mi na myśl, że był i odjechał po pięciu minutach, bo mnie nie było, żeby mnie ukarać za spóźnienie, więc natychmiast też odjechałam. Spotkaliśmy się dopiero w Dreźnie.

– Też był na tym weselu?

Grażynka wydawała się coraz bardziej zmieszana, co mnie dziwiło, bo w końcu była dorosłą, samodzielną kobietą i mogła spotykać się, z kim jej się żywnie podobało, w dowolnym zakątku Europy. Po chwili dopiero przyszło mi na myśl, że z chłopakiem coś nie gra i ona się tym dręczy. Żonaty, do licha, czy co…?