Страница 20 из 22
Objął ją mocno, jak małą zlęknioną dziewczynkę, a ona przylgnęła do niego całą sobą i spazmatycznie płakała. Tak jak wtedy, gdy matka oświadczyła, że odchodzi i tak jak wtedy, gdy chciała ją zabrać ze sobą do Amsterdamu, a ona, choć prawie dorosła, nie mogła pojąć, dlaczego to wszystko spotyka właśnie ją, dlaczego uczestniczy w tym właśnie ona, dlaczego każą jej wybierać, dlaczego nie może żyć jak większość normalnych dziewczyn w jej wieku, dlaczego święta stracą urok, matka nie wyjdzie z sypialni odświętnie ubrana, a ojciec jej nie przytuli.
Trzymał ją teraz w ramionach jak wtedy i jak wtedy milczał. A przecież tak pięknie potrafił mówić o słowach. Ale nie do niej.
Do niej kiedyś, dawno temu, w Zielonce powiedziała coś babcia. Miała dwanaście lat, gdy zmarła matka jej koleżanki. Osierociła piątkę dzieci. 6 grudnia, w dniu św. Mikołaja. W dniu, w którym nawet najmniejszy cukierek osładza życie, za oknem leży pierwszy śnieg, a wszystkie dziecięce twarzyczki jaśnieją uśmiechami. W takim dniu Bóg zabrał matkę piątce dzieci, które dzień wcześniej wystawiły przed drzwi wspólnego pokoju swoje buciki. I Martyna nie zrozumiała tego do dzisiaj. Ale babcia powiedziała jej wtedy: „Martynko, musimy sobie zadawać pytanie o sens życia, dlaczego jest tak, dlaczego nie inaczej, dlaczego nie rozumiem. I nie dziw się, jeśli nigdy nie będziesz spokojna i nie znajdziesz odpowiedzi. Nie możesz jej znać. Nikt jej nie zna. Ale możesz wierzyć. Każdego dnia wstaje słońce”.
Zapamiętała te słowa i przypomniała je sobie właśnie teraz, tulona przez ojca głaszczącego jej włosy. Stłumiła szloch. Na podłodze błyszczał kolorowy pył, w którym tysiącem barw odbijało się światło. Nie zrozumie. Ani tego, że matka za dwa dni będzie smażyć karpia w Amsterdamie, ani tego, dlaczego Andrzej plakat siedząc przed jej komputerem, ani tego, po co Tomasz przystał kartkę z ośnieżonych Tatr i napisał na niej jedno słowo „Pamiętam”. Nie pojmie. Teraz nie. Może pod koniec życia. A jutro wstanie słońce. I pojutrze też. A potem zajdzie i pojawi się pierwsza gwiazdka. Ojciec wyciągnie opłatek z kredensu. Położy go na wyszczerbionym talerzyku. Zapali lampki na choince. Te same, które ona co roku owijała watą. I przytuli Magdę.
Pukanie do drzwi zabrzmiało delikatnie jak odgłos stłuczonej bombki. Wyglądała tak ładnie. Zupełnie inaczej niż zwykle. Dojrzalej, piękniej. Ojciec drgnął i uśmiechnął się kącikami ust.
Martyna… – drżał jej głos. Jak dziecku, które próbuje powiedzieć, że rozsypało cukier w kuchni, a przecież wcale nie chciało. Samo się stało.
Witaj, Magi – szepnęła Martyna. – Nic nie mów. Im więcej stów, tym mniej treści przypada na każde, l nie próbujcie zrozumieć.
A na początku było słowo… „Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało”.
[ATENA]
Minęły święta. Zaczął się nowy rok. Rok… Jedna wiosna. Jedno lato.
Jedna jesień.
Jedna zima. Jedne urodziny. Jedna Gwiazdka. Odchorowałam ten „romans”. Grypa złamała moje ciało, jak profesor połamał duszę.
Nie mogłam się na to zgodzić. Ciało mówiło TAK. Rozum mówił NIE. Można uznać to za wytarty banał, ale ja wierzę, że nie wolno budować swojego szczęścia na cudzym nieszczęściu. Zbyt wiele tez. Ciało buntowało się przeciw rozumowi dyskutując z nim długimi godzinami, czasami dopuszczając do głosu Serce.
Serce przekrzykując Rozum i Ciało mówiło: pomóżcie mi, błagam, bo za chwilę rozsypię się na maleńkie kawałeczki. I kto mnie potem poskleja?
A i ono było bezsilne.
Do twarzy mi było w Smutku. Zaprzyjaźniłam się z nim nawet. Z Tęsknotą także.
Wiedziałam teraz, że tęsknota to nie tylko przebieranie ziarnek maku. Nie tylko nasłuchiwanie jego kroków za drzwiami. Czekanie na dzwonek lub zgrzyt klucza w zamku. Bo „tęsknić” i „czekać” to prawie to samo. Pod warunkiem że czekając się tęskni, a tęskniąc czeka.
Z tęsknoty można przestać jeść. Można też umyć podłogę w całym domu szczoteczką do zębów. Można wytapetować mieszkanie. Umrzeć można. Wieczorami, w blasku świec, przy muzyce, w absolutnej ciszy przychodziło do mnie Zrozumienie.
Zatem było nas siedmioro… Ciało, Serce, Rozum, Tęsknota, Czekanie, Smutek, Zrozumienie.
I ja. Chociaż miałam do powiedzenia najmniej. I jeszcze Dusza. Ale ona się nie liczy, bo leży potłuczona cicho w kącie.
Ale to już było. I nie wróci więcej.
Nic nie dzieje się w życiu bez przyczyny. Dzięki temu zrozumiałam, co czuł Andrzej.
Andrzej…
Czy mężczyźni czują inaczej? Czy ich mniej boli? Jeśli nie, to oznaczałoby, że jego serce pękło już dawno. Pierwszy raz, gdy dotykał ustami jej szyi. Gdy siedzieli na wersalce, a ona obserwowała w szkle monitora odbicie jego głowy Do dziś czuła ciepło jego oddechu, które zostawało po każdym pocałunku. Pamięta drżenie jego ciała. Ale także pamięta siebie – zastygłą w oczekiwaniu.
Teraz bardzo chciała wrócić do tych pocałunków. Na szyi, uchu i swetrze. I drugi raz serce pękło, gdy ona była na „koloniach” w Toruniu. A wtedy nawet nie zauważyła, jak gasła jego obecność. Jak świeca, która się wypala. Nie dostrzegła tego, oślepiona ogromnym neonem z Gdańska. Andrzej wiedział. Cierpiał, ale czekał. Miał nadzieję, że Martyna spojrzy kiedyś na wszystko w i
I spojrzała. A po profesorze, wbrew jej obawom, wcale nie został w jej sercu lej jak po wybuchu bomby atomowej, lecz malutka rana, która szybko się zabliźni. Szybko, bo z Andrzejem.
Pragnęła jego pocałunków za uchem. Drżącego dotyku jego palców, gdy delikatnie przesuwał dłońmi po jej ramionach.
Bo różnica między Andrzejem a profesorem polegała na tym, że Martyna miała wrażenie, że przy tym pierwszym czuje się jak dziecko stawiające pierwsze w życiu kroki, malutkie, drobniutkie, troskliwie podtrzymywane przez wzruszoną matkę. Natomiast przy profesorze te kroki były jak w siedmiomilowych butach. Na dłuższą metę daleko nie ujdziesz. Bo po prostu się zmęczysz. A jeśli nawet się nie zmęczysz, to zbyt szybko skończy ci się droga.
Martyna chciała odkrywać ciągle nowe ścieżki. Mogła to zrobić tylko z kimś, kto okazywał jej morze cierpliwości, miłości, zrozumienia. Bez przerwy. Konsekwentnie. Niezmie
Andrzej…
Z Magdą nadal co jakiś czas wrzucały szprotki do stoika. Tak na wszelki wypadek. Żeby już nic w ich życiu się nie zmieniło. Nic na gorsze, oczywiście. Ale nie prosiły ryb o nic nowego. Nie można przecież być zachła
Teraz Magda bywała w Szczytnie częściej od Martyny i w ogóle zanosiło się na to, że wkrótce się przeprowadzi. Studiować może w Olsztynie, jeśli nadal będzie jej się chciało.
Nie miała do niej żalu. Bo i o co? Nie można zapanować nad sercem, nawet jeśli początkowo wydaje nam się, że tak. Magda próbowała. I próbował ojciec. Ale jak długo można oszukiwać samego siebie?
Po historycznym e – mailu Magdy do Martyny powstał kolejny.
Madame
Nie powiem, że z łatwością oddycham. Raczej chwytam łapczywie powietrze, jak astmatyk.
Bo nie jest to proste. Ale nic nie jest w życiu proste.
Zadaję sobie pytanie: o co tak naprawdę chodzi w tym naszym całym życiu?
Przy założeniu, że żyjąc tracimy życie. Może o to, by stracić go jak najmniej? Albo przeżyć jak najwięcej? Przecież trzeba pamiętać, że życie to przystanek. Tylko przystanek. Chwila. Kilka chwil, l nie wolno nam ani jednej zmarnować. Bo nigdy byśmy sobie tego nie wybaczyli.
Widzisz, ja wierzę w Boga. Ale mam trudniej, bo muszę częściej szukać usprawiedliwienia dla siebie samej. Dla i
Ja teraz wierzę na przykład, że nie skrzywdzisz mojego ojca. Jeśli tak by się stało, to Cię po prostu zabiję. Mówię poważnie. Miłosierdzie tu nie będzie się liczyło.
Pewne jest natomiast to, że ojciec nie potłucze Ci duszy, nie podetnie skrzydeł i nie uśpi motyli. Gwarantuję. To jedyna rzecz, której jestem pewna. No… nie jedyna.