Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 52 из 59

“I po co to – to żyje?”, pomyślała, uprzytamniając sobie, że na szczęście tacy jak on żyją krótko. Na szczęście i dla nich, i dla normalnych ludzi.

Gdy Ewa dowiedziała się, że Bezdomnego zabrano do przytułku, ku rozpaczy rodziny od razu skoczyła jej temperatura. A już wydawało się, że najgorsze mają za sobą. Przecież pióro, choć ani A

Wszyscy uwierzyli, że bliskość pióra rozpędza kolejne, agresywne ataki choroby Ewy. Od czasu wyprawy nad staw temperatura dziewczynki unormowała się, ustąpiły zawroty głowy i nagłe zasłabnięcia. A teraz znów to wracało.

Kolejne badania w szpitalu zaciemniały obraz. Były na przemian to lepsze, to znowu niepokojące.

– Tak czasem bywa w tej chorobie – mówił lekarz z miną, która świadczyła zarówno o współczuciu dla małej pacjentki i jej rodziny, jak i o profesjonalnym zaciekawieniu “nietypowym casusem”. A

Na razie Ewa, na wszelki wypadek, od paru dni leżała w łóżku. Pod górą od piżamy chowała małe, puszyste, niemal żywe stworzonko, które wyrwała ze stosiny dużego pióra, jak nakazał Bezdomny. Całe pióro nie mieściło się już pod jej ubraniem i mógłby je dostrzec ktoś niepożądany. Gdy wyrywała z niego tę jedną pierzastą kitkę, miała poczucie straty, jakby uszkodziła bezce

– Co mam robić? – zastanawiała się Ewa. Wiedziała, że sama nie wymyśli niczego mądrego, że nigdy w życiu nie odgadnie anielskich zamysłów; jedynie pióro może jej podpowiedzieć właściwe działanie i stosowny moment. Lecz na razie nie dawało żadnego znaku.

Mijały kolejne dni i nic się nie działo. Zmieniło się tylko to, że gdy teraz Ewa podchodziła do okna, by spojrzeć na jesie

Tata wychodził do ogrodu rankiem, pojawiał się w nim po obiedzie, a gdy zapadała wczesna o tej porze roku noc, siadał mimo chłodu na ławeczce i wpatrywał się w niebo. Ewie patrzącej z okna na pięterku wydawało się, że jego wargi się poruszają. Mówił coś do siebie. Co? Nie chciała pytać.

A Jan tymczasem powtarzał bezgłośnie:

“Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie…”

Po raz pierwszy czuł, że w pełni rozumie, co to naprawdę znaczy. Zdał sobie sprawę, że wcześniej pojmował tylko drugi człon myśli Immanuela Kanta, który wydawał mu się o wiele ważniejszy, nad pierwszym zaś przechodził obojętnie. Dopiero teraz mógł powiedzieć, czym naprawdę jest gwiaździste niebo.

Wpatrując się w blask płynący z ekranu komputera, nigdy nie odkryje praw moralnych. W kontakcie zaś z przyrodą można, nawet bez wiedzy o kamie

Tkwiąc w nocnym ogrodzie i wpatrując się w niebo, Jan pojął, że swoim bogiem uczynił technologiczną cywilizację, genialne wytwory myśli ludzkiej, skomplikowane, fascynujące procesy wydzierania przez naukę kolejnych tajemnic światu. Teraz, gdy zasiadał przed komputerem i wędrował po bezkresie Internetu, nie traktował go już jako najwspanialszego ze światów; zrozumiał, że jest tylko narzędziem; dostrzegł, jak niewiele znaczącą drobinką jest Internetowa Droga wobec Drogi Mlecznej, bez której ta drobinka nigdy by nie powstała. Zrozumiał też, że astronom poszukujący jedynie fizyczno-matematycznych praw rządzących wszechświatem nigdy ich nie odkryje ani nie ujmie w żaden wzór, gdyż ponad nimi jest jeszcze coś o wiele ważniejszego, coś, co daje moc i życie nieskończoności kosmosu. Także Ziemi i ludziom, którzy ją zamieszkują.

– Jedziemy jutro do niego – powiedziała przed snem Ewa, gdy cała rodzina zgromadziła się przy jej łóżku na dobranoc. Dziewczynka wiedziała, że robią to codzie





“Miał stać się cud, a cuda są przecież jak uderzenia pioruna!”, myślała gniewnie, rozczarowana. Nie chciała dopuścić myśli, że Anioł ją zawiódł.

– Dobrze, jedziemy do niego jutro. Ugotuję mu kompot ze śliwek i trochę rosołu – oznajmiła babcia, a dziewczynka uśmiechnęła się wyrozumiale. Dla babci kompot i rosół były symbolami dbania o chorego, choć wiedziała, że akurat ten chory nie był zwykłym pacjentem.

– Jedziemy – potwierdziła A

Coś zaczynało się znowu dziać. Ona także wolała coś robić, niż biernie oczekiwać na cud. Jej zdaniem, cud już nastąpił – świadczył o tym blask pióra wydobywający się zza szafy, nie o takim jednak cudzie marzyła. Może ten okaleczony Anioł nic nie mógł zrobić, by ocalić jej córkę? Może zjawił się tylko po to, by łatwiej pogodzili się z nieuchro

Nazajutrz po śniadaniu wsiedli do samochodu. Wiedzeni odruchem, wieźli drobne prezenty, jakby jechali z wizytą do chorego. Jan zdecydował się dać Bezdomnemu album z łabędziami, gdyż uznał, że widok wielkoskrzydłych, śnieżnobiałych ptaków powinien go ucieszyć. Babcia trzymała na kolanach dwa słoiki, z rosołem i z kompotem. A

– A wy do kogo? Bo jak na wizytę, to tylko rodzina – powiedziała gruba salowa, zastawiając sobą drzwi.

– Rodzina! – zawołała Ewa, uprzedzając pozostałych.

– Rodzinom to tu się nie chce przychodzić – odparła kobieta, patrząc na nich z podejrzliwym zdziwieniem. Przepuściła ich niechętnie i z pewną wrogością.

Oni zaś rozglądali się dokoła z poczuciem winy. Było tu szaro i biednie. Ale czy w ruderze na osiedlu było lepiej? To zależy. Tam miał nad głową niebo, a przed sobą bliskość lasu i łąki; tu szare, kostropate ściany, sufity z zaciekami i grubą, drucianą siatkę, odgradzającą teren przytułku od przedmieścia.

– Nic nie je, nie mówi, jest głuchy jak pień i daliśmy mu okulary – poinformowała salowa, która szła przed nimi w poczuciu swej ważności. To był w końcu jej podopieczny, a rodzina nie ma prawa się wtrącać.

– Okulary? – zdziwiła się babcia.

– Słoneczne, z plastiku. Bo co? Nie wolno? Jakżeście rodzina, to powi

– Ale po co okulary? – spytał Jan.

– Oczy… – wzruszyła ramionami salowa.

– Oczy? Coś się stało? – wystraszyła się A

– Nie wiem. Może on ślepy? A może to katarakta i dlatego takie dziwne? Są jakieś takie… Coś trzeba było z tym zrobić. Nasz doktor wymyślił okulary.