Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 4 из 59

– Nie ma jej w pokoju – powtórzyła cierpliwie babcia – a jest już siódma. O tej porze mała powi

– Właściwie to mogę ci pomóc szukać – powiedział ku jej zdumieniu zięć i wstał, przeciągając się gwałtownie. – Jedenaście godzin przed komputerem to za dużo dla kręgosłupa – dorzucił, wyjaśniając tym samym nienormalną chęć zainteresowania się córką w porze zazwyczaj rezerwowanej na pracę.

Gdy kręgosłup nie wytrzymywał już tortur przed monitorem, Jan zrywał się i robił kilka zwisów na zawieszonym pod sufitem drążku. Zmęczone kręgi prostowały się i po kilkunastu minutach znów był gotowy do powrotu w swój internetowy idealny świat. Ale tym razem przerwa będzie dłuższa. Małej Ewie należała się ojcowska uwaga, zwłaszcza że Jan obiecał A

Był to typowy dzieci

Od pozostałych pokoi ten odróżniało także to, że małej Ewie wolno było malować na jednej ze ścian – pokrywały ją więc historyczne już, niezrozumiałe bohomazy półtorarocznego bobasa, kolorowe plamy napaćkane przez dwuletniego brzdąca i wreszcie całkiem udane rysunki pięciolatki. Kot był kotem, a mama miała wszystkie części ciała na swoim miejscu, mimo że w odległych od rzeczywistości proporcjach. Ale małej Ewy tu nie było.

Jan odruchowo zaczął otwierać drzwi szafy, jakby szukał zagubionej części ubrania, a babcia spytała ze złością:

– Dlaczego miałaby się przed nami chować? Zbroiła coś?

– Ona nigdy nie broi – bronił córki zięć.

– To źle – odparowała babcia. – Dziecko w tym wieku powi

– Ewa jest w pełni normalna! – obruszył się Jan. – Ma wskaźnik I.Q. prawie 160, to bardzo dużo. Tyle ma tylko jedna kobieta w Nowym Jorku, czarnoskóra prawniczka.

– Co to jest “aj ku”? – zdziwiła się babcia.

– Wskaźnik inteligencji mierzony specjalnymi testami. Gdy masz około 70-80 punktów, jesteś debilem, pomiędzy 100 a 120 mieści się przeciętna inteligencja, a powyżej 140 zaczyna się nadzwyczajna – tłumaczył Jan z entuzjazmem, a babcia po raz setny pomyślała, że jej zięć jest zapalonym naukowcem, wybitnym pedagogiem i okropnym, roztargnionym ojcem. Potrafi zapomnieć nawet o tym, że ma córkę, stwierdziła z żalem. Biedne dziecko zasługiwało na dobrych rodziców. Ci nie byli źli, tylko zbyt oddani własnym pasjom.

Za czasów babci nie było żadnego “aj ku”, a mimo to wszyscy wiedzieli, kto jest inteligentny, kto udaje, a kto jest głupi. “Dałabym ci aj ku…”, myślała babcia ze złością, choć w zasadzie lubiła zięcia. Lubiła ludzi inteligentnych.

Jan zaczął właśnie wchodzić pod łóżko, nawołując córeczkę jak psa, gdy wzrok babci padł na ścianę:

– Gdzie Anioł Stróż? – spytała.

– Tutaj? W tym pokoju?! Anioł?! – zdziwił się Jan, wypełzając z pajęczyną we włosach.

– Stróż. Anioł Stróż. Obrazek. Wisiał nad łóżeczkiem. Widzisz? Została po nim jaśniejsza plama. Jeszcze wczoraj był, na pewno go widziałam.

– Wiesz, nie zwróciłem uwagi – zmartwił się zięć.

– Rozmawiasz, mamo, o Aniele Stróżu? I to z kim? Z Janem?! On wierzy tylko w atomy, neutrony, protony, neutrina, kwarki, czarne dziury i i

– Anioł Stróż zniknął ze ściany – powiedziała surowo babcia. Podejrzewała córkę o usunięcie obrazka, gdyż pamiętała, że go nie lubiła.

– Pytasz o ten kicz? O ten okropny oleodruk sprzed pierwszej wojny, którym obdarowałaś Ewę na jej ostatnie urodziny? Skąd go w ogóle wzięłaś? – dociekała A

– Wyrzuciłaś go, tak? – zapytała spokojnie babcia.





– Nawet nie tknęłam! Powiesiłaś, to wisiał. Może to Ewa… – zaczęła A

– Wiatr zrzucił? – spytała niepewnie A

– Nie podarłabym tego obrazka, mamo, naprawdę. Obojętne, co o nim sądzę, bezmyślne niszczenie nie należy do moich obyczajów – powtórzyła A

– Wyrzuć to – powiedziała babcia krótko, choć z żalem. Doskonale wiedziała, że w księgarni lub salonie plastycznym może kupić Ewie artystyczne reprodukcje aniołów, pędzla Rafaela lub Leonarda da Vinci, a jednak przywiązana była najbardziej do tej taniej, realistyczno-słodkiej i rzeczywiście kiczowatej wizji marnego artysty: tej pary dzieci, chronionej skrzydłami wielkiego Białego Anioła. Może dlatego, że przed półwieczem właśnie ten obrazek zawiesiła jej nad łóżeczkiem matka, prababcia małej Ewy.

– Małej w każdym razie tu nie ma – stwierdziła A

Spotkali się po kwadransie w ogródku, tym razem, zaglądając pod każdy krzak i za pień każdego z drzew, zanim ponownie wrócili do domu.

– Chwileczkę… – powiedziała nagle A

– Godzinę temu? – powtórzyła babcia, A

– Może dwie? – dodała niepewnie.

– A może trzy. Naprawdę nie wiesz, kiedy to było? – spytała babcia surowo.

– Pracowałam – dodała usprawiedliwiająco A

– Przypomnij sobie – powiedziała cierpliwie starsza pani.

– Musimy iść w to samo miejsce, do mojej pracowni – stwierdziła A

To właśnie matka ją nauczyła, że gdy czegoś się zapomni, należy wrócić w to samo miejsce i pamięć też powróci jakby była zaczarowana. A

Wyszli więc wszyscy na strych, gdzie znajdowała się przeszklona pracownia. Teraz wpadało do niej niewiele światła, gdyż za oknami panował już wczesny zmrok przedwiośnia.

– Już wiem – stwierdziła, wpatrując się w okno. – Ewa powiedziała, że… chwileczkę… to było coś zabawnego… Ona mówiła, że po niebie leci ogromne stado ptaków i żebym szła je zobaczyć.

– Wrony? – spytała babcia.

– Nie. Wprawdzie nie wyjrzałam przez okno, lecz to na pewno nie były wrony. Nie krakały. Przeciwnie. Leciały w ciszy, a wrony kraczą. Za to niezwykle głośny był łopot ich skrzydeł.