Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 43 из 53

– Pasuje raczej do nowych niż starych czasów – zaprzeczył Isak.

– Wynika z tego, że pasuję zawsze – uśmiechnął się Błazen. – Ale wymyślono mnie w nowych czasach. Może trudniej w nich o śmiech i dlatego potrzebne jest zajęcie rozśmieszacza? A może, zanim Cywilizacja okrzepnie i podbije wszystkie światy, czeka nas tyle rzeczy strasznych, że bez Błaznów życie byłoby smutne?

– Czy przypadkiem właśnie życie rozśmieszacza nie jest smutne? – spytał Isak.

– Takie jest. Dlatego moimi najlepszymi żartami są te, za które mi nikt nie płaci.

…nagle ich spokojną rozmowę przerwał gwałtowny, rozpaczliwy krzyk, który dobiegł od strony Rzeki. Błazen z Jonem wybiegli z namiotu, poruszył się też gwałtownie Isak – a gdy dwaj młodsi mężczyźni dobiegali już brzegu, także szaman zdołał zwlec się z łoża i wyszedł przed namiot, wpatrując się z niepokojem w rwący nurt spiętrzonej wody. Pierwszy śnieg i poprzedzające go ulewne deszcze podniosły wysoko poziom Rzeki i gwałtownie przyśpieszyły jej bieg.

Pośrodku nurtu unosiła się jasna główka synka sąsiadów Jona. Chłopiec, jak się okazało, wspiął się na drzewo nad wodą, a potem zsunął się po gałęzi i zawisł, chcąc zarzucić na głębinę swą wędkę. Gałąź nie wytrzymała ciężaru i malec, wciąż uczepiony spróchniałego konaru, walczył teraz z prądem, który go znosił…

…i jak zwykle w tym nieszczęsnym miejscu znosi go wprost na drugi brzeg – pomyślał niespokojnie Jon i poczuł chłodny dotyk lęku wzdłuż kręgosłupa. – Czy Bezimie

Wydawało mu się, że śni, a ktoś odtwarza na nowo przygodę z dzieciństwa. Chciał skoczyć do wody za malcem, lecz widząc ludzi z Plemienia, jak stoją nieruchomi, tak samo jak wówczas, gdy tonęła Gaja, stał nadal jak sparaliżowany. Zatrzymały go wspomnienia z dzieciństwa. Przecież tak rozpoczęła się jego Droga.

Nagle śmignęło przed nim mocne ciało Błazna. Jego przyjaciel uczynił to, na co przed laty zdobył się mały Jon: wskoczył do Rzeki i płynął, pokonując jej nurt równymi, szybkimi ruchami ramion i nóg.

– Tabu… – Jon usłyszał za sobą słaby głos szamana i miał wrażenie, iż przeżywa po raz wtóry to samo, jakby odbite w pękniętym zwierciadle.

– Tabu! – krzyknął z całych sił, żeby przekrzyczeć huczącą Rzekę i groźne milczenie Plemienia. Ale Błazen już wychodził z chłopcem na drugi brzeg. Był o wiele starszy i silniejszy niż kilkunastoletni Jon wówczas, przed laty, więc przepłynięcie rwącej wody zajęło mu mniej czasu. Stał teraz na terytorium Bezimie

– Bród jest poniżej! – zawołał wreszcie Jon, patrząc z ulgą i niepokojem, jak jego przyjaciel macha z oddali dłonią, na znak, że zrozumiał i maszeruje teraz, z dzieckiem w objęciach, w dół Rzeki.

Kto go spyta, czy usłyszał zew? Ja czy szaman? I czy w ogóle powi

Plemię czekało, milcząc. Nieruchomi ludzie wyglądali jak gliniane figurki. Jon nie wiedział, na co czekają i bał się. Bał się tak jak wtedy przed laty, gdy w milczeniu Plemienia tkwiła zapowiedź jakiejś tajemniczej groźby. Dziś Plemię także czekało, spoglądając ukradkiem na starego szamana. Jon spojrzał na starca: w postaci czarownika czaiły się ulga i lęk przemieszane z żalem. On nie musiał czekać na powrót Błazna; znał odpowiedź. Wciąż stał koło namiotu, zziębnięty, ze swymi paciorkami w ręce – i przesuwał je powoli w zesztywniałych palcach, koralik za koralikiem. Jon podbiegł i narzucił koc na jego ramiona.

Z ulgą dostrzegł, że Isak nie chciał niepokoić Plemienia swą zażyłością z szamanem i stał na brzegu Rzeki kawałek dalej. Jon wiedział, że ludzie z Wioski, z natury łagodni i przyjaźni, nie popierają związków starego z nowym. Przyjmując nowego Boga, porzucając wiarę w stare bóstwa, ludzie pragnęli iść naprzód, nie oglądając się do tyłu. Potrzebny im był Ezra, który przypominał, jakiego dokonali wyboru i groził piekielnym ogniem za “powrót do bałwanów”. I choć określenie “bałwany”, zawsze bolało ich do żywego, obrażało pamięć praojców, a nawet ziemię, na której żyli, to jednak zażyłość kapłana z czarownikiem byłaby dla nich jeszcze bardziej obraźliwa. Oznaczałaby, że wybór, którego dokonali, naznaczony jest wątpliwościami. A Plemię nie lubiło wątpliwości. To, co niezrozumiałe, zawsze wzbudzało lęk, nie tylko u ludzi z Puszczy.





…a teraz ludzie z Plemienia stali wszyscy razem, ramię przy ramieniu, czekając na powrót Błazna z dzieckiem. Wreszcie Błazen wyłonił się zza zakrętu, spośród drzew. Szedł uśmiechnięty, wesoły, huśtając dziecko w ramionach. Na widok nieruchomych, milczących sylwetek ludzi zwolnił kroku i patrzył na nich pytająco.

– Co się stało? Nie cieszycie się, że malec żyje? – zdziwił się Błazen, Jon zaś pomyślał, że od tego momentu wszystko potoczy się inaczej niż przed laty, gdy on, kilkunastoletni wyrostek, wyszedł z Puszczy z uratowaną dziewczynką. Błazen dodał, dowcipkując swoim zwyczajem: – Czekałem na okrzyk radości, na śmiech i oklaski…

Plemię milcząco patrzyło na szamana, czekając na rozstrzygnięcie. Czarownik z kolei wpatrywał się w mężczyznę, jakby szukając w nim śladów przemiany, która musiała nastąpić.

Także Isak, choć powinien trzymać się z dala, stał jak przykuty, czekając niecierpliwie, co powie stary czarownik.

Błazen, wyczuwając napięcie tłumu i odgadując, kto jest tu najważniejszą osobą – podszedł do szamana, oddając po drodze dziecko w ręce jakiegoś mężczyzny. Mężczyzna objął chłopczyka ostrożnie, jakby malec był zarażony trądem. Czarownik, milcząc, zaczął dotykać Błazna, jego mokrych włosów, czapki, twarzy, dłoni. Potem, wciąż milcząc, pokręcił przecząco głową i wszedł do namiotu.

…i nagle Plemię zaczęło wychwalać bohaterski czyn przybysza, dając hałaśliwy wyraz radości, że dziecko żyje. Mężczyźni, młodzi i starzy, otoczyli kołem bohatera i przyjaźnie klepali go po ramionach.

– Czapka jest mokra… i tak już nie dzwoni… – stwierdził nagle jeden z mężczyzn i dał mu własną czapkę przyozdobioną lisią kitą. Błazen, nie namyślając się długo, ściągnął z głowy ów dziwaczny symbol swego zajęcia i rzucił na ziemię. Błazeńska czapka opadła na wilgotny śnieg jak bezużyteczny, martwy przedmiot. Jej niedawny właściciel wziął lisią czapę z rąk mężczyzny i nałożył ją sobie z fantazją na bakier. Lisia kita spłynęła mu na ucho. Plemię znowu wydało okrzyk radości.

Jon pomagał szamanowi wejść z powrotem do namiotu, a równocześnie oglądał przez ramię tę scenę. Podpierając starca, czuł, mimo grubego koca, kruchość jego ciała. Nagle czarownik zatrzymał się i trzykrotnie wyszeptał z naciskiem: – Imię… Imię… Imię…

Trzy obłoczki jego oddechu natychmiast przemieniły się w parę na mroźnym powietrzu, złączyły w niewielką chmurkę i Jon ujrzał, jak chmurka, mimo braku wiatru, skręca wolno, płynąc w powietrzu ku ludziom z Wioski. Czarownik przymknął oczy i zdawał się nasłuchiwać. Niemal w tej samej chwili, gdy mały obłok rozbił się o ramię najbliżej stojącego mężczyzny i zniknął, Jona dobiegły słowa ofiarodawcy lisiej czapki:

– No, twoje dzwoneczki umilkły, czapka zaś, którą w zamian przywdziałeś, jest nakryciem głowy znamionującym prawdziwego mężczyznę. Skoro tak, nie jesteś już Błaznem, a jeśli nim nie jesteś, to musisz mieć imię…

Zapadła chwila ciszy, jakby Błazen namyślał się lub wydobywał z pamięci dawno zapomniane słowo.

– Ariel – rzekł wreszcie ze szczerym zdumieniem w głosie. – Mam na imię Ariel… – dodał oszołomiony.

Szaman i Jon znieruchomieli na moment u wejścia do namiotu, a potem młody mężczyzna odsunął skórzaną zasłonę i zaprowadził starca do łoża. Pomógł mu się położyć i stara

– Ariel? Ariel… – powtórzył szaman z niepokojem. – Szkoda, że twój przyjaciel nie przyjął nowego imienia, które nadaliby mu kapłani. Szkoda, że udało mu się wydobyć z pamięci prawdziwe imię.