Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 53 из 53

– Cieszę się, że wróciłeś, mój synu i że stało się to właśnie teraz – westchnął stary kapłan. – Wioska tak się zmieniła przez ten czas, gdy pobierałeś nauki w Dalekim Kraju. Ledwie ją poznasz. Kapłan Isak też by jej nie rozpoznał. Szkoda, że zabłądził w Puszczy i zniknął w dniu twoich narodzin. To był dobry człowiek, choć zadawał zbyt wiele pytań i często się wahał, co nie uchodzi misjonarzom…

– Podobno lubił moją matkę – wtrącił Bogumił.

– Podobno – powtórzył jak echo Ezra.

– …i ojca – dokończył młody mnich.

– Niewiele pamiętam. To odległe czasy. Czasy pogaństwa i ostatnich bałwanów. A ta Droga, Bogumile, łączy nas ze światem. Świat już wcześniej, za naszą sprawą, zaczął wpływać na Wioskę dobroczy

Czy możliwe, że gdzieś tam, daleko, pod błękitnym niebem, w cieniu pierzastych palm, nad brzegiem ciepłego morza, wciąż jeszcze żyje matka tego zako

Czemu nagle o niej myślę? Wszak niemal już zapomniałem o istnieniu tej kobiety – zastanowił się niespokojnie Ezra, odwracając głowę od Bogumiła. Światło uprawiało jakąś dziwną grę na jednym z tych lodowatych kamieni, leżących obok kapłana: wyglądał teraz jak… jak… wstyd powiedzieć… nie, to by mu nawet nie przeszło przez usta!

Co to za kamień, który nie poddaje się żelaznym młotom? Nigdy o takim nie słyszałem – zamyślił się brat Bogumił i dotknął dłonią potężnego głazu.

Kamień nadal był ciepły i Bogumiłowi wydawało się, że pulsuje. Przyłożył do niego policzek, zamknął oczy i oddychał pełną piersią. Poczuł się nagle jak dziecko: był wolny i radosny, a przed sobą – zamiast ponurych czterech ścian celi, w której spędził dzieciństwo – miał ogromną, swobodną przestrzeń. Wydawało mu się, że biegnie, krzycząc ze szczęścia, a szczęściem tym była zielona, wspaniała Puszcza, przez którą wiodła lśniąca Kamie

Lecz przecież to pulsowała tylko krew w jego żyłach, bo cóż i

– Ojcze? – szepnął nagle, raptownie wstając i patrząc na ogromny głaz. Ezra otwarł oczy i spytał zdziwiony:

– Nigdy nie nazywałeś mnie “ojcem”…?





– Jakoś to słowo samo przyszło mi na usta – odparł spłoszony młody człowiek.

– Chodźmy, zimno tu. Od tych kamieni ciągnie lodowaty chłód. Mam dreszcze – otrząsnął się starzec.

– Zimno? Wydawało mi się, że te głazy są nagrzane jak… jak ciało – powiedział Bogumił, a Ezra spojrzał na niego surowo.

– Ciało jest do umartwiania, pamiętaj – przypomniał na wszelki wypadek.

Odchodzili wolno, a Bogumiłowi przez chwilę wydało się, że słyszy dziwny, głuchy, dudniący dźwięk:

– GRBDGHBWGZ…

– Słyszałeś, bracie Ezro…? Co to? – zaciekawił się.

– Echo. Tylko echo – odparł stary Ezra. – Echo siekier, ścinających drzewa na nowe miasta, pałace i świątynie. Mnóstwo coraz większych i coraz wspanialszych świątyń. Będą wszędzie, zobaczysz. Tu nie ma nic, ale pewnego dnia także i tu…

– Tu nie ma nic – przytaknął gorliwie Bogumił, oglądając się na potężne gruzowisko gigantycznych, omszałych kamieni. Przez chwilę jeszcze miał wrażenie, że największy z głazów powoli, łagodnie zafalował, tak jak faluje pierś oddychającego swobodnie człowieka, lecz była to tylko gra cieni, rzucanych przez ostatnie wielkie drzewa niegdysiejszej Puszczy.

Kraków, czerwiec 1997


Понравилась книга?

Написать отзыв

Скачать книгу в формате:

Поделиться: