Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 40 из 53

– Rozumną masz żonę – powtórzył w zamyśleniu Błazen, przyglądając się Gai z uwagą.

– Czy tu, koło świątyni, zapłacono ci coś za żarty? – Jon zmienił temat, czując się niezręcznie.

– Nie – odparł Błazen. – Nikt się nie śmieje, gdy powtarzam, że świątynię tę wznoszą tak potężną nie dlatego, iż wierzą, że tak potężny jest Bóg. Oni sądzą, że ich Miasto jest tak potężne, iż powi

– Po co zatem tu tkwisz?

– Muszę wykonywać moją pracę, inaczej zapomniałbym, na czym ona polega – uśmiechnął się Błazen. – Przybywa tu tylu ludzi, więc wciąż mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kogo rozbawię i kto kupi mi w zamian miskę gorącej zupy lub garnek z kluskami.

– Kupiłbym ci, lecz nie mam za co – stropił się Jon.

– Jeśli jesteś głodny, możemy się z tobą podzielić tym, co mamy – zaproponowała Gaja, rozwierając sakwę z jedzeniem. – Jon upolował wczoraj w Puszczy zająca, upiekliśmy go w ognisku. Jeden kawałek jest w nadmiarze. Mamy też placki, ale trochę stare, pieczone pięć dni temu.

Błazen zaśmiał się nagle szczerze i niepohamowanie.

– Chcecie mnie karmić, choć was nie rozbawiłem? Dlaczego?

– Bo jesteś… jesteś człowiekiem – odparł Jon po namyśle.

– Dobrze. Zatem to ja was nakarmię, gdyż to ja mam złoto i srebro – i Błazen zabrzęczał nie dzwoneczkami u swojej dziwacznej czapki, lecz suto wypchanym woreczkiem ukrytym a koszulą. Teraz Jon się zaśmiał, myśląc, że to żarty. Ale Błazen ujął Gaję za ramię i zaczął prowadzić ją w stronę kupieckich straganów i bud. Utworzyły one niemal małe miasteczko, które tętniło życiem.

Poszli do jednej z licznych bud, z wysuniętym dachem, chroniącym przed deszczami i śniegiem, zasiedli na drewnianej ławie i już po chwili wyjadali drewnianymi łyżkami białe kluski z dużego garnka.

– Skoro masz tyle złota, czemu szukasz pana? – spytał Jon, gdy się najedli. – Nie umiesz żyć bez panów nad sobą?

Błazen znowu się zaśmiał, lecz zaraz spoważniał i odrzekł:

– Nie chcę wyjść z wprawy w wymyślaniu dobrych żartów, bo to mój fach, przyjacielu. Ale jakoś ostatnio źle trafiam, szczególnie w tym mieście. A wy? Czego tu szukacie, bo widzę po waszym stroju, żeście z daleka?

– Nasze konie czekają za Miastem. Jechaliśmy cztery dni z Wioski, by spojrzeć na świątynię – powiedział Jon.

– Jeśli szukasz w niej Dobrego Boga, to Go tu jeszcze nie ma. I może nigdy nie będzie. To nie zależy ani od wielkości świątyni, ani od budowniczych, ani nawet od mnichów. Jeśli wznoszą tę świątynię z pychy, Dobry Bóg nawet na nią nie zerknie. A jeśli z miłości… Ale o miłość, Jonie, tak trudno w dzisiejszych czasach – zamyślił się Błazen.

– Cywilizacja – dopowiedział Jon.

– Ho! Ho! Ho! – zaśmiał się Błazen. – Widzę, że jesteśmy wykształceni?

– Nie – zaprzeczył stropiony Jon, a Gaja roześmiała się niepewnie i dodała:

– Nie umiemy czytać ani pisać.

– Nasz syn będzie to wszystko umiał – dokończył Jon, ucinając niewygodny temat.

Błazen zerknął przelotnie na wypukły brzuch Gai, skryty nie dość dokładnie pod burym płaszczem.





– Mówisz o tym tu synu? – zaciekawił się Błazen, a Gaja kiwnęła z powagą głową.

– Dla niego tu przybyłem – dodał Jon. – Widzisz, Błaźnie, nasz syn znajdzie się za kilka lat pod pieczą kapłanów i chciałem się upewnić, czy dobrze wybrałem. Mógłbym w końcu pozostawić go matce. Jest mądra, piękna, dobra…

– Pierwszy raz słyszę, że mężczyzna chwali przy obcych swoją kobietę, zamiast samemu się chwalić – pokręcił głową Błazen, a Gaja roześmiała się. – No i co? Wybrałeś właściwą drogę dla syna?

– Owszem – przytaknął Jon, kątem oka dostrzegając smutek na twarzy Gai. Musi się z tym pogodzić – pomyślał z żalem. Błazen spojrzał na niego z zaciekawieniem. – Może jeszcze nie ma tu Dobrego Boga i może Go nigdy nie być, ale tu jest siła, Błaźnie – ciągnął Jon. – Chcę, żeby mój syn był bezpieczny. W pobliżu siły jest zawsze bezpieczniej. Siły i Cywilizacji.

Milczeli chwilę, przyglądając się potężnej sylwetce nie dokończonej budowli. Rosła w oczach, nawet teraz, w tej chwili.

– Znam tu wszystkich murarzy, a niektórzy mnie lubią. Część ludzi w długich sukniach też bawią moje żarty, niektórzy z nich nawet je rozumieją. Jeśli chcecie obejrzeć świątynię, mogę ją wam pokazać – zaproponował Błazen i dodał: – Powiem wam szczerze, że sam dałem trochę złota, gdy ogłoszono, że na nią zbierają. Wszyscy, nawet najubożsi w kraju, dawali co mieli, więc i ja dałem, bo i ja lubię to, co wielkie.

Wstali z ławy i ruszyli ku potężnej budowli. Murarze pozdrawiali Błazna, więc widocznie jego żarty tu się podobały. Przepuszczono ich przez drewniane zapory i weszli do środka. Jon i Gaja stanęli wewnątrz świątyni i wznieśli głowy: kopulasty dach – który już zaczynano nakładać na drewnianą konstrukcję gont po goncie – wznosił się tak wysoko, iż wydawał się sięgać chmur.

Jon pomyślał, że większość ludzi wierzy, iż im wyżej sięgną, tym znajdą się bliżej Boga. Pewnie z tego samego powodu posąg Bezimie

Ogrom świątyni i uroda jej strzelistych kształtów zrobiły wrażenie na Gai i Jonie.

– Ta żelazna iglica na szczycie będzie ściągać pioruny. Może tak potężna świątynia, najwyższa spośród wszystkich w tym małym, zagubionym kraju, zwróci szybciej uwagę Boga – mówił Błazen, jakby odpowiadając myślom Jona.

– A naprawdę…? Co myślisz naprawdę? – spytał Jon, nie odrywając oczu od pnących się w górę ścian budowli.

– Myślę, że On jest wszędzie i nie potrzebuje dachu, nawet złoconego. On przychodzi do ludzi, nie do budynków – powiedział Błazen.

– Gdybym był panem, wynająłbym cię – powiedział Jon.

– Szukam nowego pana, czemu nie miałbyś nim zostać? – zainteresował się Błazen.

– Nie przynależę do rasy panów, chyba widzisz. Wytknąłeś mi, że jestem biedny, zaprzeczyłem, bo w Puszczy nikt nie mierzy bogactwa złotem, ale okazało się, że to ty miałeś rację. Nie mogę cię nająć, Błaźnie. Boję się też, że coraz mniej jest mi do śmiechu, więc twoje najlepsze żarty zmarnowałyby się – westchnął Jon.

– Ona może być moją panią. Wygląda jak dama, bo dama to stan umysłu, a nie wygląd czy strój – powiedział Błazen, patrząc na Gaję. Otulona burym płaszczem, wysoka, szczupła, z bladą twarzą, z rozrzuconymi na plecach długimi, rudymi włosami, mimo skromności ubioru wyglądała dziwnie szlachetnie.

Jon nagle znieruchomiał i jakby intensywnie nad czymś myślał. Błazen zerkał na niego ciekawie. Gaja akurat odeszła dalej, by przyjrzeć się dachowi nad drugą z wież. Jon zniżył głos do szeptu i spytał:

– Skoro masz złoto i srebro, czego chciałbyś jako zapłaty, abym mógł wziąć cię dla niej za Błazna? Ale nie za takiego, który rozśmiesza. Musiałbyś być Błaznem wiernym, Błaznem przyjacielem, Błaznem bratem, a może nawet kimś jeszcze bliższym, kto nie opuści jej w złych chwilach, ukoi jej smutek i osuszy łzy.

– Osuszy łzy, ukoi smutek… Zatem ją porzucasz. Daleka to musi być droga i ważna sprawa, skoro decydujesz się zostawić taką żonę jak ona. Gdzie się wybierasz? – spytał nowy kompan.

– Sam chciałbym wiedzieć – westchnął Jon.

Gaja właśnie wróciła, więc umilkli. Wyszli z wnętrza świątyni, w którym wydali się sobie niezwykle mali i obeszli ją wokół. Zajmowała ogromny obszar, a wszędzie kłębili się ludzie, przybyli zewsząd, by ją budować lub podziwiać. Otaczały ją gęsto budy i stragany, a przekupnie wywrzaskiwali zalety swoich towarów lub jadła. Wśród pielgrzymów grasowali drobni złodzieje, licząc na to, że w tłumie uda się im skraść komuś sakiewkę. Żebracy siedzieli wokół na błotnistej ziemi, wyciągając przed siebie zaropiałe ręce, odsłaniając chore i obrzękłe nogi, brudne lub zaczerwienione od gorzałki twarze. Wśród tłumów uwijały się rozwrzeszczane dzieci, ucieszone gwarem jarmarku.