Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 3 из 53

Kamie

… właśnie tedy usłyszał czysty, wyraźny głos szamana:

– Jon! Wracaj! Tabu!

Wciąż nie czuł Tabu. Nic nie hamowało jego ruchów, a strach nie pętał kroków. Przeciwnie. Kamie

Szaman siedział na pniu. Czekał, ledwie widoczny w mroku nocy, ponury i niezgłębiony jak ona. Gdy mokry Jon przycupnął u jego stóp, czarownik nie poruszył się.

– Znów będziesz mnie okadzał?

– Za późno – odparł szaman. – Poprzednie okadzanie świętym dymem nic ci nie pomogło. Nie mówiłeś mi, że poczułeś zew. Wtedy nic już nie pomaga.

Chłopiec westchnął i rozejrzał się niespokojnie. Oczekiwał, że mimo nocy zbiegną się kobiety i mężczyźni z Plemienia, zwabieni wołaniem czarownika. Trzeba było włożyć w ten okrzyk nie lada siłę, aby głos dotarł nie tylko na drugi brzeg Rzeki, ale i w głąb Puszczy, gdzie drzewa i krzewy tłumią wszelki dźwięk.

– Wszyscy śpią. Nikt się nie zbudził – odparł szaman myślom chłopca. – Nie wołałem cię dźwiękiem, tylko mocą.

– Nie rozumiem! – zdziwił się Jon.

– Wołałem wewnętrznym głosem. Usłyszałeś go. Nie każdy słyszy.

– A kto umie nim mówić? – zaciekawił się chłopiec.

– Szamani – pokiwał głową starzec – i ci wybrani, którzy go słyszą. Więc chyba ty. Kiedyś, dawno temu, zostałbyś pewnie plemie

– Złamałem Tabu – powiedział Jon, tak jakby szaman o tym nie wiedział.

– Czułem, że to zrobisz, widziałem, jak od wielu dni wpatrujesz się w drugi brzeg.

– Co mam teraz robić? – spytał chłopiec.

– Idź do świątyni i pomódl się. Proś Boga Dobroci, by okazał się silniejszy. Aby zagłuszył tamto wołanie. Lepiej, żebyś tam nie szedł, żebyś już nigdy nie postawił stopy na Kamie

– Więc ją znasz? Byłeś tam? Dokąd ona prowadzi? – spytał niecierpliwie Jon.

– Znam tylko właściwe słowa i mam jej obraz w głowie, lecz nigdy na niej nie stanąłem – odparł bezradnie szaman. – Mój ojciec jeszcze chodził tamtędy, ja już nie. Jestem już tylko po to, by stać pomiędzy Tym, który czeka u kresu Kamie





– Zatem Kamie

– Tak. I boję się, że nią pójdziesz. Kto raz na nią wstąpił, słucha Jego głosu. Tak zawsze było. I widocznie wciąż tak jest. A ja już miałem nadzieję, że On… że umarł.

– Umarł? Myślałem, że Bogowie… no, że ich to nie dotyczy – zdziwił się chłopiec.

– Bogowie umierają, ale ich agonia jest dłuższa i straszliwsza niż ludzka. Umierają, gdy przestaje się w nich wierzyć, a po śmierci udają się do Krainy Zapomnianych Bóstw – rzekł szaman bardziej do swoich myśli niż do tego niepozornego chłopca.

– Plemię mnie odrzuci – zmartwił się Jon w dziecięcym odruchu żalu.

– Nie. W Wiosce wciąż pamiętają, że ten, kogo On wołał, musi iść. Nie odrzucą cię, ale będą się ciebie bać. Oni już nie słyszą Jego wołania i są z tym szczęśliwi. Mogą teraz czcić Boga Dobroci, bez strachu i wyrzutów sumienia, że się komukolwiek sprzeniewierzyli. Idź teraz do świątyni i spróbuj odwrócić swój los, choć nie wiem, czy to możliwe. Ale idź. Choćby po to, aby mieć Boga Dobroci za sobą, a nie przeciw sobie.

– Bóg Dobroci pogniewa się, że szedłem Drogą starego Boga – powiedział Jon z lękiem.

– On nie gniewa się na nikogo. Wszystko wszystkim wybacza. I to jest najgorsze – szepnął szaman.

– Najgorsze…? – zdziwił się chłopiec.

– Ludzie na to nie zasługują. To zbyt dobry Bóg. I to mnie przejmuje lękiem, Jonie. Znam moje Plemię i i

Szaman skrył się w swym namiocie. Jon ruszył do świątyni. Stała pośrodku Wioski, prosta, drewniana, ze strzelistą wieżyczką wznoszącą się ku gwiaździstemu niebu, z ciepłym światłem łojowych lampek i świec migocącym za wąskimi, długimi oknami. Kapłani spali, ale Bóg – jak wszyscy Bogowie, starzy czy nowi – nie spał nigdy. Jon poczuł Jego obecność, ledwo wszedł do wnętrza. Nie patrzył na Jego wizerunki – rzeźbione w drewnie, odlane w metalu, malowane na płótnie, formowane w glinie lub w gipsie – gdyż wiedział, że żaden z nich nie pokazuje Go prawdziwym.

,,Im lepiej ludzie będą Go sobie wyobrażać, tym mniej będzie do siebie podobny” – pomyślał bezwiednie chłopiec. Na szczęście Bóg Dobroci był nie tylko w świątyni, był wszędzie. Jon czuł Go w Puszczy i nad Rzeką, w swoim domu i w znalezionym na drzewie gnieździe jaskółki. Świątynia była potrzebna tylko po to, by lepiej skupić się na Jego obecności; nie była miejscem Jego pobytu. Jon o tym wiedział; wiedział też o tym starszy z kapłanów, choć drugi z nich – młodszy i gniewny – chciał, aby Boga utożsamiać tylko ze świątynią.

Na szczęście obaj kapłani spali teraz w swych domach: stary, Isak – który pewnie by się zmartwił kłopotami Jona i młodszy, który straszyłby go piekielnymi mękami. Może nawet nakazałby mu odbyć pokutę? Kapłan Isak nakazywał jedynie modły, ale Ezra – przypomniał sobie chłopiec – zmusił raz starą Jagę, aby biczowała sobie do krwi plecy, gdyż przyłapano ją, jak przemawiała do wodników w czasie prania bielizny w Rzece. Podobno dawniej kobiety z Wioski zawsze podczas prania zaklinały wodników, aby nie rzucali czarów na spódnice, bluzki i koszule. Urok wodnika mógł pozostawić bieliznę równie brudną jak przed praniem lub jeszcze brudniejszą, mógł też wpędzić jej właściciela w chorobę, a nawet sprowadzić opętanie. Stara Jaga widocznie wciąż w to wierzyła, choć Plemię z Wioski dawno uznało nakazy Cywilizacji: do prania potrzebny był dobry ług, a nie zaklęcia. Więc może Ezra miał rację, gdy surowo nakazał odpokutować starej Jadze za ciemne zabobony? Ale przecież kapłan Isak, który nadszedł, gdy Plemię w milczeniu przyglądało się, jak Jadze krew cieknie po plecach, wyrwał staruszce rzemie

– Bóg Dobroci nie po to stworzył ludzkie ciało, by je kaleczyć! – krzyknął, bardziej smutny niż zagniewany.

…chłopiec wszedł zatem do świątyni, ukląkł, nie patrząc na obrazy i oparł głowę o ciepłe drewno jednej z szerokich ław. Nie chciał słyszeć nauk ludzi w długich sukniach, pragnął usłyszeć głos Boga. Wydawało mu się, że w ciszy wypełniającej świątynię jest bliżej do Niego niż podczas wspólnych, głośnych modłów i pieśni, śpiewanych z uczuciem, lecz fałszywie.