Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 18 из 53

Gaja bez pytań pojęła, że mąż wkrótce znów zniknie.

– Nie będziesz mnie wstrzymywać? – upewnił się Jon.

– Wiedziałam, że jesteś Jonem w Drodze, nim zostałam twoją żoną – odparła z łagodnym smutkiem. – I wiem, że będziesz wracać, jak długo to będzie możliwe.

– Zawsze będę do ciebie wracał – powiedział żarliwie, ale ona pokręciła głową:

– Jeżeli coś cię nie powstrzyma.

– Nic mnie nie wstrzyma – przyrzekł Jon. Wyruszył o świcie, lecz tym razem Gaja nie stała nad Rzeką, aby patrzeć w ślad za nim. Została w domu, a gdy go opuszczał – udawała, że śpi. Poznał to po nienaturalnie spokojnym ułożeniu jej ramion i pleców, które udawały, że drżą w rytm oddechu.

– Wstrzymuje oddech – pomyślał i podporządkował się jej niemej prośbie, by uniknąć pożegnań. Pożegnania oznaczały rozstanie.

Za to szaman stał koło namiotu nieruchomy jak drzewo i Jon, znikając w Puszczy na drugim brzegu, wciąż czuł na plecach jego wzrok.

Myślał, że będzie długo szukać dziewięciozębnego serdecznika z purpurowym kwiatem. Ale rósł dosłownie na skraju pylistego placu, na którym stał posąg. Brat tego samego, który Jon złożył w ofierze Bezimie

Odwrócił się i jeszcze raz spojrzał uważnie na pył wypełniający plac. Smutne szczątki niezliczonych krwawych ofiar…,,Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz” – przypomniał sobie słowa, które Ezra wyczytał kiedyś Plemieniu w świątyni z jednej z grubych ksiąg. Te wszystkie niegdyś żywe i czujące istoty – sarny i lisy, niedźwiedzie i zające, ludzie zwykli i ludzie w długich sukniach – obróciły się w proch. Ale dlaczego? Zabici w kwiecie wieku w okrutny, nieludzki sposób, na ofiarę dla starego Boga? Dlaczego On chciał ofiar z życia? Czy cześć oddawana ze strachu wystarczała mu?

– Nie dostaniesz ode mnie żadnych ofiar. Żadnych – powtarzał, wspinając się mozolnie na ramiona Boga. Znał tę drogę na pamięć: pierwszy przystanek – wystające, grube kolana posągu. Drugi – potężne, ostentacyjne niemal znamiona męskości Bezimie

– Nie chcesz mnie, to wrócę do Wioski – powiedział Jon głośno, a wysokie drzewa wokół odbiły jego słowa głuchym echem. Znów obszedł ramiona Boga – i ujrzał, że pod jedną z czterech par powiek coś lśni: bezde





– Biel… białe… biel… – pomyślał instynktownie, aby przywołać tamten obcy świat. Gdy wpatrywał się w ślad za spojrzeniem Bezimie

– Bure… szare… bure… Bure jak zmęczona ziemia… jak wykarczowany skrawek Puszczy… BURE…

– Dlaczego zawsze nosisz bury, brzydki przyodziewek, obojętne, czy udajesz Dziewicę czy mężczyznę? – spytał Dziewczyny, ale ona nawet nie odwróciła w jego stronę ostrzyżonej na jeża głowy. Widział tylko jej ostry profil i wysoko rzeźbione kości policzkowe. Jon niepotrzebnie pytał, gdyż bury płaszcz idealnie wtapiał się w równie burą, zmęczoną, jesie

Ponieważ Dziewczyna nie była arystokratką, tylko wieśniaczką, więc nie opuścili zamku, lecz ubogą wioskę Domremi, zamku dopiero szukali, błądząc bocznymi drogami, aby uniknąć zbędnych pytań i podejrzeń ze strony napotkanych ludzi, swoich i obcych. A zwłaszcza najeźdźców.

– Kto tak nieudolnie ściął ci włosy? – spytał nie zrażony jej milczeniem, przypominając sobie długie, ciemne warkocze i porównując je z ostrzyżoną na jeża głową. Wygląda okropnie – pomyślał. – Nigdy nie była piękna, ale teraz, gdy nie ma włosów, jej wielkie oczy przypominają oczy wariatki…

– Sama je ścięłam. Sierpem – odparła Dziewczyna i nagle uśmiechnęła się. Błysk jej zębów w śniadej twarzy wydał się Jonowi krótkim, oślepiającym błyskiem słońca. Mimo wszystko ją lubię, może nawet kocham, pomyślał i zaraz dodał w duchu: Kocham ją jak siostrę. Uzupełnienie to wydało mu się konieczne, gdyż gdzieś głęboko, wewnątrz własnego Ja, czuł, że jest ktoś i

– Po co to wszystko? – drążył dalej. Jej wyniosłość była śmieszna, ponieważ nikt lepiej od niego, chłopca z sąsiedniej zagrody, nie wiedział, kim ona jest: wiejską dziewuchą, niespecjalnie ładną, mało rozgarniętą, w dodatku cieszącą się złą sławą.

– Słyszałam Głosy, przecież wiesz – odparła posępnie i znów umilkła. Właśnie, słyszała Głosy. Stąd brała się jej zła sława we wsi, bynajmniej nie z obściskiwania się z chłopakami. Jej ojciec, stary Dark, miał opinię chłopa pracowicie, choć bez sukcesów, uprawiającego małe poletko. Matka Dziewczyny była niczym nie wyróżniającą się chłopką, z niczym nie wyróżniającej się wioski Domremi. Urodziła kilkoro niczym nie wyróżniających się dzieci, z wyjątkiem Dziewczyny, która od trzynastego roku życia “słyszała Głosy”.

Gdyby choć proboszcz uznał je za Głos Boga… – westchnął w duchu Jon. – Ale proboszcz patrzył z przyganą na chudą pasterkę krów obwieszczającą wszem i wobec, że prawie co dzień, pasąc cztery kościste krasule na łąkach za wioską, rozmawia ze świętym Michałem, świętymi Małgorzatą i Katarzyną.

Troje świętych naraz… Ciekawe, czy mówią do niej chórem, czy każde z osobna? – myślał z przekąsem Jon. – Żebyż choć upierała się przy jednym lub wybrała sobie bardziej znaczące boskie istoty niż ta trójca, Małgorzata, Katarzyna, Michał. Kto o nich słyszał? Kto o nich coś wie? Święty Augustyn, Piotr, Tomasz… to są prawdziwi, poważni święci! Gdyby któryś z nich z nią rozmawiał, może wtedy choć proboszcz by jej uwierzył, bo biskup nie chciałby o niej słyszeć, nawet gdyby gawędziła co dzień z samą Marią Magdaleną…!

A jednak Głosy powiedziały jej pewnego dnia, że musi ruszyć, by przywrócić na tron prawowitego króla. Początkowo wszyscy się z tego śmiali. Nawet ludzie z natury zabobo