Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 42 из 50

Pod ścianą był stołek, usiadłem na nim i raz jeszcze, uważniej i wolniej, przejrzałem wszystkie wyniki. Nagle papier zaczął szarzeć, coś przesłoniło mi wzrok. Ta słabość trwała ledwie kilka sekund. Gdy minęła, byłem zlany zimnym, lepkim potem. Donald zauważył wreszcie, że dzieje się ze mną coś dziwnego, ale powiedziałem, że już mi dobrze.

Chciał zabrać notatki, ale mu ich nie oddałem. Były mi jeszcze potrzebne. Im większa była energia, tym mniej dokładna lokalizacja eksplozji. Jakkolwiek cztery próby nie pozwalały jeszcze na statystyczne opracowanie, zależność biła w oczy. Prawdopodobnie powyżej mikrotony (operowaliśmy już w najlepsze jednostkami balistyki nuklearnej) rozrzut stawał się równy połowie odległości miejsca, w którym detonowano ładunek, i celu. Wystarczyły teraz trzy, najwyżej cztery jeszcze próby, aby to sprecyzować, aby bez-użyteczność Trexu jako broni stała się pewna. Lecz ja już w nią nie wątpiłem, bo naraz, z nadzwyczajną dokładnością, wspomniałem wszystkie wyniki poprzednie oraz moje zmagania ze wzorami ujęcia fenomenalistycznego. Zarysowała mi się, stanowiąca właściwe ujęcie całości, relacja niesamowicie prosta; była najzwyczajniej przeniesieniem, na efekt Trexu, zasady indeterministycznej: im większa energia, tym mniejsza dokładność zogniskowania, im mniejsza energia, tym ostrzej można zogniskować efekt. Przy odległościach rzędu kilometra można było ogniskować efekt w obrębie celu wielkości metra kwadratowego eksplodując tylko garstki atomów; żadnej mocy rażenia, żadnej siły niszczącej, nic.

Kiedy podniosłem oczy, zrozumiałem, że Donald wie to samo, co ja. Wystarczyło kilka słów. Był jeszcze jeden szkopuł: dalsze doświadczenia ze zwiększonymi o jeden rząd wielkości energiami, potrzebne, aby przesądzić już definitywnie karierę Trexu, musiały być niebezpieczne, ponieważ nieokreśloność miejsca, w którym wyzwalała się energia, jego błąkanie się, całkowicie nieprzewidywalne, narażało eksperymentatorów. Potrzebny był jakiś poligon, specjalny, w rodzaju pustyni… oraz aparatura sterowana z dużej odległości. I o tym pomyślał już Donald. Mówiliśmy niewiele, pod nagą, zakurzoną żarówką, McHill przez cały czas nie odezwał się ani słowem. Wydało mi się, że jest nie tyle wstrząśnięty, co jak gdyby rozczarowany, ale może krzywdzę go tym posądzeniem.

Przedyskutowaliśmy jeszcze raz wszystko bardzo stara

XV

Zdecydowaliśmy się przedstawić historię efektu Trex na Radzie Naukowej dopiero za trzy dni, potrzeba było bowiem nieco czasu, aby porządnie usystematyzować wyniki i sporządzić bardziej szczegółowe protokoły obserwacyjne, a także zrobić powiększenia wybranych zdjęć. Lecz już nazajutrz w południe poszedłem do Yvora. Przyjął wiadomość nad podziw spokojnie; nie doceniałem jego opanowania. Najbardziej był dotknięty tajemnicą, jaką zachowaliśmy przed nim do końca. Mówiłem mu wiele na ten temat w sytuacji odwróconej względem tej, jaka panowała już po moim przybyciu do osiedla, wtedy bowiem on starał się „odtłumaczyć” wcześniejsze pominięcie mnie, jak mógł. Lecz teraz szło o rzecz nieporównanie większej wagi.





Usiłowałem osłodzić pigułkę wszechmożliwymi argumentami, którym akompaniował pomrukiwaniem. Zachował do mnie długo żal, zrozumiały, choć w końcu jak gdyby uznał nasze racje. Tymczasem Donald w taki sam prywatny sposób uprzedził Dilla, tak więc jedynym człowiekiem, który wszystkiego dowiedział się na posiedzeniu, był Wilhelm Eeney. Jakkolwiek go nie cierpiałem, musiałem podziwiać, bo ani mrugnął podczas wykładu Donalda. Obserwowałem go przez cały czas. Ten człowiek urodził się na polityka, chociaż nie na dyplomatę może, bo dyplomata nie powinien być zanadto pamiętliwy, Eeney zaś, niemal dokładnie w rok po owym posiedzeniu, kiedy Projekt zakończył swą egzystencję, za pośrednictwem osoby trzeciej – pewnego dzie

Jak mógł się o tym przekonać Czytelnik, jeśli byliśmy wi

Wybiegłem tak daleko naprzód, aby ukazać, że Eeney nie był tak niewi

Wywiązała się potem dyskusja, w której Dill zauważył, raczej niespodzianie, że zrealizowany Trex mógł przynieść światu pokój, a nie zagładę, oznaczałby bowiem upadek doktryny EW (Early Warning, wczesnego ostrzeżenia), opierającej się na interwale czasowym, dzielącym odpalenie rakiet międzykontynentalnych od pojawienia się ich na radarowych ekranach obrony w wysokich punktach lotu podorbitalnego. Broń rażąca na odległość ziemskiej średnicy z szybkością światła „wcześniejszego ostrzeżenia” nie dopuszczała i obie strony postawiłaby w sytuacji ludzi, z których każdy trzyma w ręku rewolwer przyłożony do skroni drugiego. Mogło to doprowadzić do globalnego rozbrojenia. Lecz taka kuracja wstrząsowa mogła się również zakończyć całkiem inaczej, jak mu odpowiedział Donald.

Baloyne czuł tymczasem skupioną na sobie podejrzliwość Eeneya i rozpoczął się ów definitywny rozpad Rady, którego załatać ani skleić nie udało się już do końca trwania Projektu. Eeney przestał odtąd zachowywać pozory, jakoby był tylko kimś w rodzaju neutralnego ambasadora czy obserwatora z ramienia Pentagonu, co przejawiało się rozmaicie, ale zawsze w sposób dla nas niemiły. Tak więc najazd fachowców nuklearnych i balistycznych Armii, który rozpoczął się w dwadzieścia cztery godziny po owym posiedzeniu, już był w toku, podobny do operacji okupowania terenów wroga (śmigłowców przyleciało jak szarańczy), gdy dopiero Eeney powiadomił o tym kroku telefonicznie Baloyne’a. Równocześnie przyjazd sygnalizowanych ludzi z Kontrprojektu został odroczony. Byłem zupełnie pewny, że nukleonicy Armii, których nie uważałem za uczonych w żadnym rozumieniu tego słowa, tylko potwierdzą nasze wyniki doświadczeniami w skali poligonu, lecz sposób, w jaki wyjęto nam z rąk wszystkie dane, zabrano aparaturę, filmy, protokoły, odebrał mi resztę złudzeń, jeśli w ogóle je miałem.