Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 23 из 50

Muszą tylko podkreślić, że od wtargnięcia w jego „sens”, a mówiąc jeszcze bardziej potocznie, w to, o co tam „chodziło”, pozostałem tak daleko, jak przed wykonaniem tej pracy. Z nieprzeliczalnej liczby cech „listu” poznałem, i to pośrednio tylko, jedną, odnoszącą się do pewnej generalnej własności jego całościowej struktury. Ponieważ udało mi się tak dobrze, usiłowałem później zaatakować owo „drugie zadanie” – ujednoznacznienia struktury w jej „zamknięciu”, lecz podczas pracy w Projekcie nie dobiłem się żadnych wyników. Trzy lata później, już poza Projektem, ponowiłem wysiłki, ponieważ problem ten chodził za mną jak zmora; osiągnąłem tyle, że dowiodłem, iż przy użyciu aparatu algebry topologicznej i transformacyjnej zadania tego rozwiązać NIE można. Tego, naturalnie, biorąc się do rzeczy, nie mogłem wiedzieć. W każdym razie dostarczyłem poważnego argumentu na rzecz twierdzenia, że naprawdę otrzymaliśmy z Kosmosu coś takiego, czemu, ze względu na stopień zwartości, zogniskowania, spójności, dających „zamknięcie”, można przypisać cechy „obiektu” (to jest opisu obiektu, bo posługuję się tu skrótem).

Przedstawiałem pracę nie bez niepokoju. Okazało się jednak, że zrobiłem coś, o czym nikt nie pomyślał, a stało się tak, bo już podczas wstępnych dyskusji zwyciężyła koncepcja, że list musi być algorytmem (w sensie matematycznym), więc pewną funkcją ogólnorekurencyjną, i poszukiwaniem wartości tej funkcji udławiono wszystkie maszyny cyfrowe. Było to o tyle roztropne, że jeśliby się tylko zadanie udało rozwiązać, przyniosłoby już informację, jak drogowskaz kierującą ku dalszym etapom przekładowej pracy. Lecz rząd złożoności „listu” jako algorytmu był taki, że zadania nie rozwiązano. Natomiast „kołowość” listu spostrzeżono wprawdzie, lecz uznano za niezbyt istotną, bo nie obiecywała – w owej wstępnej epoce wielkich nadziei – szybkich, a zarazem znacznych sukcesów. Potem zaś już tak wszyscy ugrzęźli w ujęciu algorytmicznym, że nie mogli się od niego wyzwolić.

Można byłoby sądzić, że odniosłem na samym początku niemałe zwycięstwo. Udowodniłem, że list jest opisem zjawiska kołowego, a ponieważ wszystkie badania empiryczne szły w tym właśnie kierunku, obdarzyłem je niejako błogosławieństwem dowodu matematycznego, gwarantującego, że trop jest dobry. Zjednoczyłem tym skłóconych, albowiem między informacjonistami-matematykami a praktykami panował coraz większy rozbrat, który wreszcie skulminował w odwołaniu się antagonistów do mnie. Przyszłość miała wykazać, jak niewiele zdziałałem – wychodząc obro

VII

Jeśli zapytacie przyrodnika, z czym kojarzy mu się pojęcie kołowego procesu, odpowie najpewniej, że z życiem. Domniemanie, jakoby przysłano nam opis czegoś żywego, co będziemy mogli zrekonstruować, wydawało się zarazem szokujące – i pociągające. Przez dwa miesiące po opisanych wypadkach przebywałem w Projekcie jako uczeń, studiując po kolei to, czego w ciągu roku dokonały wszystkie grupy operacyjne, zwane też „zespołami uderzeniowymi”. Mieliśmy ich sporo – biochemii, biofizyki, fizyki ciała stałego, połączonych potem częściowo (struktura organizacyjna Projektu w trakcie jego istnienia komplikowała się coraz bardziej i niektórzy powiadali, że już jest bardziej złożona od samego „listu”) w laboratorium syntez.

Pion teoretyczny, obejmujący informacjonistów, lingwistów, matematyków i fizyków-teoretyków, działał niezależnie od tamtego. Wszelkie zdobycze badań konfrontowane były na poziomie najwyższym – Rady Naukowej, gdzie zasiadali koordynatorzy grup oraz „Wielka Czwórka”, która stała się „Piątką” po moim przybyciu.

Projekt miał dwa, gdy się pojawiłem, konkretne osiągnięcia materialne, które były właściwie jednym i tym samym, niezależnie powtórzonym w zespołach biofizyki i biochemii. Tu i tam wytworzono – najpierw na papierze, a raczej w pamięci maszynowej – substancję „wyczytaną” z listu, którą nazwano – przez ową autarkię, dwa razy – „Żabim Skrzekiem” i „Panem Much”.

Jakkolwiek dublowanie wysiłków mogło się wydawać marnotrawstwem, miało swoją dobrą stronę – bo jeśli dwu ludzi, nie porozumiewając się, analogicznie przetłumaczy zagadkowy tekst, można sądzić, że naprawdę dotarli do jego „niezmie





Żabi Skrzek – taką nazwę nosił u biochemików – stanowił substancję półpły

W budowie tego tworu znaczną rolę grał węgiel, ale również krzem i ciężkie pierwiastki, praktycznie w ziemskich organizmach nieobecne. Reagował on na pewne bodźce, wytwarzał energię, bo ją rozsiewał w postaci ciepła, ale nie znał przemiany materii – w rozumieniu biologicznym. Wydało się zrazu, że jest to – niemożliwe, a przecież urzeczywistnione – perpetuum mobile, w postaci co prawda koloidu, a nie „maszyny”. Jako zamach na uświęcone prawa termodynamiki został poddany bardzo srogim badaniom. W końcu nukleonicy doszli tego, że energię podtrzymującą jego stan – rodzaj „cyrkowej sztuczki”, akrobatycznego popisu nietrwałych w odosobnieniu gigantycznych molekuł – czerpie z reakcji jądrowych „zimnego typu”. Inicjował je, osiągnąwszy pewną masę, zwaną krytyczną, istotna była przy tym nie tylko ilość substancji, ale i jej konfiguracja.

Owe reakcje było trudno wykryć, ponieważ całą energię, jaka się w nich wydzielała, zarówno promienistą, jak kinetyczną odłamków jądrowych, pochłaniał bez reszty i obracał „na własne potrzeby”. Dla specjalistów rewelacja okazała się wręcz wstrząsająca. W gruncie rzeczy jądra atomowe są wewnątrz każdego organizmu ziemskiego „ciałami obcymi” czy neutralnymi przynajmniej. Proces życiowy nigdy nie dociera do zawartych w nich możliwości energetycznych nie umie wykorzystać olbrzymich, zmagazynowanych w nich mocy – atomy są w tkance właściwie tylko powłokami elektronowymi, bo one jedynie uczestniczą w biologicznych (chemicznych) reakcjach. Stąd też atomy radioaktywne, które dostają się do ustroju, „zawleczone” tam wodą, pokarmem czy powietrzem, pełnią w nim rolę intruzów, „zamaskowanych” tylko zewnętrznym (to jest powłok elektronowych) podobieństwem, dzięki któremu „udają” przed niezdolną do takich rozróżnień żywą tkanką – zwykłe, normalne, czyli niepromieniotwórcze cząsteczki. Każdy ich „wybuch”, każdy rodzaj rozpadu jądrowego takiego nieproszonego gościa stanowi dla żywej komórki mikroskopijną katastrofę – zawsze szkodliwą, jakkolwiek w nikłym stopniu.

Tymczasem Żabi Skrzek nie mógł się bez takich procesów obejść, one były jego pokarmem i powietrzem, bo i