Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 13 из 50

Mogę też sobie wyobrazić, chociaż nikt ani pisnął przede mną na ów temat delikatny, jak to zacny Baloyne nauczał zasad dyplomacji, jako współżycia z politykami, mniej doświadczonych kolegów i jak z właściwym sobie taktem odwlekał chwilę zaproszenia mnie i zakwalifikowania jako członka Rady, wyjaśniając co niecierpliwszym, że pierwej musi sobie Projekt zaskarbić więcej zaufania możnych opiekunów i wtedy dopiero da się tak z nim postępować, jak to za najwłaściwsze uznają w swoim sumieniu wszyscy uczeni sternicy MAVO. Zresztą nie mówię tego z ironią, ponieważ umiem postawić, się myślą na miejscu Baloyne’a nie chciał doprowadzić do zadrażnień po obu stronach, a dobrze wiedział, że w owych wysokich kręgach mam opinie osoby niepewnej. Nie brałem tedy udziału w uruchamianiu przedsięwzięcia, co zresztą – jak mi sto razy powtórzono – było tylko moją wygraną, albowiem warunki życia w osobliwym i „martwym mieście”, położonym o sto mil na wschód od gór Monte Rosa, przedstawiały się zrazu po pioniersku.

Zdecydowałem się przedstawić wydarzenia w porządku chronologicznym, dlatego opowiem najpierw, co się działo ze mną tuż przed pojawieniem się w New Hampshire – gdzie wówczas wykładałem – wysła

W New Hampshire przebywałem niedługo, zaproszony tam przez dziekana fakultetu matematycznego, a mego dawnego kolegę uniwersyteckiego, Stewarta Comptona, żeby prowadzić seminarium wakacyjne dla grupy doktorantów. Zgodziłem się na tę propozycję, ponieważ, mając ledwie dziewięć godzin zajęć tygodniowo, mogłem całymi dniami buszować w tamtejszych lasach i wrzosowiskach, a chociaż należał mi się właściwie pełny odpoczynek, bo ledwo w czerwcu zakończyłem półtoraroczną współpracę z profesorem Hayakawą, wiedziałem dobrze, znając siebie, że nie zaznam na wakacjach spokoju bez przelotnego choćby kontaktu z matematyką. Gdyż wypoczynek budzi we mnie, jako pierwszą reakcję, wyrzuty sumienia za marnowanie czasu. Zawsze zresztą lubiłem poznawać nowych adeptów mojej wyszukanej dyscypliny, o której panuje więcej fałszywych wyobrażeń niż o jakiejkolwiek i

Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem „sterylnym”, to jest,,czystym” matematykiem, bo zbyt często korciły mnie cudze problemy. Dlatego właśnie ongiś pracowałem z młodym Thornopem (jego dorobku w antropologii nie doceniono, ponieważ zmarł młodo: także w nauce niezbędna jest obecność biologiczna, bo wbrew pozorom odkrycia nie są dość wymowne, by legitymowały się własną wartością), a potem z Donaldem Prothero (którego ku wielkiemu zdziwieniu odkryłem w Projekcie), jak również z Jamesem Phe

Niektórzy koledzy mieli mi za złe owe wypady partyzanckie w tereny przyrodoznawczych łowisk. Ale korzyść bywała zazwyczaj obopólna – nie tylko empirycy doznawali mojej pomocy, także ja, poznając ich problemy, zaczynałem się orientować w tym, które kierunki rozwoju naszego platońskiego państwa leżą na szlakach głównego uderzenia strategicznego w przyszłość.

Często można się spotkać ze zdaniem, że w matematyce wystarczą „gołe zdolności”, ponieważ ich braku niepodobna ani trochę maskować, podczas gdy w i

Ponieważ każdy człowiek musi komuś zazdrościć, żałowałem, że jestem źle z informacjonistyką, w tej bowiem sferze, a także w królestwie algorytmów rządzonych absolutnie przez funkcje ogólnorekurencyjne można się było spodziewać fenomenalnych odkryć. Logikę klasyczną, wraz z algebrą Boola, które były akuszerkami teorii informacji, obciążyła od samego początku nieelastyczność kombinatoryczna. Toteż narzędzia matematyczne, z owych regionów pożyczone, zawsze szwankowały – są one, w moim odczuciu, nieporęczne, brzydkie, niezgrabne i chociaż przynoszą rezultaty, czynią to w sposób całkowicie nielotny. Pomyślałem, że najlepiej będę mógł porozmyślać na takie tematy, jeśli przyjmę propozycję Comptona. Albowiem o perspektywach w tej właśnie strefie matematycznego frontu miałem mówić w New Hampshire. Może brzmi dziwnie to, że ja się uczyć chciałem wykładając, ale tak ze mną bywało już nieraz; najlepiej myśli mi się zawsze w spięciu powstającym między mną a porządnie aktywnym audytorium. Ponadto czytać słabo znane prace można, ale do wykładów trzeba się przygotować koniecznie, co też robiłem, nie wiem więc, kto bardziej z nich skorzystał: ja czy moi słuchacze.





Pogoda była tego lata piękna, ale nazbyt upalna, nawet na wrzosowiskach, które fatalnie wyschły. Mam sporo sentymentu dla trawy, ponieważ dzięki niej istniejemy; dopiero po owej rośli

Sierpień był w pełni, kiedy jednego dnia pojawił się zwiastun odmiany – w osobie doktora Michaela Grotiusa, który przywiózł mi list od Yvora Baloyne’a wraz z tajnym posłaniem ustnym.

Tam, na drugim piętrze starego, pseudogotyckiego budynku z ciemnej cegły, o spiczastym dachu, oplecionego już z lekka czerwieniejącym winem, w moim nieco za mało przewiewnym pokoju (stare mury nie miały klimatyzacji), dowiedziałem się od niedużego, cichego, delikatnego jak porcelana chińska młodzieńca, z półksiężycową czarną bródką, o tym, że na ziemię spłynęła nowina – nie wiadomo było jeszcze, czy dobra, ponieważ mimo dwunastomiesięcznych z górą wysiłków nie udało się jej rozszyfrować.

Jakkolwiek ani mi tego Grotius nie powiedział, ani w liście przyjaciela nie znalazłem o tym wzmianki, pojąłem, że chodzi o badania pod bardzo wysokim protektoratem albo – gdy kto woli – nadzorem. Jakże, bowiem inaczej prace takiej wagi mogły nie dać przecieków w prasę czy w radiowe i telewizyjne kanały? Jasne było, że uszczelnianiem ich zajmują się pierwszorzędni fachowcy.

Grotius okazał się mimo młodego wieku wytrawnym graczem. Ponieważ nie było pewne, czy wyrażę zgodę na udział w Projekcie, nie mógł powiedzieć mi o nim niczego konkretnego. Należało, apelując do mnie, pochlebić mojej miłości własnej przez podkreślenie, że dwa i pół tysiąca ludzi wybrało – z całej czteromiliardowej reszty – mnie właśnie jako potencjalnego zbawcę, ale i tu Grotius znał miarę, nie uciekł się bowiem do grubo szytych komplementów.

Większość ludzi sądzi, że nie ma takiego pochlebstwa, którego obdarowany nie połknąłby ze smakiem. Jeśli to reguła, stanowię z niej wyjątek, pochwał nigdy sobie bowiem nie ceniłem. Chwalić można – aby tak rzec – tylko z góry na dół, lecz nie z dołu do góry, a wiem dobrze sam, ile jestem wart. Grotius został albo uprzedzony przez Baloyne’a, albo miał po prostu dobrego nosa. Mówił dużo, odpowiadał na moje pytania jak gdyby wyczerpująco, lecz u końca rozmowy wszystko, czego się dowiedziałem, można było spisać na dwu stroniczkach.

Głównym szkopułem była tajność prac. Baloyne pojmował, że to będzie punkt najdelikatniejszy, toteż napisał mi w liście o swoim osobistym spotkaniu z prezydentem, który zapewnił go, że wszelkie wyniki prac Projektu zostaną opublikowane, z wyjątkiem informacji zdolnej zaszkodzić państwowym interesom Stanów. Wyglądało na to, że w mniemaniu Pentagonu, a przynajmniej tej jego komórki, która wzięła Projekt pod swoje skrzydła, posłanie z gwiazd przedstawia rodzaj planów superbomby czy i