Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 42 из 48

– Nie wiem nic oprócz tego, że powiedziałeś to, co ci kazano…

– Nie uwierzysz mi, jeśli ci powiem, że nie, i będziesz miał słuszność, bo ja sam nie wiem, czy mówię prawdę…

– Ty? Jak możesz nie wiedzieć?

– Po tym, co ci powiedziałem, powinieneś być domyślniejszy. Nie usłyszałem, jeśli o to ci chodzi, takiego rozkazu, ale nie wiem, czy mój zwierzchnik go nie usłyszał i wybrał mnie - dla rozkazu, nie na odwrót. Słuchaj: nie wiem, czym jest Gmach. Może Barran nie kłamał. Może dwa splecione ze sobą nieruchomo wywiady wzajem się w zmaganiu pochłonęły. Może to nie szaleństwo ludzi, lecz organizacji, która rozrósłszy się nadmiernie, natrafiła gdzieś, daleko, na własne odnogi, wżarła się w nie, wróciła po nich do własnego serca i teraz sama siebie toczy i przeżera coraz głębiej. Może tamten drugi Gmach w ogóle nie istnieje… inaczej niż jako usprawiedliwienie samożerstwa…

– Kim jesteś?

– Księdzem, przecież wiesz.

– Księdzem? Ty mi to mówisz? Wydałeś mnie Ermsowi! Po co nosisz suta

– A po co nosisz ciało? Żeby skryć szkielet? Dlaczego nie chcesz pojąć? Niczego przecież nie ukrywani. Tak, wydałem cię… Wydałem cię, ale tu wszystko jest pozorem, nawet zdrada, nawet zbrodnia, wszechwiedza też - jest nie tylko niemożliwa, jest także niepotrzebna, skoro wystarczy jej imitacja, fantom utkany z donosów, aluzji, słów ze snu, strzępów wyłowionych z kloaki, peryskopów… Nie wszechwiedza jest ważna, lecz wiara w nią…

Tego chyba nie chciano, by mi powiedział… - zdążyłem pomyśleć, a on, blady, ciągnął szeptem syczącym jak od nienawiści:

– Ciągle jeszcze wierzysz w mądrość Gmachu!!! Jak mam ci to powiedzieć? Widziałeś głównodowodzących? To tępe, zbrodawczone, głuche wapniaki sklerotyczne na szczycie piramidy, nic więcej… Spójrz!

Pokazał mi wyjęty z kieszeni kamyk, wygładzony długim noszeniem i obracaniem w palcach, lśniący, nakrapiany z jednego końca jak jajeczko.

– Widzisz go? Idiotyczny żwirek! Popatrz na te głupawe kropeczki… Na tę dziurkę… Lecz weź milion takich kamyczków, trylion weź, a przestrzeń je okrąży, wiatr przypadnie, ściągną promienie gwiazd i tak wypełznie z kupy - doskonałość… Kto wydał rozkaz gwiazdom? Kto?! Tak samo Gmach…

– Chcesz powiedzieć, że Gmach - to Natura?

– Nie! Nie mają z sobą nic wspólnego poza tym, że są doskonałe. O, ty się masz za więzionego w labiryncie zła, myślałeś, że tu wszystko ma znaczenie, że kradzież planów to rytuał, więc Gmach go przekreśla, niszczy i coraz więcej tworzy, aby coraz więcej było do niszczenia - i to ci się mądrością zła wydało… Dlatego szpryncle umysłowe wyczyniałeś, tańczyłeś, sądząc, że ci tak zagrano, chciałeś sarn siebie nagiąć w wytrych, w hak swej zguby, w znak, który rozwiąże ci równanie okropności, ale tak nie jest! Słyszysz?

Nie ma planu, równania, klucza, nie ma nic - jest tylko Gmach. Jest - tylko - Gmach…

– Gmach? - powtórzyłem ze zjeżonymi włosami.

– Gmach - odzewem wsparł mój lęk. Sam drżał na całym ciele. - To nie mądrość - to tylko ślepa, wszechobecna doskonałość, powstała samowiednie, nie jest w ludziach, choć z ludzi - wyszła z międzyludzia. Czy słyszysz? Ludzkie zło jest drobnostkowe i ułomne, a tu powstała wielkość… Góry potu! Uryna oceanem! Grzmot agonii, milionopierśny chrap! Łajno wieków - opoką! Tutaj możesz utonąć w ludziach, możesz nimi się udławić, w pustyni ludzkiej sczeznąć, bracie! Popatrz - ludzie, herbatę wciąż mieszając, rozerwą cię na sztuki od niechcenia i, mówiąc o skobrzątkach, dłubiąc w zębach, będą po trosze kulgać twego trupa i toczyć zeń herbatę, gdy naciągnie… i zostaniesz bezwłosą, wysiedzianą kukłą, szmatką, grzechotką dzieci żółtą i śmietniczkiem, porzuconym w brudnych łzach… Tak działa samorodna doskonałość, nie mądrość! Mądrość - to ty, ty sam, albo - we dwóch! Ty i ten drugi, most między wami błyskawic sprawiedliwych z oczu w oczy…

To, co mówił, blady jak śmierć, zlany potem, wydawało mi się coraz bardziej znajome. Słyszałem już coś podobnego. Naraz pojąłem, że nie inaczej kazał z ambony, i tam było o dławieniu, i powoływał się wtedy na zło jako szatana… a brat Perswazy powiedział, że to kazanie było prowokacją, że ksiądz Orfini prowokował…

– Jak mam ci wierzyć? - powiedziałem z męką. Zadrżał.

– Człowieku!!! - krzyczał szeptem. - Czy nie widzisz jeszcze, że to, co tu na jednym szczeblu jest rozmową albo żartem, na i

– A ty to rozumiesz?





– Rozumiem, dlaczego nie rozumiem. Zdrada jest konieczna, ale Gmach jest po to, aby była niemożliwa, więc trzeba uniemożliwić konieczność. Jak? Niwecząc prawdę. Zdrada staje się próżna, kiedy prawda obraca się w jedną z masek kłamstwa. Dlatego nie ma tu miejsca na żadną rzecz własną, na konsekwentną rozpacz ani wytrzymaną, dobrą zbrodnię, która by obciążyła cię tęgo i raz na zawsze ściągnęła na dno. Słuchaj! Zwiąż się ze mną! Stworzymy tajne przymierze, spisek! To nas wyzwoli!!

– Oszalałeś?

– Nie! Jeżeli zaufamy sobie - uratujemy się. Ja zwrócę ci ciebie, a ty oddasz mi mnie. Tylko tak możemy stać się wolni!!

– Schwytają nas!

– To nic, mogą nas schwytać. Jeśli to nawet pewne - tym bardziej zróbmy tak!! Wierząc w przegraną od pierwszej chwili, odkupimy się! Ja będę ginął za ciebie, a ty - za mnie, i to będzie prawda, tego jednego nie sfałszują, rozumiesz?! Będziesz u boku krzyżowanego łotra, bo jam łotr! Tak! Kazano mi namówić cię do tego spisku… Jestem prowokatorem…

– Co?! Co powiedziałeś?!

– A więc jeszcze, wciąż jeszcze nie rozumiesz? Jestem prowokatorem, bo jestem księdzem! Tutaj ksiądz tylko jako prowokator może mówić to, co ja ci mówiłem!! Kazano mi, w przekonaniu, że się zgodzisz…

– Opamiętaj się! Jak mógłbym się zgodzić?!

– Nie masz i

– Ale ty musisz przecież złożyć raport i wydać mnie jako tego, który zgodził się związać z tobą!

– Oczywiście, wydam cię! A oni wezmą to za pozór spisku, za spisek wymuszony, za twoją zgodę na kłamstwo i błazeńską maskę, którą na twarz wcisnąłem ci na rozkaz - ale ty, czyniąc to wszystko dobrowolnie, z siebie, wszystko widząc i pojmując do końca, wypełnisz próżnię, a w taki sposób spisek, uplanowany przez Gmach jako Prowokacja, stanie się Ciałem. Godzisz się?

Milczałem.

– Odmawiasz? - spytał. Głos mu zadrgał i łza spłynęła po policzku. Strącił ją gniewnie.

– Nie zważaj na nią - powiedział - to tylko tak… z rutyny…

Trwałem z trzęsącą się wciąż nogą, nie widząc go, nie słysząc nawet, jakby na nowo otoczony szeregami białych korytarzy, białych drzwi, okradziony ze wszystkiego, co mogło być moje. I mając jeszcze w oczach martwy blask labiryntu, w uszach jego miarowy chód, powiedziałem:

– Zgadzam się.

Błyskawica przebiegła przez jego twarz. Wpółodwrócony wytarł chustką czoło i policzki.

– Będziesz się teraz bał, że zdradzę cię naprawdę - powiedział wreszcie - ale na to nie ma rady. Słuchaj: wszelkie zaklęcia, przysięgi, obietnice są tu bez wartości, więc tylko tyle: dziś już nic. Żadnych znaków porozumiewawczych. I tak by nas nie uchroniły. Orężem naszym będzie jawność spisku, jawność, w którą nikt nie uwierzy. Doniosę teraz o tobie memu przełożonemu. Zachowuj się naturalnie - rób wszystko, co robiłeś dotąd…

– Mam iść do Dzie