Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 10 из 48

Przed opuszczeniem łazienki nastawiłem zegarek na ósmą. Uczyniłem to na chybił trafił, aby orientować się przynajmniej we względnym upływie czasu, skoro nie wiedziałem nawet, czy jest dzień, czy noc. Korytarz, na który wyszedłem, był boczną, mało uczęszczaną odnogą głównego. Już zbliżając się tam, dostrzegłem zwykły ruch. Urzędowanie trwało. Zjechałem windą na dół, żywiąc nikłą nadzieję, że być może trafię na porę śniadania i kantyna będzie czy

Honory zgotowane zmarłemu zdziwiły mnie trochę, ale była to refleksja powierzchowna. W gruncie rzeczy zajmowała mię nazbyt własna sytuacja. Stałem u trumny, z ziębnącymi stopami, wdychając ciepławą woń stearyny. Któryś knot zatrzeszczał, poczułem delikatny dotyk na ramieniu i zarazem dobiegł mię prosto w ucho płynący szept:

– Rewizja już się odbyła…

– Co? - rzuciłem, i słowo to, wypowiedziane wcale nie podniesionym, a tylko nieopanowanym głosem, wróciło od niewidzialnego stropu w przedłużeniu głębokiego, powiększającego echa. Tuż za mną stał oficer wysokiego wzrostu, o twarzy bladej, z lekka obrzękłej, lśniącej, z posiniałym nosem; między wyłogami munduru jaśniał odwrócony przodem do tyłu sztywny kołnierzyk.

– Pan, to jest… ksiądz, mówił coś? - spytałem cicho. Przymknął z namaszczeniem oczy, jakby chcąc pozdrowić mnie w możliwie dyskretny sposób.

– Och, nie… to nieporozumienie… wziąłem pana za kogoś i

– Ach, tak?

Staliśmy chwilę, milcząc. Pochylił głowę w bok. Była ogolona do skóry, z maleńką mycką na ciemieniu.

– Pan… przepraszam, że pytam… kolegował może ze zmarłym?

– W pewnym sensie… ale luźno… luźno - odparłem. Jego oczy - właściwie widziałem tylko drżące w nich mikroskopijne odbicia świec - nadzwyczaj wolno zeszły po mojej postaci i z takim samym namystem wróciły.

– Ostatnia posługa? - tchnął mi w ucho z odcieniem nieprzyjemnej poufałości. Przyjrzał mi się raz jeszcze, ostrożniej. Odpowiedziałem twardym, niechętnym wzrokiem. Wyprostował się pod nim.

– Pan… delegowany? - tchnął kornie. Milczałem.

– Zaraz… zaraz będzie msza - szemrał gorliwie - egzekwie, a potem msza. Jeśli pan sobie życzy…

– To nie ma znaczenia.

– Oczywiście, oczywiście…





Robiło mi się coraz zimniej. Lodowate podmuchy krążyły pośród świec, poruszając ich płomykami. Z boku błysnął mi w oczy zwierciadlany refleks. Stał tam, opodal trumny, ciężki, kwadratowy kształt, wielka lodówka buchająca przez niklową kratę mrozem.

– Nieźle urządzone - mruknąłem obojętnie. Zako

– Jeśli mi wolno zameldować, nie wszystko… - szeptał - wiele niewłaściwości… opieszałość… niedbalstwo w pełnieniu obowiązków… oficer przeornie wywiązuje się…

Cedził te słowa, badając równocześnie z bliska moją twarz, gotów w każdej chwili do odwrotu, ale milczałem, wpatrzony w omywaną cieniami twarz umarłego, nie czyniąc najmniejszego poruszenia, i to go wyraźnie ośmieliło.

– Nie jest moją sprawą… zaledwie śmiem… - dyszał mi w skroń - jednakże, gdybym został upoważniony do spytania, w nadziei, że będę mógł przynieść jakąś pomoc, na drodze służbowej, pan… z wysokiego rozkazu?

– Tak - odparłem. Wargi rozchyliły mu się w zachwyceniu, ukazując duże, końskie zęby. Trwał tak, boleśnie uśmiechnięty, jakby napawając się moją odpowiedzią.

– Niech mi wolno będzie powiedzieć zatem… jeśli nie przeszkadzam?

– Nie.

– Dzięki… Coraz liczniejsze są niedociągnięcia służby…

– Bożej? - poddałem. Uśmiech jego stał się natchniony.

– Bóg nie zapomina o nas nigdy… mam na myśli sprawy naszego Wydziału.

– Waszego?

– Tak jest, Teologicznego… Ojciec Ammion z sekcji konfidentów sprzeniewierzył ostatnio…

Mówił dalej, ale straciłem wątek, bo odstający mały palec spoczywającego w trumnie drgnął. Zlodowaciały, z ohydnym, ciepłym tchem zako

– Zaklinam! Przysięgam. Z urzędu ust moich nie kala kłamstwo…

– Tak? No… to… niech więc brat opowie mi o waszych… zajęciach - odparłem na pół przytomnie, pojąwszy raptem, że wolę jego wstrętną natarczywość od pozostania sam na sam ze staruszkiem, jakby w nadziei, iż wobec dwóch ludzi umarły nie poważy się na nic więcej.